- Mam zastawkę biologiczną z tkanki zwierzęcej. Nie wymaga ona terapii przeciwzakrzepowej, nie zażywam leków z tego powodu. Gdyby było inaczej, musiałbym ograniczyć ryzyko i unikać sportów motorowych - opowiada Jacek Bartoszek, który właśnie realizuje swoje marzenie. Mimo poważnej wady serca, przy wsparciu zespołu Duust Rally Team przystąpił do Rajdu Dakar.
Na co dzień Jacek Bartoszek jest wziętym prawnikiem. Nie oznacza to jednak, że przystępując do Dakaru, porwał się z motyką na słońce. - Operację serca miałem przed 8 laty. Zdecydowałem się na sztuczną zastawkę, bo zawsze kochałem sport. Motocykle to moja pasja. Za mną cztery lata przygotowań - dodaje reprezentant Duust Rally Team.
Prawo oderwało go od motocykla
Jacek Bartoszek od małego interesował się motocyklami. Korzystał chociażby z dobrze znanej starszemu pokoleniu MZ 250, którą pożyczał od brata. Na moment życiowa pasja zeszła jednak na dalszy plan, bo trzeba było jakoś zarobić na życie. Zajęły go studia prawnicze, później praca w roli radcy prawnego. Aż w końcu udało się wrócić na motocykl - było to w roku 2005.
ZOBACZ WIDEO: Zmiana pokoleniowa w polskim sporcie? "Świątek, Zmarzlik i Błachowicz przerośli swoich mistrzów"
Bartoszek startował regularnie w Pucharze Polski, aż wszystko przerwała operacja serca. - Ze świadomością choroby żyję od 6. roku życia, a mam ją najprawdopodobniej od urodzenia. Tyle że nikt tego wtedy nie zbadał. Operacja serca dodała mi odwagi - mówi motocyklista urodzony w 1974 roku.
Plan zakładał, by Bartoszek wziął udział w Rajdzie Dakar już w roku 2020. Wtedy też pojawiły się przeciwności losu. Na krótko przed startem imprezy, podczas treningu w Zjednoczonych Emiratach Arabskich nabawił się kontuzji kolana. Lekarz nie dał mu zgody na start. Dlatego niedzielny etap tegorocznej edycji Dakaru był dla niego przeżyciem.
- Jeszcze żyję, choć nie wiem jakim cudem. Dakar mnie zaskoczył. Nie poddam się jednak i będę walczył dalej. Mam świadomość, jak ważny jest mój start dla wielu tracących nadzieję - stwierdza Bartoszek po niedzielnym starcie.
Bliscy się boją, ale wspierają
Jacek Bartoszek ma na swoim koncie występy nie tylko w Pucharze Polski, ale też chociażby w Africa Eco Race - to rajd prowadzący po terenach, na których dawniej odbywał się Dakar. - Podejmuję się tego i ryzykuję, bo to lubię - mówi wprost motocyklista, którego debiut na Dakarze przypadł na trudne czasy koronawirusa.
Bartoszek nie zachorował dotąd na COVID-19. Test wykonany w Polsce przed wylotem do Arabii Saudyjskiej dał wynik negatywny, co było warunkiem koniecznym do startu. - Medycy mówią, że serce nie jest obciążane w przypadku koronawirusa, ale tak naprawdę to nowy wirus i niewiele o nim wiemy. Mam nadzieję, że nie zachoruję w trakcie imprezy - dodaje motocyklista, dla którego zakażenie podczas rajdu wiązałoby się z wycofaniem z rywalizacji.
Mimo swojej historii, Bartoszek ma zrozumienie bliskich w realizacji życiowej pasji. - To jest taka mieszanka troski i wsparcia. Pewnie woleliby mnie na miejscu, ale też mówią, że wiedzą, jak ważny jest dla mnie Dakar - komentuje.
Dakar niczym misja na Marsa
Występu Bartoszka w Dakarze nie byłoby bez wsparcia zespołu Duust Rally Team, który opiera się na legendach tego rajdu - Marku Dąbrowskim i Jacku Czachorze. To właśnie Dąbrowski zaczął namawiać prawnika-motocyklistę do powrotu na maszynę. Zaczęło się od przypadkowej rozmowy w roku 2016, a następnie udziału w imprezie pt. Warszawskie Safari.
W zespole mówią, że przygotowanie startu Bartoszka w Dakarze było niczym "przygotowanie misji na Marsa". Sam zainteresowany wie, że mierzy się z najtrudniejszym rajdem terenowym świata i musi realnie podchodzić do swoich celów. Takim jest dojechanie do mety.
- Gdybym nie wierzył, że uda się to zrealizować, to bym się nie wybierał do Arabii Saudyjskiej. Dakar to ogrom przygotowań, duże zaangażowanie logistyczne i finansowe - opowiada Bartoszek.
Pojawienie się Bartoszka na Dakarze to też przykład dla innych, że mając problemy z sercem i będąc po przeszczepie, można żyć i realizować marzenia. Dlatego Duust Rally Team współpracuje w tym zakresie z fundacją Serce Dziecka. - To jest ogromny problem. Codziennie w kraju rodzi się ok. 10 dzieci z wadą serca. Rocznie przybywa nam zatem 4 tys. chorych - mówi Dorota Całka z fundacji Serce Dziecka.
- Medycyna ciągle idzie do przodu. Wady serca udaje się coraz częściej operować, a my zajmujemy się tym, by życie takich osób było zbliżone do normalnego. Duża część dzieci potrzebuje natychmiastowej operacji zaraz po urodzeniu, inna - do trzeciego roku życia - dodaje Całka.
Wada serca to nie wyrok
Fundacja Serce Dziecka ma pod swoją opieką 3,6 tys. dzieci. Część z nich wymaga stałej rehabilitacji, inne - kosztownego leczenia. Dla podopiecznych fundacji organizowane są też turnusy rehabilitacyjne, w trakcie których nie brakuje ruchu, bo wada serca to nie wyrok.
- Nasze działanie oparte jest na trzech filarach. Pierwszy to leczenie chorych, pobyt dzieci i ich rodziców w szpitalach. Drugi to szerzenie informacji o wadach serca. Na stałe współpracujemy z oddziałami kardiologii w całym kraju. Trzeci to współpraca z ośrodkami kardiologicznymi, które wyposażamy w sprzęt. Czasem są to proste remonty placówek, zakup łóżek itd. - zdradza przedstawicielka fundacji.
Całka nie ukrywa, że trzyma kciuki za Bartoszka na Dakarze i wierzy, że polski motocyklista, który jest świetnym ambasadorem fundacji Serce Dziecka, dojedzie do mety. - Ten start to jest dowód na to, że choroba serca to nie koniec świata - podsumowuje.
Czytaj także:
Ultimatum ws. nowej umowy Hamiltona
Russell zepsuł Hamiltonowi negocjacje