Adam Małysz: Ta sytuacja musi się odbić głośnym echem wśród organizatorów

Newspix / Tomasz Markowski / Na zdjęciu: Adam Małysz
Newspix / Tomasz Markowski / Na zdjęciu: Adam Małysz

- Może nie jestem już tak emocjonalnie nastawiony do tego, co wydarzyło się w sobotę, ale podtrzymuję to, co powiedziałem. Ta sytuacja musi się odbić głośnym echem wśród organizatorów - mówi dyrektor PZN ds. skoków narciarskich Adam Małysz.

W niedzielne popołudnie spotkał się z polskimi dziennikarzami w wiosce olimpijskiej w Pjongczangu i - już na spokojnie - skomentował konkurs olimpijski na skoczni normalnej, w którym Stefan Hula i Kamil Stoch ze względu na warunki pogodowe i przeliczniki wiatru nie zdołali utrzymać pierwszego i drugiego miejsca z pierwszej serii, a konkurs zakończyli poza podium - na czwartym i piątym miejscu.

- Może nie jestem już tak emocjonalnie nastawiony do tego, co wydarzyło się w sobotę, ale podtrzymuję to, co powiedziałem. Myślę, że ten konkurs nie powinien się odbyć. Wiele ekip podzieliłoby moje zdanie. Ta sytuacja musi się odbić głośnym echem wśród organizatorów. Żeby wiedzieli, że zamiast zawodów była loteria. Im więcej ekip o tym głośno mówi, tym lepiej, bo w kolejnych konkursach będzie nad tym większa kontrola. Szkoda tylko, że taki konkurs przytrafił się podczas igrzysk. Cztery lata czeka się na taki konkurs, a potem system potrafi to rozpierniczyć. Przed naszymi zawodami dziewczyny skakały trening. Tam już był wielki paradoks, bo dostawały po -35 punktów za wiatr. To halo! O co tu chodzi? Co to jest za trening? Co to jest za konkurs? - pytał Adam Małysz.

Małysz nie ma wątpliwości, że polscy skoczkowie długo nie zapomną o tym, co wydarzyło się 10 lutego w Pjongczangu.

- Bardzo emocjonalnie podszedł do tego Dawid Kubacki. On naprawdę bardzo dobrze skakał na treningach. Po swoim skoku był bardzo wkurzony. Pytał, jak można skakać w takich warunkach. Wchodząc na belkę miał dużo gorsze warunki od pozostałych zawodników. Dziwiliśmy się, że w ogóle dostał zielone światło. Ciężko było go pocieszać. Parę razy próbowałem, ale wiem, że w takich sytuacjach do zawodnika nic nie dociera. Sam musi to przełknąć i na spokojnie porozmyślać - stwierdził Adam Małysz.

- Cała ta sytuacja jeszcze długo będzie się wlekła za naszymi zawodnikami. Nawet jak stąd wyjadą i zdobędą medale na innej imprezie, to ten konkurs będzie się za nimi ciągnął. Może Kamil i Stefan nie dali tego po sobie poznać, bo odebrali to trochę lepiej, ale w sercu na pewno bardzo trudno było im to przyjąć - przyznał.

ZOBACZ WIDEO To nasz społeczny polski problem? "Nakładamy ogromną presję na zawodników"

Wielkim problemem podczas zawodów była temperatura. Zwłaszcza, kiedy wpuszczano ich na belkę, a następnie z niej zdejmowano. W takich sytuacjach trudno utrzymać odpowiednią temperaturę ciała.

- Właśnie dlatego mocno protestowałem, widząc jak zawodnicy po kilka razy są zdejmowani z belki. W takich sytuacjach mogą zdjąć narty, ale nie mogą rozwiązać butów czy wkładek, bo są już po kontroli. Oczywiście każdy skoczek stara się jak najpóźniej wyjść z ciepłego pomieszczenia w dół, ale kiedy się to przeciąga, pojawia się problem. Zawodnik wychodzi, jest przed nim 2-3 zawodników, a później stoi w mrozie - zauważył Adam Małysz.

- To, że zakładano im koce na plecy, nie ma takiego wpływu jak na nogi, a to właśnie nogi muszą być rozgrzane, żeby mięśnie funkcjonowały tak jak powinny. Biorąc pod uwagę, ile razy zdejmowali z belki Simona Ammanna, można powiedzieć, że oddał naprawdę bardzo dobry skok. Po zbyt długim czasie spędzonym w mrozie nogi robią się jak beton. Mówił o tym Maciek Kot, który czuł się jakby miał twarde kości, bo nie mógł złożyć się na rozbiegu. Każdy z zawodników ma jakieś sposoby na mróz. Na pewno nie można siedzieć w miejscu. Kiedy za długo się siedzi, to zastyga się dużo szybciej. Leciutko podskakując można przez chwilę utrzymać wyższą temperaturę, ale ona i tak cały czas spada - zakończył.

Michał Bugno z Pjongczangu

Autor na Twitterze:
Źródło artykułu: