Życie go nie oszczędzało. Pięć lat temu zmarł Waldemar Baszanowski

Mówili o nim "Herkules XX wieku". W ciężarach dokonywał cudów, choć zaczął je trenować dopiero w wieku 22 lat. Uważał, że im więcej ktoś wygrał, tym powinien być skromniejszy. Pięć lat temu zmarł Waldemar Baszanowski, wybitny polski sztangista.

Grzegorz Wojnarowski
Grzegorz Wojnarowski
Mieczysław Świderski/Agencja Przegląd Sportowy Newspix / Mieczysław Świderski/Agencja Przegląd Sportowy

Zdobył dwa złote medale Igrzysk Olimpijskich, pięć razy był mistrzem świata i sześć razy mistrzem Europy. Był najwybitniejszym polskim sztangistą w historii.
I pomyśleć, że wszystkich tych sukcesów mogłoby nie być, gdyby nie przypadek.

Do 22. roku życia Baszanowski nie zajmował się podnoszeniem ciężarów. Trenował lekką atletykę, startował w Biegach Narodowych. Próbował swoich sił w gimnastyce. W połowie lat 50. odbywał służbę wojskową i na spartakiadę pojechał właśnie jako gimnastyk. Okazało się jednak, że jego kompania nie ma sztangisty w wadze lekkiej. Porucznik Igor Wójtowicz wydał młodemu szeregowcowi z Grudziądza rozkaz i... tak się zaczęło. Baszanowski wygrał, a w rwaniu miał najlepszy wynik we wszystkich kategoriach wagowych.

Potem, jeszcze w wojsku, zrobił sobie sztangę z kół zamachowych i kilku zębów czołgowej gąsienicy. Wciągnął się na dobre. Kiedy kończył służbę, porucznik Wójtowicz powiedział mu na pożegnanie: "Jedź chłopcze do stolicy, do AWF, tam jest taki trener Augustyn Dziedzic, który zrobi z ciebie człowieka i ciężarowca".

W słynnym "Hadesie", siłowni Akademii Wychowania Fizycznego, pokazywał ogromne możliwości i szybko trafił do kadry narodowej. Trzy lata po pierwszym dźwignięciu sztangi był już olimpijczykiem - w Rzymie w 1960 roku zajął piąte miejsce. Kolejne lata są już imponującym pasmem sukcesów - złoto na mistrzostwach świata 1961, srebro rok i dwa lata później. I w końcu złoto na igrzyskach w Tokio. Po latach Baszanowski właśnie ten medal wskaże jako najcenniejszy w swojej karierze. Z reprezentantem Związku Radzieckiego Władimirem Kapłunowej wygrał masą ciała - był lżejszy o zaledwie 300 gram. W Meksyku w roku 1968 polski "król" wagi lekkiej znokautował rywali. ZSRR, nie widząc szans na pokonanie Baszanowskiego, nie wystawił w tej kategorii swojego zawodnika. W tej miejsce tuż za Polakiem zajął Irańczyk Parvis Jalayer, ale w trójboju przegrał z mistrzem aż o 15 kilogramów. - To było zwycięstwo niepodważalne, bez pudła, takie, jakie sprawia sportowcowi największą satysfakcję - mówił o swoim drugim olimpijskim triumfie.

Polskiego sztangistę wszech czasów nazywano wtedy "Herkulesem XX wieku", "profesorem sztangi", "fenomenem podnoszenia ciężarów". Prorokowano, że jako pierwszy zawodnik w tej dyscyplinie zdobędzie trzy złote medale olimpijskie.

W 1972 roku do Monachium Baszanowski, choć miał już 37 lat, jechał w roli faworyta. Na treningach dźwigał rekordowe ciężary. Wyciskał 150 kilogramów, wyrywał 140, podrzucał 180. Wynik 470 kilogramów w trójboju siłowym był o 20 kg lepszy od ówczesnego rekordu świata. Niestety, w dniu walki o medale mięśnie grzbietu i kręgosłup odmówiły posłuszeństwa. Mistrz zmagał się z potwornym bólem, dźwigał, ile mógł, ale wystarczyło to tylko do czwartego miejsca.

- Wygrał Rosjanin przed Bułgarem, a my nie wiedzieliśmy, co się dzieje. Dopiero Władek Komar wytłumaczył nam, o co chodzi, co to jest doping, sterydy. Dla nas brzmiało to jak bajka z innego świata – mówił po latach w rozmowie z Januszem Pinderą Norbert Ozimek, przyjaciel Baszanowskiego. On sam zdobył w Monachium srebro w wadze do 82,5 kg.

Po czwartych w swojej karierze igrzyskach polski "Herkules" zakończył karierę. Najpierw został trenerem i wykładowcą warszawskiej AWF, trenował m.in. Roberta Skolimowskiego, ojca mistrzyni olimpijskiej w rzucie młotem, Kamili. To właśnie jemu mówił, że im więcej się osiągnie, tym więcej skromności należy zachować. Później wyjechał do Indonezji i prowadził tamtejszą kadrę sztangistów. Wrócił w 1988 roku, zaczął pracę w Polskim Związku Podnoszenia Ciężarów. W 1994 roku został jego szefem wyszkolenia, a pięć lat później wybrano go na stanowisko prezydenta Europejskiej Federacji Podnoszenia Ciężarów. Tę funkcję Baszanowski pełnił przez cztery lata.

Znajomi mówili, że miał złote ręce i złote serce. Złote ręce nie tylko dlatego, że dźwigał nimi ciężary na wagę złotych medali. Naprawdę był "złotą rączką" - na treningi zawsze przychodził z ciężką walizką, w której miał sprzęt do majsterkowania. Ponoć umiał naprawić wszystko.

Złote serce - bo zawsze był chętny do pomocy, uprzejmy, koleżeński. Nie pił, nie balował. Stanowił wzór do naśladowania. - Od niego uczyliśmy się pracowitości i systematyczności, pilności i solidarności, szlachetności i siły charakteru. To on przetarł nam drogę na wszystkie pomosty świata, a wszędzie gdzie startujemy, gdzie się pojawiamy, Baszanowski znaczy Polska - mówił o nim Zygmunt Smalcerz, mistrz olimpijski w Monachium w wadze do 52 kilogramów.

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×