26-latek leciał do Chin jako wielki faworyt. W tym sezonie jako jedyny rzucił młotem poza granicę osiemdziesięciu metrów. I to kilkanaście razy. Zapowiadał, że jeśli nie wygra, będzie zawiedziony. Presję wytrzymał. Obronił mistrzostwo świata w tej dyscyplinie jako pierwszy zawodnik od 20 lat. W całej historii młota podobnej sztuki dokonali tylko Siergiej Litwinow oraz Andriej Abduwalijew. To jednak inne czasy. Doping na Wschodzie był wówczas jak kaszka z mlekiem.
[ad=rectangle]
W Pekinie wszystko poszło zgodnie z planem, choć przed trzecim rzutem Fajdek zajmował w konkursie dopiero siódme miejsce. Pierwsza próba była rozgrzewką. Przy drugiej przerzucił wszystkich, ale spalił. - Nie stresowałem się, wszystko było obliczone - mówił przed kamerami Telewizji Polskiej. Wreszcie załatwił sprawę (80,64 m) i mógł skupić się na Wojciechu Nowickim. Także dzięki jego radom starszy kolega ostatnim rzutem wyrwał rywalom brąz.
Obaj w dzień konkursu spali do 13. Fajdek znany jest z tego, że lubi dłużej poleżeć. Jakby tego było mało, w Pekinie nie dojadał. Posiłki były fatalne. Rozgotowany makaron i odrobina mięsa to jedyne, co mógł przełknąć. Jego trener Czesław Cybulski po konkursie pół żartem, pół serio mówił, że Polak z dnia na dzień tracił siły. Pary w mięśniach jednak wystarczyło. W niedzielę po południu mógł klęknąć i ucałować podium.
Londyńska trauma
Trzy lata temu przeżył dramat. Na Igrzyska Olimpijskie jechał jako jeden z faworytów. Eliminacje rozpoczął od upadku. Później spalił dwie próby. Marzenie zgasło. To go zahartowało. - To jest tak, jak z pisaniem artykułów po studiach dziennikarskich. Pierwszy tekst jest zawsze wtopą - mówi dziś Polskiej Agencji Prasowej. Kilkanaście miesięcy później podczas mistrzostw świata w Moskwie nie miał sobie równych. Osiągnął najlepszy wynik sezonu, pobił rekord życiowy. Krisztianowi Parsowi dołożył półtora metra.
W tym roku podczas Memoriału Janusza Kusocińskiego Fajdek pobił rekord Polski (83,93 m). Po historycznym rzucie był... zdziwiony. - Jestem szczęśliwy i zły. Nie czułem tych rzutów - mówił. Wywiadu udzielał w czapce z logiem Supermana. Człowiekiem jest jednak skromnym, wrażliwym. Wygrywać chce, będąc najlepszym. To tłumaczy, dlaczego tak często po rzutach jest niezadowolony. Wciąż ma rezerwy. Czy na miarę rekordu świata? - O tym pomyślę po Igrzyskach w Rio - powtarza.
Od piłki do młota
Dla młotu Fajdka odkryła Jolanta Kumor. Znalazła go na boisku do piłki nożnej, gdy był w czwartej klasie szkoły podstawowej. Do treningów lekkoatletycznych przekonywała go dwa lata. Zaczynali amatorsko. W promieniu były zawory gazu i pole uprawne. Wszyscy się cieszyli, gdy zasadzono na nim ziemniaki zamiast rzepaku. Łatwiej było znaleźć młot. Na sprzęcie wiązali czerwone wstążki. Pierwszy klub - UKS Zielony Dąb - opuścił, bo nie dostał dwustu złotych stypendium. Przeniósł się do Agrosu Zamość i jego barw broni do dziś.
Głównym architektem jego sukcesu jest Cybulski. Tyran treningu. Zamordysta. Zaczynając pracę z Fajdkiem, zapowiedział, że uczyni go najlepszym młociarzem globu. Zmagania w Pekinie śledził przed telewizorem. W połowie czerwca podczas treningu podopieczny trafił go młotem. Diagnoza? Kontuzja kolana i złamana kość piszczelowa. Teraz trener powoli wraca do zdrowia. Do Chin z zawodnikiem pojechała Kumor. Po powrocie Fajdek znów trafi pod skrzydła Cybulskiego. Nie chcą nic zmieniać. Mają jeszcze jeden cel. Rio. Dopiero po nich Polak poszuka zmian, postawi wszystko na jedną kartę i zaatakuje rekord świata (86,74 m).
Życzę mu, żeby go nie przygniotło. Oby umiał się odciąć od mediów i robić swoje