Jeszcze przed startem igrzysk w Pjongczangu stało się jasne, że pod jednym względem będą one rekordowe. W liczbie prezerwatyw przypadających na jednego sportowca. Organizatorzy zakupili ich aż 110 tys., czyli średnio każdy miał do dyspozycji po 37 sztuk. Niektóre z nich zawodnicy otrzymywali od razu, część była rozlokowana w różnych miejscach na terenie wioski olimpijskiej, a nawet na arenach zmagań.
Skąd taki wzrost zapotrzebowania na prezerwatywy? Osoby odpowiedzialne za organizację igrzysk olimpijskich obwiniają o to Tindera. Specjalna aplikacja, która ma pomagać w poszukiwaniu partnerów, okazała się niezwykle cenna w wiosce olimpijskiej. Dzięki niej znalezienie bratniej duszy w trakcie igrzysk nigdy nie było łatwiejsze. Wystarczy tylko wejść, ustawić mały promień wyszukiwanej odległości i gotowe.
Nawet twórcy Tindera, analizując dane logowań, potwierdzają słowa organizatorów. Już w trakcie zmagań w Soczi i Rio de Janeiro zaobserwowano, że do znacznego wzrostu aktywności w aplikacji dochodzi w okolicach wioski olimpijskiej.
Dane z Pjongczangu dają do myślenia
Przedstawiciele Tindera zaprezentowali też pierwsze dane z Pjongczangu. W ciągu tygodnia od rozpoczęcia igrzysk zanotowano 348 proc. wzrost liczby logowań. Aż o 565 proc. wzrosły wskaźniki przesunięć w prawo, które oznaczają, że dany użytkownik jest zainteresowany poznaniem drugiej strony. Najbardziej imponujący jest wzrost przedstawiający liczbę nowych par (644 proc.). Najczęściej z programu korzystają Amerykanie. Na kolejnych pozycjach znajdują się Szwedzi i Brytyjczycy. W pierwszej dziesiątce nie ma Polaków.
ZOBACZ WIDEO Tak Koreańczycy świętują w Pjongczangu Księżycowy Nowy Rok. Tradycją i kulturą dzielą się z dziennikarzami
Firma zarządzająca Tinderem poszła na rękę olimpijczykom. Osoby, które logują się do aplikacji z okolic wioski olimpijskiej, otrzymują za darmo dostęp do wersji "Gold". Jej miesięczny koszt to minimum 15 dolarów. Odblokowuje ona dodatkowe opcje. Dzięki niej osoba korzystająca z Tindera ma m. in. nieograniczoną ilość polubień. Nie musi czekać dwunastu godzin po wyczerpaniu określonej, darmowej puli "głosów". Dlatego sportowcy mogą przesuwać palcem po ekranie smartfona do woli.
Seks na igrzyskach nie jest już tematem tabu
Najnowsze dane z Tindera potwierdzają to, o czym mówi się coraz głośniej. W trakcie igrzysk mamy nie tylko do czynienia z piękną rywalizacją sportowców na arenach olimpijskich. W zaciszach wioski olimpijskiej, gdzie nie każdy ma dostęp, tętni nocne życie. Jak to ujął amerykański snowboardzista Shaun White, orgie i imprezy alkoholowe to normalność.
Seks na igrzyskach przestaje też być tematem tabu. - To się zdarza. Niesamowicie przystojni sportowcy, każdy z nich ma doskonałe ciało, ciasne stroje podkreślające figurę. Oczywiście, że w takiej sytuacji dochodzi do kontaktów seksualnych. Spodziewalibyście się czegoś innego? Właśnie na ostatnich igrzyskach dowiedziałem się o czymś takim jak Tinder. To było najlepsze miejsce do korzystania z tej aplikacji, bo na każdym rogu była jakąś piękna sportsmenka - powiedział "Cosmopolitanowi" John Daly, amerykański skeletonista.
W podobnym tonie wypowiadają się też przedstawiciele innych sportów. - Już podczas pierwszego dnia korzystania z Tindera znalazłem dziesięć par, a dopiero co przyjechałem wtedy do Rio da Janeiro - wspomina wydarzenia sprzed dwóch lat szwedzki judoka Marcus Nyman.
Zaczęło się w Londynie
Zdaniem części ekspertów, zjawisko łatwo dostępnego seksu na igrzyskach olimpijskich nasiliło się od rywalizacji sportowców w Londynie w 2012 roku. Był to okres, gdy powoli pojawiały się pierwsze aplikacje randkowe, ułatwiające szukanie partnerów. Chociaż Tinder wystartował dopiero jesienią, już po zakończeniu zmagań olimpijczyków, to sportowcy mieli wtedy do dyspozycji m. in. aplikację Grindr. Wystarczyło ledwie kilka godzin, by jej serwery nie wytrzymały tak ogromnego zainteresowania.
- Technicy są przekonani, że przybycie drużyn olimpijskich wywołało falę rejestracji nowych użytkowników i przez to aplikacja przestała działać w Londynie - tłumaczyła się wtedy firma.
- Kto jest największym wygranym igrzysk? Durex! - twierdził przed sześcioma laty "Forbes". W Londynie na sportowców czekało 130 tys. prezerwatyw. To właśnie ta firma była odpowiedzialna za dostarczenie kondomów do wioski olimpijskiej. Chociaż nie miała statusu sponsora igrzysk, zyskała darmową reklamę.
W rozmowie z "ESPN" Hope Solo przyznała, że już podczas wcześniejszych igrzysk w Pekinie przespała się z jedną większych gwiazd sportu. Nie chciała jednak zdradzić nazwiska tego sportowca. - Na igrzyskach jest pełno seksu. To jest przygoda życia, doświadczasz tego raz w życiu, chcesz mieć wspomnienia na całe życie. Sportowe, ale też imprezowe i seksualne. Widziałam ludzi uprawiających seks w miejscach publicznych. Na trawie, między budynkami, na klatkach schodowych - stwierdziła amerykańska piłkarka.
Dla niektórych sportowców seksualne przygody w trakcie olimpijskich zmagań są równie ważne jak medale. - Na wcześniejszych igrzyskach byłem w związku, miałem dziewczynę. To był błąd. Teraz jestem singlem, więc Londyn pod tym względem powinien być dużo ciekawszy. Jestem podekscytowany - mówił w 2012 roku pływak Ryan Lochte.
Problem będzie się nasilać
Seks w trakcie igrzysk będzie coraz częstszy. Jeszcze w 1988 roku w Seulu pojawiało się wiele skarg na uprawianie seksu na terenie wioski olimpijskiej, że wydano oficjalny zakaz w tej sprawie. Nie przyniósł on jednak efektów. W każdym zakątku można było znaleźć zużyte prezerwatywy. Dlatego też wyciągnięto wnioski i cztery lata później w Barcelonie, po raz pierwszy w historii, olimpijczycy otrzymali od organizatorów kondomy. Ze względów bezpieczeństwa.
Gdy igrzyska w 2000 roku odbywały się w Sydney, organizatorzy przygotowali dla sportowców 70 tys. sztuk prezerwatyw. Mieli nadzieję, że to wystarczy. Mylili się. Po tygodniu konieczne okazało się zamówienie kolejnych 20 tys. Wtedy też było głośno o wywiadzie Breaux Greera. Amerykanin, rzucający oszczepem, zdradził w rozmowie z "ESPN", że w Sydney każdego dnia odbywał stosunki z trzema kobietami. Dwie z nich były sportsmenkami, towarzyszkami z wioski olimpijskiej. Greer nie chciał zdradzić ich nazwisk.
- Co się dzieje w wiosce olimpijskiej, zostaje w wiosce olimpijskiej - twierdzi amerykańska pływaczka Summer Sanders.
Wychodzi na to, że wielu sportowców jest podobnego zdania. W końcu igrzyska są raz na cztery lata.
W-g siebie: jesteś Pan produktem "ciemnej strony" :) Pozujesz na Skywalkera? ("no, I am your father!" ) :) Czytaj całość