Reprezentacja Japonii w rugby zakończyła udział w odbywającym się w Anglii Pucharze Świata (sam turniej trwa nadal, finał zaplanowano na 31 października). Zajęła trzecie miejsce w grupie, za RPA i Szkocją, i zapewniła udział w kolejnym turnieju w 2019 roku.
Drużyna prowadzona przez Eddiego Jonesa zaskoczyła świat 19 września, kiedy pokonała RPA 34:32. Takiej sensacji świat sportowy dawno nie widział. Nie byłoby to możliwe bez Jonesa.
55-letni szkoleniowiec pochodzi z Tasmanii. Pracował m.in. z kadrą Australii, sam grał w rugby, ale wielkiej kariery nie zrobił. Pracował też z klubami z Japonii, w 2012 roku objął stanowisko selekcjonera kadry.
Wcześniejszą pracą zasłużył sobie na pozycję, jaką Pep Guardiola ma w piłce. - Byłem w niego zapatrzony. Zasady są takie same w piłce i w rugby - żeby jak najbardziej sprawnie przenieść grę z obrony do ataku przy jednoczesnym utrzymaniu formacji w ustawieniu, jakie sobie zaplanowałeś. Barcelona Guardioli umiała robić to doskonale - mówił.
Piją do upadłego
Pierwszą ideą nowego selekcjonera było ograniczenie liczby obcokrajowców naturalizowanych na potrzeby reprezentacji. Kilku zawodników pochodziło spoza Japonii, jednak Jones chciał, żeby nawet ci "stranieri" byli mocno związani z krajem. - Brałem tylko tych, co wiele lat spędzili w Japonii, choć nie musieli się tam urodzić. Chodzi o szacunek dla ojczyzny. Musisz mieć odwagę i dodatkową motywację, kiedy grasz w koszulce kadry - opowiadał.
Sporo jeździł z drużyną, za jego kadencji w 2012 roku Japonia po raz pierwszy wygrała mecze z europejskimi zespołami - Rumunią i Gruzją. To pod jego wodzą pierwszy raz pokonali Walię. Wygraną z RPA Jones wstrząsnął światowym rugby. Japonia wygrywała turnieje w Azji, niby gdzieś się wpychała do pierwszej dziesiątki światowego rankingu, jednak nikt nie traktował jej poważnie.
Nie miała prawa pokonać takiej potęgi jak RPA. Opowiadał, że jeszcze nigdy nie widział tak płaczących podopiecznych. - Bo wcześniej widziałem ich łzy, wielokrotnie. Zawsze mnie to dziwiło - płakali, jak było dobrze, a uśmiechali się, kiedy rzeczywiście można było się popłakać - wspominał Jones.
To był największy dzień w jego karierze. Nie chodzi o samą wygraną, ale o wygraną z tak trudnym do prowadzenia zespołem. To przeciwieństwo australijskiej czy generalnie zachodnioeuropejskiej kultury. Pierwsza wygrana w PŚ od 24 lat zrobiła z nich bohaterów nie tylko w ojczyźnie. Zawodnikom klaskali im nawet pracownicy hotelu w Brighton, gdy wrócili po meczu. - Wiedziałem już wcześniej, że jak już zaczynają pić, to do upadłego. Po RPA dokładnie tak było - śmiał się Jones w wywiadzie dla "Daily Mail". - Generalnie można być o nich spokojnym. Nie wpadną w kłopoty, nie zrobią nic głupiego. Tak po staroświecku pilnują się nawzajem.
Japończycy, jak mówił, słyną ze zdyscyplinowania, ale nie w rugby. Jones miał problemy, żeby na boisku robili to, co wcześniej zaplanowali. W meczu z RPA wszystko wyszło idealnie. - Trzeba sobie radzić. Nasz najwyższy zawodnik, Luke Thompson, ma 196 cm. Tyle w RPA wynosi średnia - mówił trener Japończyków.
[nextpage]
Jones miał kłopoty z ugrzecznionymi Japończykami. Są pracowici i posłuszni, jednak na boisku wymagał od nich łobuzerstwa. - Z tym był czasami problem - nauczyć ich, że rywala trzeba zniszczyć. Zakorzenione zwyczaje są nie do pokonania. Ta ich grzeczność nie sprawdza się na boisku - mówił.
Kłopoty nawet na siłowni
Mama Jonesa jest Japonką, trener ma także żonę z Japonii, znał nieco tamtejszy język, co mu pomagało w pracy. Jednak od zawsze uważał się za Australijczyka, to była jego ojczyzna. Wydawało mu się, że rozumie psychikę Japończyków, ale tylko mu się wydawało.
Jones podkreślał, że oni od drugiej wojny światowej uczeni są zbiorowej pracy i wysiłku, który pomaga osiągać im sukces. - Nie mogłem wyjść do niech i powiedzieć im, że mają ostro trenować, bo to sprawdza się w pracy, ale nie w kadrze - opowiadał.
Mają problemy od zawsze z tym samym - z improwizacją. Kiedy kazał im się nauczyć zagrywek, wszyscy wkuli to na pamięć, ale jak ich nauczyć kreatywności? Sytuacja podczas meczu się zmienia, w takich sytuacjach wszystko się sypało. Takich kłopotów napotykał sporo. - Oni na przykład nie potrafili rywalizować na siłowni, żeby nie zawstydzić kolegi z zespołu. Myśleli: ja podniosłem 50 kg, mogę więcej, ale lepiej nie, żeby koledze nie zrobiło się głupio, bo on może tylko 40 kg. Jak ich trenować? - śmiał się Jones.
Trzeba było stworzyć konkurencję w kadrze, zmusić ich do tego, żeby czasami przestali się poklepywać po plecach. Trener opowiadał, że ta grupa grzecznych i uśmiechniętych mężczyzn od początku go irytowała. Nie mieli warunków fizycznych, nie mieli utartych schematów. - Czekało mnie ciężkie zadanie, ale jak widać wszystko się da - wspominał Jones.
Jego pracę zahamowała osobista tragedia. Doznał udaru mózgu, spędził 1,5 miesiąca w szpitalu. Cudem wrócił do pełnej sprawności, choć jakiś czas miał sparaliżowaną lewą część ciała. - Lekarze nakazali mi zwolnić. Nie musieli mi tego mówić, sam czułem, że trzeba zwolnić.
Odchodzi na starość
Wszystkie miłe słowa o Japończykach nie zmieniły jego postanowienia. - Po Pucharze Świata odchodzę - zakomunikował zaskoczonym dziennikarzom. Został nowym trenerem zespołu z RPA, Stormers.
Zdradził drugą stronę pracy z Japończykami. - Nie mają odpowiedniej ambicji, żeby walczyć o najwyższe cele. Po udarze odpuściłem, ale brakuje mi jednak adrenaliny, tej codziennej walki o najwyższe cele. W Japonii tego nie znajduję. Zrobiło się to już frustrujące.
Nie był w stanie przeskoczyć faktu, że w Japonii rugby będzie zawsze sportem niszowym. Takie sukcesy jak wygrana z RPA niczego nie zmieniły. - I nie zmienią, nawet jakbyśmy wygrali całe rozgrywki. Pracowałem ciężko kilka dobrych lat, ale pora zmienić otoczenie. Zostawiam kadrę w lepszej sytuacji niż była, kiedy zaczynałem. Nie zapominajcie, że choć jestem związany z Japonią, w środku nie przestałem być Australijczykiem.
Przypomniał też, że robi się coraz starszy. Praca wśród ludzi lepiej rozumiejących jego ukochaną dyscyplinę pozwoli mu odetchnąć.