Po sześciu Dakarach na motocyklu, przesiadł się do samochodu. W ubiegłorocznym debiucie za kierownicą auta zajął 15. miejsce, w obecnej edycji Kuba Przygoński jest jeszcze szybszy. Na półmetku zajmuje świetne szóste miejsce. Jadąc rajdówką Mini, wyprzedza m.in. kierowców, którzy dysponują nowszą wersją tego samochodu. Szefowie niemieckiego zespołu X-Raid, który wystawia auta Mini na Dakar z uznaniem patrzą na poczynania zawodnika ORLEN Team.
WP SportoweFakty: Spodziewał się pan, że na półmetku, razem z Tomem Colsoulem (pilot Przygońskiego) będziecie w czołówce klasyfikacji kierowców samochodów?
Kuba Przygoński: Mamy bardzo dobre tempo, ale szczerze mówiąc, nie spodziewaliśmy się z Tomem, że będziemy aż tak szybcy i jak równy z równym walczyli z najlepszymi kierowcami na świecie. Jak do tej pory wykonaliśmy jednak tylko połowę pracy.
[b]
Ten Dakar czymś pana zaskoczył, różni się od poprzedniej edycji?[/b]
- Wiele się zmieniło. Organizator przygotował odcinki, których trasa przez dłuższy czas wygląda naprawdę fajnie, można złapać rytm i jechać płynnie, ale zawsze jest taki fragment, w którym jest niezwykle ciężko i walczymy o przetrwanie. Z tego powodu aż tylu zawodników już odpadło. Kluczem jest dostosowanie tempa do zmieniających się warunków na odcinku. Trzeba wiedzieć, kiedy zwolnić. Ja na razie dobrze się w tym odnajduję.
Wielu uczestników narzeka na nieprecyzyjny roadbook (mapa drogowa). Nawet najbardziej doświadczeni zawodnicy gubili drogę. Nawigacja to największy koszmar Dakaru 2017?
- W tym roku roadbook zawiera mnóstwo pułapek i trzeba być wyjątkowo czujnym, żeby nie zabłądzić. Są takie momenty, kiedy na mapie zaznaczono, że musimy skręcić w odnogę wyschniętej rzeki, ale jak dojeżdżamy na miejsce, to w promieniu 100 metrów są dwie takie odnogi. Wtedy trzeba zdać się na doświadczenie i intuicję, bo nasze urządzenia GPS nie są aż tak precyzyjne w takich przypadkach.
ZOBACZ WIDEO Adam Tomiczek: Przygotowaliśmy się pod kątem pustyni a nie błota (źródło: TVP SA)
{"id":"","title":""}
Problemem była też jazda po wydmach na wysokości 4000 m n.p.m. Samochód na takiej wysokości traci połowę mocy. Nasze Mini, które ma 400KM, a waży prawie 2,5 tony, na wydmach w ogóle nie miało siły jechać i walczyliśmy tam, żeby nie odpaść z rajdu
Współpraca z pilotem to klucz do dobrego wyniku. Jak to wygląda w przypadku załogi Przygoński-Colsoul?
- Świetnie się dogadujemy. Z racji tego, że mam spore doświadczenie ze startów motocyklem, to pułapki nawigacyjne rozwiązujemy wspólnie. Tom w większości przypadków dobrze czyta trasę i wskazuje mi właściwy kierunek. Kiedy pojawiają się wątpliwości, wspólnie próbujemy nie dać się przechytrzyć. Oczywiście nie da się pojechać bezbłędnie. Na przykład pod koniec piątego etapu nadrobiliśmy około 30 kilometrów. Wynikało to głównie z nieprecyzyjnych zapisów w roadbooku, na którym nie zaznaczono drogi, którą powinniśmy pojechać. Gdybyśmy wtedy trafili, to była duża szansa nawet wygrać piąty etap.
Jest pan drugim, najszybszym kierowcą jadącym Mini. Dalej jest m.in. Orlando Terranova, który dostał nowocześniejszą wersję auta od zespołu X-Raid. To chyba spora satysfakcja, wyprzedzać rywala z teamu fabrycznego, który jedzie lepszą rajdówką?
- Kierowcy fabryczni zawsze dostają lepszy samochód i lepsze części. Nie ukrywam, że cieszę się, kiedy wygrywam z nimi samochodem starszym o jedną generację. To jest jednak Dakar i sprzęt nie zawsze ma kluczowe znaczenie. Doświadczenie, umiejętności nawigacyjne i szybkość kierowcy potrafią zniwelować przewagę technologiczną. W X-Raidzie z uznaniem patrzą na moją jazdę i razem z Tomem zbieramy pozytywne noty. Są z nas zadowoleni.
Fizycznie Dakar dał już panu w kość?
- Jestem w formie, kondycyjnie czuję się dobrze. W końcu cały rok przygotowywałem się na Dakar. Chociaż nie ukrywam, że ucieszyłem się, kiedy usłyszałem o odwołanym sobotnim etapie, po którym jest dzień przerwy. Od kilku dni przebywamy na dużej wysokości, a w takich warunkach zaczyna boleć głowa, człowiek szybciej łapie zadyszkę. Niedziela to dla nas upragniony odpoczynek, można wreszcie się wyspać i się najeść.
Jednak nie wszyscy odpoczną
- Mechanicy nie pośpią. Dla nich, kiedy mają do dyspozycji auto przez cały dzień, będzie to jeszcze bardziej pracowity czas. Muszą przygotować samochód na drugą połowę Dakaru, sprawdzić wszystkie podzespoły i wymienić sporo części. Pracują praktycznie non stop.
Jaka jest pana taktyka na drugą część Dakaru?
- Chcę utrzymać tempo, jakie miałem w pierwszej połowie Dakaru, a jeśli wszystko będzie układało się po mojej myśli, to spróbuję jeszcze mocniej zaatakować. Czuję, że mamy trochę rezerwy, aby jeszcze podkręcić tempo. Będziemy z Tomem aktualizować strategię w zależności od tego, co będzie się działo na trasie. W porównaniu z ubiegłorocznym Dakarem, teraz na trasie ryzykuję dużo więcej. Czasami jedziemy wręcz na granicy ryzyka. Są momenty, kiedy trzymam pełny gaz i w ogóle nie odpuszczam, a w poprzedniej edycji byłem bardziej asekuracyjny
Pierwsze trzy miejsca w klasyfikacji generalnej zajmują kierowcy Peugeota. Mają wygraną w kieszeni?
- Peugeoty są piekielnie szybkie. Im szybszy jest odcinek, tym bardziej nam uciekają. To nieprzyjemne uczucie, kiedy w miejscu, w którym przez 10 kilometrów wystarczy tylko trzymać pełny gaz, widzisz, jak kierowca w innym samochodzie coraz bardziej się od ciebie oddala. Tu nie ma wielkiej sztuki i tego nie przeskoczymy. Dlatego liczę na jak najtrudniejsze odcinki, gdzie będę mógł gonić Peugeoty.
Rozmawiał Maciej Rowiński