- Mam niedosyt, bo liczyłam na wynik w granicach 1:56, który dałby mi bardzo wysokie miejsce. Chciałam, żeby to był mój bieg życia, w najgorszym wypadku bieg sezonu. Myślę, że zabrakło mi trochę szczęścia w losowaniu toru - ocenia Natalia Czerwonka.
29-letnia panczenistka w środę wystartuje w biegu na 1000 metrów, a potem będzie koncentrować się na biegu drużynowym, którego finał zaplanowano na 21 lutego. Z poprzednich dwóch igrzysk polskie panczenistki wracały z medalami wywalczonymi właśnie w drużynówce.
- Może ludzie przyzwyczaili się do naszych medali w drużynówce, ale tak naprawdę od igrzysk w Soczi nie stanęłyśmy na podium mistrzostw świata. To trochę boli. Tym razem startujemy w innej roli niż w Soczi. Teraz to my będziemy atakować. Może to i lepiej, bo przecież w Vancouver była niespodzianka. A do Soczi jechałam po medal i wiedziałam, że go przywiozę - wspomina Czerwonka.
- Byłyśmy niesamowicie mocne, bo podczas każdych zawodów Pucharu Świata stawałyśmy na podium. Tutaj trzeba będzie ten medal wyszarpać. A może taki wyszarpany zostanie bardziej doceniony? - zastanawia się.
Natalia Czerwonka cieszy się, że jako panczenistka może rywalizować w ciepłej hali, dzięki czemu nie doskwierają jej silne mrozy w Pjongczangu.
- Przed swoim występem oglądałam biathlonistki i widziałam, w jakich warunkach rywalizują. Sama temperatura nie jest problemem, ale ten wiatr przeszywa zimnem. Czuję to choćby idąc na stołówkę. Bardzo współczuję dziewczynom i łączę się z nimi w bólu - mówi.
Michał Bugno z Pjongczangu
ZOBACZ WIDEO: Adam Małysz: Wkładam na siebie, ile tylko mogę, ale twarz totalnie mi odmarzała