Michał Kaczmarczyk: Moje wielkie fińskie wesele, czyli tydzień Suomi w Katowicach

Kto był największą gwiazdą pierwszego tygodnia mundialowych zmagań w Katowicach? Siatkarz, trener? Skądże, mowa o przybyszach z dalekiej Finlandii!

Michał Kaczmarczyk
Michał Kaczmarczyk
Kiedy tak naprawdę zaczął się dla mnie siatkarski mundial? Nie był to 30 sierpnia, bowiem akurat w dniu meczu otwarcia rozgrywanym na Stadionie Narodowym, bawiłem się na weselu w jednej z małopolskich remiz strażackich, gdzie pełniłem zaszczytną funkcję posłańca dobrej nowiny z największej siatkarskiej areny mundialu. Dwa dni później rano brnąłem przez błotniste ulice Katowic do Spodka na pierwszy dzień zmagań grupy B, mając w głowie zarówno ambitne plany jak najlepszego spełniania zadań korespondenta portalu, jak i zmęczenie poprzednim dniem (poprawiny!), ale nic to! Praca to praca, czytelnicy czekają na relację prosto z miejsca akcji. Niemniej przyznaję, że byłem tego dnia nieco mniej energiczny...
Aż do meczu Kuba - Finlandia. Niby nic wyjątkowego, największy specjał dnia, czyli starcie Brazylia - Niemcy już się zakończyło i nawet biało-niebieskie tłumy wypełniające trybuny nieszczególnie mnie fascynowały. Aż do samego ceremonii powitania i odśpiewania hymnu. I wtedy zaczął się mój mundial.

Obudziłem się na dobre i jednocześnie pogrążyłem do końca tygodnia w fińskim śnie. Wyśpiewana mocnymi głosami pieśń "Oi maamme" towarzyszyła mi do ostatniego meczu Finów w Spodku, a najpiękniej wybrzmiała podczas spotkania z Brazylią, kiedy Spodek wypełniło ponad siedem tysięcy przybyszów z mroźnej Północy (to właśnie wtedy, siedzący przede mną koreański dziennikarz najpierw zupełnie osłupiał, słysząc zapierającej dech w piersiach fińskie śpiewy, a potem wpadł na dobre kilkanaście minut w pełen podziwu stupor), ale i tak najlepiej będę pamiętał hymn z pierwszego dnia zmagań w Katowicach. Siatkarze pod wodzą Tuomasa Sammelvuo spisali się w stolicy Górnego Śląska naprawdę nieźle i zasłużenie awansowali do drugiej fazy turnieju, ale umówmy się: show skradli im kibice.

Jeżeli pisało się o pierwszym zwycięstwie, wyszarpanym 3:2 z Kubańczykami, to sami reprezentanci Suomi przyznawali, że bez wsparcia z widowni pewnie nie udałoby im się odwrócić losów spotkania i przedłużyć go do męczących, ale triumfalnych 145 minut. Po wspomnianym meczu z Brazylią, Bernardo Rezende nie mógł się nachwalić rywali, choć ci przegrali z jego kadrą 0:3 (ale żeby każda drużyna przegrywała w trzech setach z taką klasą i zapałem!) i zdradził, że otrzymał sms-a od znajomego z pytaniem, czy mistrzostwa świata nie są przypadkiem organizowane w Helsinkach. Oj, fiński tydzień w Katowicach był jedyny w swoim rodzaju, a gdyby jeszcze spojrzeć na to, co działo się wokół hali...
Z tymi kibicami nie sposób było się nudzić Z tymi kibicami nie sposób było się nudzić
3 września Finowie pokonali bez straty seta Koreańczyków, a tuż po meczu wyszli wraz ze sztabem szkoleniowym przed strefę kibica (okupowaną przez... trudno się nie domyśleć!), by podziękować swoim rodakom za wsparcie i liczne przybycie do Polski, a ci odwdzięczyli się gromkim "Sto lat" dla Mikko Esko.

Postanowiłem wtedy, mimo wrodzonej nieśmiałości, pobawić się w reportera terenowego i porozmawiać z kilkoma losowo wybranymi Finami na tematy siatkarskie i czysto życiowe. Pierwsza zasada takiego dziennikarskiego hazardu, jakiej nauczył mnie znajomy po fachu, ponoć brzmi: wybieraj najpierw najdziwniej ubranych, potem jakoś pójdzie. Nie musiał długo czekać na pierwszych rozmówców, starsze małżeństwo przebrane w siatkarskie koszulki, niebieskie peruki z lokami i ogromne przeciwsłoneczne okulary z uśmiechem zgodziło się na kilka minut pogawędki.

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×