Nie zależało mi na popularności. Po igrzyskach dostałam zaproszenie do dwóch programów: od Kuby Wojewódzkiego i do Różowej Landrynki w Polsacie. Trochę się obawiałam, że Kuba zagnie mnie jakimś pytaniem, bo z tego słynął. Ludzie go oglądają, bo jest jakiś, ma swój styl, potrafi zaskoczyć. Dziś może bym się zgodziła na takie zaproszenie.
A co do Różowej Landrynki – miałam tam iść z jeszcze jedną dziewczyną z ciężarów i rozmawiać nie o sporcie. Był to program dla dorosłych. Nie wiem, co miałybyśmy tam robić, ale odmówiłyśmy.
Zawsze pogadałam, gdy ktoś mnie zaczepił na ulicy. W mojej opinii nie robiłam nic specjalnego, by traktować mnie wyjątkowo. Podnosiłam jedynie ciężką sztangę. Ot, taka moja fanaberia. Później rozpoznawalność zaczęła mnie wręcz krępować. Ale byłam mile zaskoczona, gdy na Placu Czerwonym w Moskwie podeszła do mnie grupa Rosjan i poprosiła o autografy. Poznali mnie chyba po włosach.
W Grecji także zdarzało się, że ludzie zatrzymywali mnie w miejscach publicznych, oni żyli tam ciężarami. Byłam kilka razy w Atenach, w Lutraki i wyjeżdżałam stamtąd zawsze z jakimś krążkiem na szyi. Może dlatego pewnego razu, gdy szłyśmy z dziewczynami w dresach kadry, na ulicy zatrzymał mnie policjant.
– Wróbel? – spytał.
– Mandat? – odparłam.
– Autograf? – rzucił i wyjął coś na kształt notesu. To był bloczek na mandaty. To tam złożyłam podpis.
Miałam też fana z Danii. Już po drugich igrzyskach wypisywał do mnie na Facebooku chłopak z Kopenhagi. Nazywał się Rasmus. Nigdy wcześniej go nie widziałam, ale koniecznie chciał się ze mną spotkać. Lubił ciężary i wypatrzył mnie w telewizji. Miał dziwne życzenie – nalegał, żebym go odwiedziła i podniosła. Sama bym się na taką wyprawę nie odważyła. Ale z Niną?
– Jedziemy? – zapytałam jej.
Nina Sroka podrzucała ciężary w niższej kategorii wagowej, ważyła chyba czterdzieści kilo. Tak naprawdę to trochę więcej, ale dla mnie była lekka jak sztanga bez talerzy. Wyglądała przy mnie jak dziewczyna z podstawówki. Przyjaźniłyśmy się i rozumiałyśmy bez słów. W ośrodku w Siedlcach trzymałyśmy się razem. Nie sądziła, że mówię poważnie. Rzuciła ze śmiechem coś w stylu: "Jasne, jedziemy". Ale mocno się zdziwiła, gdy oświadczyłam, że przyjadę po nią z Jeleśni do Siedlec.
– Ty tak serio?
– Serio.
– No dobra, to w drogę – stwierdziła.
Ruszyłyśmy do Kopenhagi, nie wiedząc, co nas tam czeka. A jeśli Rasmus okaże się jakimś psychopatą albo zboczeńcem?
Wybrałyśmy się do obcego kraju i obcego człowieka, tylko we dwie. Czy to normalne? Ale wtedy świat należał do nas. Spotkaliśmy się u jego wujka w domu. Rasmus mówił, że od dawna ogląda moje starty. Był wyższy ode mnie, dobrze zbudowany. Okazał się miłym, sympatycznym chłopakiem. Nie miał złych zamiarów. Prosił jednak, bym spełniła to jego życzenie.
– Czy możesz mnie podnieść? – zapytał.
– Ale jak?
– Tak jak sztangę, nad głowę.
Pomyślałam, że to dziwne, no ale skoro jestem już w Danii i pewnie więcej się nie zobaczymy, to dlaczego nie? Trochę bolał mnie nadgarstek, ale nie chciałam robić mu przykrości. Przeszliśmy do ogrodu na tyłach domu.
– Nina, rób zdjęcia! – zawołałam.
Rasmus położył się bokiem na trawie, jakby układał się do snu. Napiął się i czekał. Złapałam go jedną ręką za plecy, drugą za kolano. Najpierw wzięłam go na ręce, a później przerzuciłam za siebie energicznym ruchem, na bark. I przesunęłam jakby na szyję.
– Ustoję? Czy sędziowie zaliczą? Trzęsę się! – komentowałam ze śmiechem.
Trochę się namęczyłam. Sztangę zdecydowanie łatwiej złapać, bo jest nieruchoma. Nad ciałem człowieka trudniej zapanować, bo się wygina, nie jest usztywnione. Głęboki wdech i do góry! Uniosłam Rasmusa, chwilę przytrzymałam, aż Nina uwieczni ten moment.
###
Autobiografia "Agata Wróbel. Ciężar życia" jest dostępna w księgarniach od 20 sierpnia. Można ją zakupić także przez stronę wydawnictwa SQN (TUTAJ).
Spotkanie autorskie z bohaterką książki odbędzie się 28 sierpnia o godzinie 18:00 w Muzeum Sportu i Turystyki w Centrum Olimpijskim w Warszawie.
Mateusz Skwierawski, WP SportoweFakty