Ola Piskorska: Jesteście sensacją turnieju, wygraliście trzy razy grupę i będziecie grać w półfinale. Miałeś choć raz taką myśl w trakcie przygotowań, że to jest możliwe?
Laurent Tillie: Teoretycznie od początku podium to był nasz cel, ale mieliśmy świadomość, że to szalenie trudne zadanie i raczej niemożliwe. Przed turniejem nie składaliśmy żadnym obietnic, nie było żadnych deklaracji ani postanowień poza jednym - nigdy się nie poddajemy i gramy w każdym meczu od początku jak by to był finał. Tak, żebyśmy nigdy niczego nie żałowali po ostatnim gwizdku. Jeżeli dasz z siebie wszystko i przegrasz to ok, przeciwnik był po prostu lepszy. Wracamy do domu, staramy się poprawić i wracamy mocniejsi.
[ad=rectangle]
Ale to mówią wszyscy, "damy z siebie wszystko i będziemy walczyć do końca" to taki standard branżowy. Jak przekułeś to ze słów na czyny?
- Przed wszystkim jestem zawsze pozytywny, nawet po porażkach. Staram się ograniczać krytykę i szukać rozwiązań problemów. Na przykład po porażce z Australią w Final Four drugiej dywizji Ligi Światowej zobaczyłem, że chłopcy są załamani i dałem im trzy tygodnie wolnego. Rozmawialiśmy o tym we Florencji i byłaś zdziwiona, że aż tyle. Ale czułem, że tyle jest im potrzebne, żeby zresetowali głowy i odpoczęli psychicznie, a to był warunek ich dobrej postawy na treningach w sierpniu. Ja sam byłem zawodnikiem wiele, wiele lat i doskonale to pamiętam, dlatego łatwo mi ich zrozumieć.
Jakie wnioski wyciągnąłeś z tej porażki w LŚ, które pomogły ci w przygotowaniach do mistrzostw świata?
- Cztery rzeczy postanowiłem zmienić. Po pierwsze rozegranie. Graliśmy za szybko i za nisko, kazałem Benjaminowi (Toniuttiemu - przyp. red.) popatrzeć na Maroufa czy Christensona i grać bardziej w ich stylu. Też szybko, ale jednak nieco wyżej, z większą ilością powietrza w tym rozegraniu. Po drugie więcej agresji w bloku, bo te nasze bloki były takie niemrawe i nieskuteczne. Nad tym wciąż pracujemy i nadal blok nie jest naszą mocną stroną, ale widzę poprawę. Po trzecie, utrzymanie tego poziomu zagrywki. Przez całą LŚ nasz serwis dobrze funkcjonował i codziennie nad nim pracowaliśmy i pracujemy, zależało mi, żeby tego nie stracić. I po czwarte, zero asów.
To chyba niemożliwe?
- Oczywiście, że niemożliwe, ale to miało być hasło, które oznacza, że nie pozwalamy żadnym piłkom z zagrywki przeciwnika na wpadanie w nasze boisko. Błąd przyjęcia może się zdarzyć, ale nie oddajemy żadnych punktów bezpośrednio.
I ile wpadło?
- Około dwóch, trzech na mecz, co przy poziomie serwisu na tym turnieju jest moim zdaniem bardzo dobrym wynikiem. I te cztery założenia miały być drogowskazem naszej pracy podczas sierpniowych przygotowań. Chciałem, żeby to było zwięzłe i zrozumiałe dla moich graczy, żeby wszyscy wiedzieli, nad czym mamy pracować i co jest najważniejsze. Lubię pracować z młodymi zawodnikami, bo oni mają chęci i wiarę, że można wciąż być coraz lepszym.
Masz nietypowe podejście do swoich zawodników. Francuzi nie są jedynymi siatkarzami, którzy palą, ale jedynymi, którzy się z tym zupełnie nie kryją, palą zupełnie jawnie przed hotelem. Nie zabraniasz im?
- Oczywiście dla wizerunku reprezentacji narodowej i ich jako sportowców byłoby lepiej gdyby nie palili. Ale ja sam nie jestem nieskazitelny i nie mam zamiaru od nich tego wymagać. Jasne, mógłbym zrobić listę zakazów: nie palić, nie pić i jeszcze masę innych. I gdyby palenie było oficjalnie nielegalne, to oczywiście bym tak zrobił. Ale nie jest i inni ludzie mogą palić, to dlaczego moi zawodnicy mają mieć gorzej? To jest ich decyzja, bo to szkodzi ich własnemu zdrowiu i ich wizerunkowi, ale ja im zabraniać nie będę. W ogóle ten świat zwariował, powiem ci. To jest takie beznadziejne, wszystko jest zabronione. Nic nie wolno, palić nie wolno, pić nie wolno, jeździć szybko nie wolno, żartować z kobiet, czarnych czy niepełnosprawnych nie wolno. Pieprzyć te wszystkie zakazy! Ja się do tego dokładać nie mam zamiaru.
Musiałbyś ich ciągle ścigać i ganiać, a oni by się jak dzieci chowali z tymi papierosami.
- Właśnie, a w końcu wszyscy jesteśmy dorośli. To zresztą był bardzo duży problem tych chłopaków z poprzednim selekcjonerem, Philippe Blain miał bardzo długie regulaminy z całą masą zakazów, nakazów i kar. Na przykład cały czas zawodnicy musieli być razem, jeść razem, mieli zakaz słuchania muzyki w szatni. Dla mnie to nie ma sensu. Pracujemy razem od 4 sierpnia z zaledwie dwoma dniami wolnymi, rozumiem, że nie zawsze wszyscy chcą być razem. I wszyscy potrzebujemy trochę wolności, żeby nie oszaleć.
Czy to właśnie twoje inne podejście, wolność i brak zakazów są przyczyną dobrej gry Ngapetha w reprezentacji? Z poprzednim selekcjonerem nie był w stanie się dogadać.
- Earvin niewątpliwie ma bardzo wyrazisty charakter i nie znosi ograniczeń. Ale też bardzo lubi grać w siatkówkę i chce grać dla Francji, a ja też chcę z nim pracować. Więc na początku naszej współpracy usiedliśmy i poszukaliśmy kompromisu. Powiedziałem mu, które reguły są dla mnie nienaruszalne i przestrzeganie ich jest warunkiem koniecznym dla jego obecności w kadrze. Ale postarałem się, żeby było tego jak najmniej, czyli Earvin musi być na każdym treningu i na każdym meczu, i za każdym razem porządnie pracować. Z tym akurat nie ma problemu, bo on lubi trenować, a mecze to już wyjątkowo. A poza treningami i meczami w ogóle mnie nie interesuje, co on robi, może robić wszystko, na co ma ochotę i zachowywać się jak ma na to ochotę. Bo dla mnie jest najważniejsze, że to jest świetny zawodnik, któremu się chce grać i trenować. Poza tym on też jest częścią grupy i dobrze się czuje w reprezentacji.
Patrząc na niego powiedziałabym, że nawet bardziej liderem niż częścią.
- Nie, liderem jest Benjamin, który nimi wszystkimi zarządza i trzyma ich mocno w garści. Na treningach i meczach bezdyskusyjnie nasz rozgrywający jest liderem i wszyscy to akceptują. Ale Earvin na pewno jest liderem poza boiskiem, jak idzie o dobrą rozrywkę, żarty, muzykę i imprezki (śmiech).
A twój atakujący Antonin Rouzier? Rozgrywa fantastyczny turniej, rzadko schodzi poniżej 50 procent skuteczności w ataku i jest bardzo regularny. Wszyscy, którzy go pamiętają z polskiej ligi albo mistrzostw Europy rok temu, są zdumieni. Jak to zrobiłeś?
- Ale ja sam jestem tak samo zdumiony! (śmiech) Antonin to niezwykle utalentowany siatkarz, ale bardzo leniwy. On nie znosi treningów i trenuje tylko kiedy ma ochotę. Domyślasz się, że to powoduje wiele problemów, jak to było dobrze widać w czasie jego sezonów klubowych w Polsce czy we Włoszech. On ma za sobą fatalny sezon w Cuneo, gdzie był w konflikcie z trenerem Piazzą i wydaje mi się, że chce jemu i światu coś udowodnić na tych mistrzostwach. To jest dla niego właściwie ostatnia szansa na pokazanie wszystkim, że jednak jest wartościowym atakującym. Poza tym dobrze się odnalazł w tej reprezentacji, grupa go zaakceptowała i to też poprawiło jego samopoczucie. Widzę to również po treningach, bo w tym sezonie nie mam z nim żadnego problemu, a rok temu bywało, delikatnie mówiąc, różnie. Przed mistrzostwami Europy przyjechał trzy tygodnie przed pierwszym meczem na zgrupowanie i oczywiście był bez formy. No i mecz z Polską jeszcze zagrał dobrze, ale w ćwierćfinale z Rosją już go nie było. W tym roku przyjechał jak wszyscy, 22 kwietnia, i zasuwał na treningach tak, że ja co chwilę tylko przecierałem oczy ze zdumienia. I nie będę ukrywał, to jest dla mnie nadal zaskoczenie, ale bardzo pozytywne. Jego postawa ogromnie pomaga całej drużynie i również dzięki Antoninowi zaszliśmy tak daleko.
Kiedy był ten moment, że poczułeś, że idzie lepiej niż myślałeś, że będzie sukces?
- Pierwszy raz mnie zaskoczyli po porażce z Włochami w pierwszej rundzie, gdzie przegraliśmy mecz prowadząc 2:0 w setach, próbowałem odbudować ich pewność siebie, ale nie byłem zbyt pozytywnie nastawiony. A tymczasem oni wyszli następnego dnia na boisko przeciwko Iranowi i wow, co oni grali, patrzyłem i nie wierzyłem (śmiech). I kiedy ograliśmy za trzy punkty Iran, a potem USA, to poczułem, że będzie dobrze. W meczu z USA mieliśmy tylko trzy punktowe bloki, ale mój zespół nadrabiał to innymi elementami. Wtedy zrozumiałem, że choć nadal jesteśmy fatalnie blokującą drużyną, to naszą mocną stroną jest obrona w polu i atak w pierwszej akcji. I na tych elementach się skupiłem. I uwierzyłem, że stać nas na wiele. Ale powiem ci, że cały czas czekam na moment, kiedy ten sen się skończy, bo sam w to trochę nie wierzę (śmiech).
Mówi się, że każda drużyna musi zagrać na długim turnieju jeden słabszy mecz, a wy go dotąd nie mieliście. Nawet ten przegrany z Włochami w Krakowie to nie był zły mecz.
- Dziękuję ci bardzo, to najpiękniejszy komplement dla mnie! (śmiech) Właśnie z tego jestem najbardziej zadowolony i dumny, że gramy tak równo. Nie schodzimy poniżej pewnego poziomu w naszej grze. I przyznam ci się, że najcięższe chwile przeżywałem w Bydgoszczy podczas drugiej rundy, gdzie graliśmy z Argentyną i Australią. Na pierwszym treningu moi siatkarze robili same błędy, wyglądało to strasznie. Kilkakrotnie musiałem przerwać trening i na nich krzyczeć. Byli kompletnie zdekoncentrowani. Bardzo się bałem meczów, a tymczasem wygraliśmy dwa razy po 3:1, co nam prawie dało awans do trzeciej rundy.
Poza wami widzisz jakieś niespodzianki na tym turnieju?
- Gra Polski mnie zaskoczyła, bardzo pozytywnie. Podoba mi się jak grają właściwie w każdym elemencie, libero dużo broni, atak skuteczny, w bloku świetnie i zagrywka też trudna. Chyba tylko Polska i my używają serwisu typu float jako broni, która może skrzywdzić przeciwnika. To pochodzi z ligi francuskiej, gdzie ona znacznie częściej stosowana niż w innych ligach. I to wydaje mi się kluczem do zrozumienia, dlaczego Polski i nasze sukcesy są zaskoczeniem. Nikt się nie spodziewa, że floatem można zrobić krzywdę. A tymczasem można, i to dużą (śmiech).
W Katowicach rozmawiała Ola Piskorska