W Pjongczangu historia pisze się na naszych oczach. Tym razem bohaterem igrzysk olimpijskich został Shaun White. Amerykański snowboardzista perfekcyjnie poradził sobie w zawodach half-pipe. To on otrzymał najlepsze noty i pokonał faworyzowanego Japończyka Ayumu Hirano. "Latający pomidor", jak nazywają White'a, stał się najbardziej utytułowanym snowboardzistą w historii. Tylko jemu udało się trzy razy zdobyć olimpijskie złoto. Turyn 2006, Vancouver 2010 i Pjongczang 2018. W imponującej kolekcji brakuje tylko sukcesu w Soczi.
31-latek jednak nigdy nie narzeka. W życiu przeszedł tyle, że radość daje mu każdy start. To jednak nie dziwi, bo niedługo po przyjściu na świat stoczył walkę o życie. Z kolei od kilku miesięcy walczył o to, aby zdążyć na igrzyska w Korei Południowej, bo doznał koszmarnej kontuzji.
Trzy operacje na otwartym sercu
Statystyki wskazują, że w Stanach Zjednoczonych jeden procent dzieci rodzi się z wadą serca. White był w tej niezbyt licznej grupie. Lekarze zdiagnozowali u niego zespół Fallota. To rzadko choroba, która u niemowlaków objawia się napadami anoksemicznymi. Dzieci nagle stają się bardzo sine, mają problemy z oddychaniem i nawet tracą przytomność.
Nikt wtedy nie myślał, czy mały Shaun kiedykolwiek będzie uprawiał sport. Nie było nawet na to większych szans. Ważniejsze było, aby uratować kilkumiesięcznego chłopca. W tym celu zdecydowano się na operacje.
ZOBACZ WIDEO Polscy panczeniści daleko od medali. "Tego należało się spodziewać"
- Miałem trzy zabiegi na otwartym sercu. Dorastając, miałem pewne ograniczenia, a pokonując je, stałem się sportowcem. Niby nie mogłem nic robić, a tu proszę, jestem profesjonalnym sportowcem. Śmieszne, prawda? Ale takie historie się zdarzają - mówi White.
Nie dziwi, że amerykański snowboardzista stał się dla wielu wzorem. Jego historię poznaje każdy rodzic, którego dziecko rodzi się z wadą serca. Potem dorastające dzieci także szukają wszystkich informacji o karierze Shauna. Następnie każdy jego sukces jest dla nich nadzieją, że problemy z sercem nie muszą ich pozbawiać marzeń o podbijaniu aren sportowych i zdobywaniu medali.
Dramat przed igrzyskami
White kolejny cios otrzymał już w dorosłym życiu. W październiku udał się do Nowej Zelandii, gdzie przygotowywał się do igrzysk olimpijskich. Jeden z treningów układał się dla niego bardzo dobrze. - Miałem świetne zajęcia, wszystko było wspaniale i nagle bum. Po chwili leciałem helikopterem do szpitala - wspomina.
31-latek uderzył głową o rampę. Na szczęście miał na głowie kask, bo inaczej mogło skończyć się tragicznie. Konsekwencje jednak i tak były bardzo poważne. Liczne rany wymagały założenia aż 62 szwów. W szpitalu spędził kilka dni, ale po wyjściu nie odetchnął z ulgą. Pod znakiem zapytania stanęła jego podróż na IO w Pjongczangu.
- Pozbieranie się po takim wypadku jest bardzo trudne. Potem wychodzisz na rampę i zdajesz sobie sprawę ze wszystkich niebezpieczeństw, które na ciebie czyhają i to przeraża. Na tym jednak polega ten sport. Trzeba przezwyciężać wszystkie lęki i przeciwności - tłumaczy.
Rany dobrze się zagoiły i Shaun poleciał do Korei Południowej. Na miejscu zaczęła w nim dojrzewać wiara, że stać go na zdobycie medalu. Jak się okazało, trzeci raz został mistrzem olimpijskim i znowu udowodnił światu, że nigdy nie można się poddawać. - Miałem ten okropny wypadek w Nowej Zelandii, w którym rozwaliłem twarz. Musiałem pokonać wiele przeszkód, ale teraz wiem, że to wszystko było tego warte - przyznał po zwycięstwie w Pjongczangu.