Kalifornijska krew
Historia Davida Lee zaczyna się w kalifornijskiej miejscowości Alpine, położonej niedaleko San Diego. Od najmłodszych lat przyszła gwiazda parkietów wyróżniała się wzrostem, zdecydowanie przerastając pozostałych członków rodziny, w tym dwóch starszych braci Marca i Nathana. Nic więc dziwnego, że w szkole średniej David postawił na koszykówkę i siatkówkę. - Tak naprawdę nigdy nie marzyłem o grze na Igrzyskach Olimpijskich - podkreślał Lee. Oprócz występów w szkolnej drużynie, przywdziewał barwy lokalnego zespołu Seaside Vollyball Club z siedzibą w San Diego. Rodzice zachęcali go także do innych gier zespołowych, sugerując, że wszechstronne wyszkolenie może w przyszłości okazać się jego atutem. - Starali się przekonać mnie niemalże do wszystkich dyscyplin, między innymi hokeja, lacrosse, grałem też dużo w koszykówkę, ale tylko grając w siatkówkę czułem, że uwielbiam to robić, mogłem grać w nią bez przerwy, nigdy mi się nie nudziła, wiedziałem, że to moja pasja - podkreślał swoją miłość do siatkówki. Po ukończeniu szkoły kontynuował naukę w Long Beach State, gdzie jego potencjał dostrzegli trenerzy akademiccy. Mierzący już wówczas 203 cm Lee miał przed sobą, według szkoleniowców, świetlaną przyszłość jako zawodnik występujący na środku siatki. Już w pierwszym roku w Long Beach odnotował świetne rezultaty, o czym najlepiej świadczą jego statystyki: 0,95 bloku na set i niemalże 3 punkty zdobywane atakiem w każdej partii.
[ad=rectangle]
Pierwszy raz z... kadrą
Rok 2003 okazał się przełomowy dla 21-latka. Postęp, jaki poczynił, nie umknął uwadze trenerów zespołu All-Mountain Pacific Sport Federation, czyli drużyny skupiającej najlepszych zawodników z zachodniego wybrzeża USA. Rok później wraz z reprezentacją swojej uczelni osiągnął finał rozgrywek uniwersyteckich, w którym jego Long Beach musiało uznać wyższość drużyny Brigham Young University. Sam Lee bardzo dobrze wspomina uczelnianą rywalizację. - Poziom jest dobry, ale ciągle gra tam tylko młoda generacja. Najbardziej ograni zawodnicy mają około 21-22 lat. Tak więc zdecydowanie brakuje im doświadczenia, lecz tego rodzaju rywalizacja to i tak nadal najkorzystniejsza rzecz związana z siatkówką w moim kraju. Rozgrywki te dają bowiem możliwość wyboru najlepszych z bardzo szerokiego grona uczestników - opowiadał nasz bohater. - Do niedawna obowiązywał system rywalizacji do 30 punktów, lecz obecnie zmieniono go na europejski i sety są już rozgrywane do 25 "oczek". Piłka może z kolei dotknąć sufitu i gra nie jest wtedy przerywana. Wiele naszych hal nie spełnia wymaganych standardów - zwrócił uwagę.
W czasie występów w Long Beach zawodnik po raz pierwszy miał styczność z kadrą amerykańską. Otrzymał bowiem powołanie do reprezentacji narodowej, która przygotowywała się do występu na Uniwersjadzie w 2003 roku w południowokoreańskim Daegu. Azjatycki turniej zakończył się sukcesem Amerykanów, jakim z pewnością był brązowy medal, zdobyty po zaciętej rywalizacji z Francją. Lee został okrzyknięty bohaterem tego spotkania, uzyskując 20 punktów. Już wtedy przywiązywał dużą uwagę do gry w narodowych barwach. - To zaszczyt być członkiem kadry USA, zakładać koszulkę i prezentować to, co się potrafi najlepiej. Za każdym razem towarzyszy mi niezwykła duma - mówił Lee.
Smak egzotyki
Po opuszczeniu Long Beach siatkarz dokonał dość zaskakującego wyboru, znalazł bowiem zatrudnienie w lidze... portorykańskiej (podobną drogą podążył później Paul Lotman). Minął kolejny rok, zanim Amerykanin zawitał na europejski kontynent, dokładniej do nie najmocniejszej ligi portugalskiej. Jeszcze większe zdziwienie przyniosła jego decyzja w kolejnych rozgrywkach, kiedy to postanowił zasmakować egzotyki w barwach Jakarta BNI 46, klubu ligi indonezyjskiej. Trzeba przyznać, że wybrał dość oryginalny kierunek do kontynuowania kariery. Pomimo wielu lat w najlepszych ligach Europy, tylko wówczas udało mu się sięgnąć po krajowy czempionat. - Dla mnie była to wspaniała liga, ponieważ fani mocno wspierają tam swoją drużynę. Na meczach pojawia się około 5000-6000 ludzi. Problemem jest tam natomiast brak klimatyzacji w halach, przez co jest w nich bardzo gorąco i wilgotno. Duży nacisk kładzie się tam na granie szybkiej i kombinacyjnej siatkówki, ponieważ tamtejsi zawodnicy nie są raczej atletycznie zbudowani - podsumował. Mimo że Lee nie występował w klubach z czołowych lig Europy, trenerzy reprezentacji nie zapomnieli o utalentowanym zawodniku i powołali go na Mistrzostwa Ameryki Północnej, z których Amerykanie przywieźli złoty medal.
Młodzież wchodzi do gry
23-letni wówczas gracz coraz odważniej zaczął pukać do pierwszej szóstki kadry. W 2006 roku rozegrał sześć spotkań w Lidze Światowej, będąc jeszcze zmiennikiem bardziej doświadczonego Ryana Millara. W kolejnej edycji, zwieńczonej brązowym medalem tych rozgrywek, przebojem wdarł się do wyjściowego składu kosztem Thomasa Hoffa, będąc jednym z najlepszych blokujących tej edycji rozgrywek. Właśnie blok stanie się w przyszłości największym atutem środkowego pochodzącego z San Diego. Będąc zawodnikiem Zenitu Kazań przygotował nawet krótki film instruktażowy, w którym opowiada o "sztuce blokowania".
Dobre występy na arenie międzynarodowej musiały zostać dostrzeżone przez wysłanników czołowych europejskich klubów. Lee skorzystał z oferty tureckiego Halkbanku Ankara, który w swoich szeregach miał wówczas młodego Zbigniewa Bartmana. Zespół ze stolicy Turcji, pomimo wielkich ambicji, musiał zadowolić się wicemistrzostwem kraju, przegrywając w decydującej rozgrywce z Fenerbahce Stambuł. - Sezon zakończyliśmy na drugim miejscu, ustępując pola Fenerbahce. Uważam to za dobry rezultat, aczkolwiek porażka w finale jest zawsze bardzo trudna do przełknięcia. W życiu nie trafia się bowiem wiele okazji i jeśli już takowa się nadarza, trzeba ją wykorzystać. Nam się to wtedy nie udało - wracał do finałowej rywalizacji.[nextpage]Krok ku nieśmiertelności
Lee w początkowym etapie swojej kariery nie przypuszczał, że będzie mu dane reprezentować ojczyznę na turnieju olimpijskim. Tymczasem Hugh McCutcheon nie zawahał się postawić na środkowego, który podczas igrzysk w Pekinie był najmłodszym członkiem ekipy. - Nasz zespół był najstarszy w całym turnieju, ale ja byłem zupełnie nowym człowiekiem, można powiedzieć, że nieoczekiwanie stałem się główną postacią. Duża rolę odegrał też sam fakt uczestnictwa w igrzyskach, to dodawało motywacji zarówno mnie, jak i moim kolegom - przyznał. Drużyna z wieloma gwiazdami światowej siatkówki, takimi jak Lloy Ball, Clayton Stanley, William Priddy, uważana była za cichego faworyta rozgrywek. Miesiąc wcześniej Amerykanie pokonali Brazylijczyków w finale Ligi Światowej, który na dodatek rozegrany został w Kraju Kawy. Podrażnieni Canarhinos zapowiadali rewanż, ale jak pokazała historia, stało się inaczej.
Zespół z Ameryki Północnej bez większych problemów przeszedł przez fazę grupową, pierwsze schody zaczęły się w ćwierćfinale, w którym Ivan Miljković i jego koledzy długo stawiali opór ekipie z USA, przegrywając dopiero po tie-breaku. Bohater tekstu zdobył w tym spotkaniu 15 punktów, jednak dni chwały miały dopiero nadejść. W półfinale z Rosją został on okrzyknięty ojcem zwycięstwa swojej drużyny, zdobywając cztery z ostatnich pięciu punktów w tie-breaku. Jego efektowny blok na Maksimie Michajłowie zapewnił Amerykanom piętnaste "oczko", a tym samym awans do decydującej rozgrywki. W finale doszło do rewanżu za finał ostatniej edycji Ligi Światowej. Bohaterem spotkania uznano tym razem Claytona Stanleya, ale Lee ze swoimi 10 punktami w znaczący sposób przyczynił się do zwycięstwa 3:1 i wywalczenia złotego medalu olimpijskiego. W klasyfikacji na najlepiej blokującego zajął drugie miejsce, uzyskując średnio jeden blok na set. - Naprawdę nie mogłem w to uwierzyć. Nigdy nie zapomnę widoku mojej mamy płaczącej z radości, całej mojej rodziny, która była wówczas ze mną i cieszyła się ze zwycięstwa, to była dla mnie niesamowita chwila. Igrzyska to niezwykłe doświadczenie, które na zawsze pozostanie w mojej pamięci. W pierwszej chwili trudno było nam wyjaśnić, jak to się stało, że tyle osiągnęliśmy. Przecież jest tyle osób, które mają szansę zdobyć złoty medal, a udało się to akurat mnie. Dopiero po kilku miesiącach zdałem sobie sprawę z tego, co zrobiliśmy - wyznał po latach.
Syberia drugim domem
Po zakończeniu turnieju olimpijskiego amerykański środkowy mógł przebierać w ofertach, jak w ulęgałkach. Lee postawił tym razem na włoską Serie A, stając się zawodnikiem jednego z najbardziej utytułowanych klubów na Półwyspie Apenińskim, Casa Modena. Włoska przygoda okazała się zupełnie nieudana dla świeżo upieczonego mistrza olimpijskiego (dziesiąte miejsce w gronie czternastu ekip).
Nieudany sezon we Włoszech sprawił, że Lee poważnie rozglądał się za nowym pracodawcą, ostatecznie wybierając ofertę rosyjskiego Lokomotiwu Nowosybirsk. Niezrażony niekorzystnymi warunkami pogodowymi, panującymi w Rosji, pozostał w tym kraju na kolejne rozgrywki, dając się skusić beniaminkowi ligi Kuzbassowi Kemerowo. Wprawdzie dziesiąte miejsce na koniec sezonu było sporym rozczarowaniem, ale w Pucharze Rosji drużyna z Kemerowa zdołała awansować do finałowej rywalizacji. - Szczególnie w Kemerowie zainteresowanie siatkówką jest bardzo duże. Ludzie na każdym meczu zapełniają halę do ostatniego miejsca. Jej pojemność wynosi około 3000 miejsc. Ogólnie mam dobre doświadczenia z pobytu w Rosji. Wszystko jest tam perfekcyjnie i profesjonalnie zorganizowane - zachwalał grę na Syberii.
Środkowy z Kalifornii niemalże na stałe zadomowił się w Rosji, w ciągu następnych dwóch lat zakładał bowiem koszulki Dynama Moskwa (z tym zespołem zdobył Puchar CEV) i Zenitu Kazań. - Uważam, że jest to obecnie najsilniejsza liga, zaczyna dominować nad Serie A. Kiedyś tylko trzy-cztery drużyny były mocne, obecnie w grze o najwyższe cele jest osiem, dziewięć zespołów - stwierdził przed sezonem 2012/2013. Niestraszna jest mu także egzotyka - ostatni sezon spędził w Chinach, wracając do Azji niemal po dziesięciu latach. Razem z Cristianem Savanim reprezentował barwy Shanghai Volleyball, z którym dotarł do finału ligi, zostając przy okazji najlepszym blokującym całych rozgrywek.
Słodko-gorzko
W ciągu czterech lat po zdobyciu złotego medalu olimpijskiego amerykańska kadra przechodziła niewielki kryzys. Karierę zakończył Lloy Ball, niższą formę prezentowali też niezawodni zazwyczaj Clayton Stanley i William Priddy. - Trudno ponownie osiągnąć taki poziom jak w Pekinie, po zwycięstwie jedyne, co możesz zrobić, to powtórzyć swój wyczyn, a na pewno nie będzie to łatwe - powiedział Lee przed turniejem olimpijskim w Londynie. Jego słowa okazały się prorocze - Jankesi polegli 0:3 w ćwierćfinale z Włochami. Ich sen o medalu skończył się szybciej niż się tego spodziewali. W kadrze musiało dojść do zmiany pokoleniowej, która jednak nie dotyczyła naszego bohatera. Jako jeden z niewielu starszych zawodników pozostał w reprezentacji, wciąż mając apetyt na kolejne sukcesy. - David daje naszej drużynie tyle ognia, energii, która po chwili przenosi się na pozostałych zawodników. Dzieje się to szczególnie wtedy, gdy zdoła zatrzymać atak przeciwnika. Z pewnością jest jednym z najlepszych blokujących na świecie - podkreślał jego rolę w drużynie Alan Knipe, były trener kadry.
Sezon reprezentacyjny 2014 z jednej strony rozpoczął się dla Amerykanów bardzo udanie, z drugiej natomiast pozostanie po nim gorycz związana z niewykorzystaną szansą w światowym czempionacie. Ale wszystko po kolei. W połowie lipca reprezentacja USA, dowodzona przez nowego szkoleniowca Johna Sperawa, sprawiła sporego kalibru niespodziankę, zwyciężając w Lidze Światowej. Duży udział w końcowym triumfie miał oczywiście Lee, zdobywca dwunastu punktów w finale. W obliczu zbliżających się mistrzostw świata Amerykanie dołączyli do ścisłego grona faworytów. Gra reprezentantów USA w pierwszej fazie nie zachwycała. - Moim zdaniem musimy popracować jeszcze nad zagrywką oraz jej przyjęciem i zdecydowanie zredukować liczbę błędów własnych - podsumowywał po jednym ze spotkań. W drugiej rundzie Amerykanie kroczyli od zwycięstwa do zwycięstwa, jednak w dobrze funkcjonującej maszynie nagle coś się zacięło. W ostatnim meczu z Argentyną, pozbawioną szans na awans do najlepszej szóstki, Jankesów ogarnęła niemoc i sensacyjnie przegrali 2:3, odpadając z dalszej rywalizacji.
Wciąż w grze
David Lee pozostaje ostatnim zawodnikiem z pierwszej szóstki mistrzów olimpijskich z Pekinu, który wciąż kontynuuje występy w reprezentacji. Od wielu lat prezentuje on ogromne zaangażowanie w grę w kadrze, stając się niemal mentorem dla młodszych zawodników. Pomimo 32 lat nadal utrzymuje wysoką formę fizyczną i z dużą dozą prawdopodobieństwa można stwierdzić, że przez kilka najbliższych sezonów będzie decydował o wynikach zarówno kadry, jak i drużyn klubowych. Kto wie, może na Igrzyskach Olimpijskich w Rio ponownie stanie się bohaterem kadry USA. Wypada też mieć nadzieję, że zawodnik takiej klasy pojawi się w niedługim czasie w PlusLidze i kibice nad Wisłą będą mogli podziwiać jednego z najlepszych środkowych świata.
Po zakończeniu turnieju olimpijskiego amerykański środkowy mógł przebierać w ofertach, jak w ulęgałkach.