Kamil Kołsut, WP SportoweFakty: Co jest takiego w Tobiase Torgersenie, że w ciągu dziewięciu miesięcy odmienił polskie biathlonistki?
Tobias Torgersen, trener polskich biathlonistek: Zespół dostał nową osobę, nowe pomysły i - co za tym idzie - nową motywację. Trzymamy się razem, pomagamy sobie stawać się coraz lepszymi. Od pierwszego obozu starałem się wprowadzać na treningach pewne elementy rywalizacji. Działa to trochę jak guzik: włączone/wyłączone. Raz jest zwykły trening, a innym razem dziewczyny walczą, rywalizują.
Dla Polek to była nowość.
To prawda. Staramy się podczas treningów imitować zawody, zwłaszcza przy okazji strzelania.
ZOBACZ WIDEO Liczymy medalowe szanse Polaków w Pjongczangu. "Skoczkowie mogą wywalczyć nawet cztery krążki"
Widać po dziewczynach, że potrzebowały tej świeżości, tego nowego spojrzenia.
Tak mi się wydaje. Oczywiście, wcześniej Polki też wykonywały dobrą pracę, osiągnęły przecież dużo świetnych wyników. Ja mam po prostu inny styl. Moja praca nie polega na tym, aby mówić, jak źle było wcześniej. Staram się nauczyć dziewczyn innego sposobu działania, innego myślenia.
Napsuły panu nerwów?
Na nikogo się nie złoszczę, jeśli mu nie wychodzi. Jestem rozczarowany i irytuję sę dopiero wówczas, gdy ktoś nie daje z siebie wszystkiego.
Biathlon składa się z wielu malutkich elementów. Jeśli jeden zawalisz i nie masz już szans na wysokie miejsce, to zawsze możesz skupiać się na innych i w ten sposób pracować nad przygotowaniem do kolejnych zawodów. Cały czas staramy się dążyć do perfekcji.
Polki różnią się od biathlonistek z innych krajów?
Nie. Więcej różnic jest w samym zespole, między pojedynczymi zawodniczkami, niż pomiędzy konkretnymi nacjami. Pracowałem wcześniej w Norwegii, Szwecji oraz Szwajcarii i widzę, że sportowcy wszędzie są do siebie podobni. Każdy jest indywidualnością i wymaga innego traktowania, ma inne potrzeby. Jedna potrzebuje więcej uwag technicznych i taktycznych, dla innej muszę być bardziej trenerem mentalnym.
Do której było najtrudniej dotrzeć?
Były różne problemy, ale ja uwielbiam sobie z nimi radzić. Każda zawodniczka była na swój sposób trudna. I tak powinno być! One powinny stawiać mi wyzwania. Gdyby wszystko akceptowały i nie zadawały pytań oznaczałoby to, że niezbyt im zależy.
Kto pytał najczęściej?
Weronika Nowakowska. Zawsze dociekała szczegółów, pytała co i jak robimy. Ona ma rodzinę i dzieci, była więc dla mnie szczególnym wyzwaniem. Musieliśmy zbudować dobrą komunikację, wprowadzać pewne zmiany. Dostosowywać jej trening do poziomu energii, do życia rodzinnego.
Dzięki dzieciom w wolnych chwilach mogła łatwo uciec od sportu.
To bardzo dobre. Ale rodzina jest też dużym wyzwaniem, pochłania mnóstwo energii. Mam dziecko w tym samym wieku i wiem, ile to kosztuje. A ona opiekuje się bliźniakami! Jestem pod wrażeniem tego, jak sobie radzi.
Jakie jest trenerskie motto Torgersena?
Rób swoje. Skupiaj się na tym, nad czym masz kontrolę.
Z jakimi nadziejami lecimy do Pjongczangu?
Chcemy być w każdym wyścigu czarnym koniem. Są na to ładne słowa: "challenger", "outsider", "underdog". Niczego nie bronimy, niczego nie musimy. Każdą z dziewczyn, która stanie na linii startu, stać na naprawdę dobry występ. A celem jest oczywiście sztafeta. Naszą siłą jest to, że wszystkie zawodniczki prezentują równy poziom, w zespole nie ma słabości. Podczas Pucharu Świata w Rupholding zajęliśmy piąte miejsce, a to wcale nie był optymalny występ.
Może być jeszcze lepiej?
Oczywiście. Analizując ten występ dostrzegłem dużo detali, które można poprawić. Powtarzając taki bieg na igrzyskach możemy walczyć o podium. Oczywiście, wszystko musi działać jak w zegarku: bieg, strzelanie, smarowanie, zdrowie. Ten medal to nasze marzenie. Nasz wielki cel.
Autor na Twitterze: