Wchodziłem na jedną piłkę i byłem szczęśliwy - rozmowa z Pawłem Woickim, mistrzem Europy

Paweł Woicki, drugi rozgrywający reprezentacji, jeszcze nie zdążył spotkać się na treningu z nowymi kolegami z Delecty Bydgoszcz. O tym jak się czuje w nowym klubie i mieście, powie... po sezonie. Na razie mistrz Europy cieszy się ze zdobytego medalu. W rozmowie z portalem SportoweFakty.pl przyznał, że zawsze marzył o treningach z Danielem Castellanim, a rolę zmiennika zaakceptował bez zmrużenia oka. - Byłem szczęśliwy nawet wtedy, gdy wchodziłem na jedną piłkę - powiedział.

Wojciech Potocki: Spotykamy się na kolejnej imprezie. Ma pan jeszcze siłę, być wciąż się uśmiechać, podpisywać koszulki i zdjęcia?

Paweł Woicki: Mam bardzo dużo siły (śmiech). Wszystko o czym pan mówił, to bardzo miłe obowiązki. Chociaż byłem tylko jeden dzień w domu, to gdy zadzwonili do mnie z Plusa, sponsora reprezentacji, nie zastanawiałem się ani minuty. Wsiadłem w samochód i przyjechałem na spotkanie.

W garniturze nie czuje się pan chyba najlepiej?

- Dlaczego? Czuję się świetnie. Czasami przecież trzeba ubrać coś innego niż strój sportowy (śmiech). Przez ostatnie pięćdziesiąt dni chodziłem tylko w dresie, krótkich spodenkach i koszulkach, więc taka zmiana to bardzo fajna sprawa.

Ale o garniturach nie będziemy przecież rozmawiać z mistrzem Europy. Jak się czuje zawodnik, który wchodzi na parkiet tylko na kilkanaście sekund? Dostaje zadanie "upolować" przeciwników zagrywką i wraca do kwadratu. Nie myślał pan czasami, że to trochę mało?

- A gdyby pan dostał propozycję wyjazdu na mistrzostwa Europy czy świata, wiedząc, że w ogóle nie wyjdzie pan na boisko, to co? Pojechałby pan?

Oczywiście.

- Sam pan widzi. Naprawdę nie ma się nad czym zastanawiać. W naszej drużynie każdy miał do wykonania swoją rolę. Każdy kto wchodził, wykonywał zadania wyznaczone przez trenera i najważniejsze, że wszyscy robiliśmy to dobrze. Bardzo rzadko zdarzały się chybione zmiany czy decyzje trenerskie. Każdy kto chciał być w tej reprezentacji, musiał zgodzić się na to, co zaplanował dla niego Castellani. Jeden zagrywał, inny nosił wodę, a jeszcze inny brał ciężar gry na siebie. My to zaakceptowaliśmy, a ja byłem szczęśliwy nawet wtedy, gdy mogłem wejść na jedną piłkę i pomóc drużynie. Nie zależało mi na tym, by wychodzić przed szereg.

W kilku momentach bardzo pan pomógł...

- Kiedy już wchodziłem, to starałem się jak najlepiej wykonać zadanie wyznaczone przez trenera. Udawało się i jestem z tego bardzo zadowolony.

Był taki moment w całym cyklu przygotowawczym, kiedy wydawało się, że z trójki rozgrywających powołanych przez Castellaniego odpadnie właśnie Paweł Woicki. Pan nie zrezygnował do końca. Czy młody Grzegorz Łomacz będzie musiał jeszcze długo czekać na swój czas?

- To nie do mnie pytanie. Ja przyjąłem powołanie, zgodziłem się grać w reprezentacji i bardzo ciężko trenować. Decyzje personalne podejmował trener i to jego trzeba pytać, kto będzie grał w przyszłości.

Nie miał pan żadnego momentu załamania? Nie chciał pan zrezygnować gdy trener stawiał na Łomacza?

- Gdyby tak było, to po prostu poszedłbym do trenera i powiedział "dziękuję". Moim marzeniem zawsze była praca z trenerem Castellanim, a to czy pojechałbym na mistrzostwa czy nie, było drugorzędne. Teraz - z perspektywy czasu - mogę powiedzieć, że świetnie się stało, że tam byłem. Razem z kolegami stworzyliśmy świetny zespół, w którym każdy dał z siebie wszystko i zapracował na ten złoty medal; nieważne jak długo był na boisku.

Czas reprezentacji się skończył. Nadchodzi liga. Odpoczywa pan czy od razu bierze się za przygotowania do rozgrywek?

- Przez tydzień trochę odpocznę, ale nie jest to leżenie do góry brzuchem. Ruszam się codziennie, bo inaczej się po prostu nie da (śmiech).

W nowym sezonie zagra pan w Delekcie. Waldemar Wspaniały stworzył silny zespół. Myśli pan, że tak jak kiedyś prowadzony przez niego Mostostal, będziecie trzepać skórę faworytom?

- Trochę się pan zagalopował (śmiech). W Skrze Bełchatów nawet reprezentanci będą siedzieć na ławce rezerwowych. To zespół budowany od sześciu, siedmiu lat i co roku lepszy. Sądzę, że w tym roku też będzie zdecydowanym faworytem. Bardzo silna jest ponadto Resovia Rzeszów. A my? Żeby prezentować ten poziom i wygrywać z każdym, musi chyba jeszcze trochę czasu upłynąć. Myślę, że nawet sporo.

Ale macie w składzie dwóch mistrzów Europy, jest Grzegorz Szymański, Martin Sopko i paru innych utalentowanych graczy. Chyba coś z tego będzie?

- Dwóch mistrzów Europy, Szymański i paru dobrych zawodników to jeszcze nie drużyna. Czeka nas dużo ciężkiej pracy i wszyscy musimy zaufać trenerowi Wspaniałemu, bo - jak pokazały mistrzostwa w Turcji - zaufanie do trenera przynosi doskonałe wyniki.

Wspomniał pan o Resovii. Zagracie z nimi dopiero pod koniec pierwszej rundy PlusLigi. To będzie dla pana szczególny pojedynek? Zechce pan coś udowodnić trenerowi Ljubomirowi Travicy?

- Wydaje mi się, że nic nikomu nie muszę już udowadniać. Wychodząc na boisko, człowiek zawsze chce się pokazać (śmiech). Zagram bez jakiegoś zacietrzewienia, czy specjalnego żalu. Resovia to świetny klub, świetni kibice, a ja czułem się tam naprawdę dobrze. Wierzcie mi, mam same dobre wspomnienia i nie widzę powodu, by jakoś specjalnie traktować ten mecz. Zagryzać zęby czy coś w tym stylu. To po prostu przeciwnik jak każdy. Trzeba wyjść na boisko i zagrać jak najlepiej.

W Bydgoszczy czuje się pan tak dobrze jak w Rzeszowie? A może lepiej?

- Jeszcze nie wiem jak się czuję (śmiech), bo co prawda byłem tu już kilka razy, ale nie trenowałem jeszcze z drużyną. Dopiero po sezonie powiem jak się czułem (śmiech).

Komentarze (0)