Z ZAKSĄ zdobył wszystko. Zdradza kulisy odejścia. "Już mi tego brakuje"
Gheorghe Cretu zdobył z ZAKSĄ historyczną potrójną koronę. Odejdzie jednak z drużyny. W rozmowie z WP SportoweFakty zdradza kulisy rozstania. - To nic nie zmieniło, jestem dalej tą samą osobą - mówi.
Arkadiusz Dudziak, WP SportoweFakty: Dlaczego nie będzie pan trenerem ZAKSY w następnym sezonie?
Gheorghe Cretu, były trener Grupa Azoty ZAKSY Kędzierzyn-Koźle: Pod koniec grudnia rozpoczęły się negocjacje z klubem nt. kontraktu. Przez kilka tygodni nie mogliśmy znaleźć porozumienia i każdy poszedł w swoją stronę. Otrzymałem ofertę z Biełogorie, którą przyjąłem, a klub w tym czasie na rynku szukał trenera. To normalne.
Czyli rozstaje się pan z ZAKSĄ w przyjacielskich relacjach?
Tak, to coś bardzo ważnego. Każdy z nas jest profesjonalistą i sami decydujemy o swojej przyszłości. To nie zmieni relacji pomiędzy nami, klubem, zawodnikami, wszystkimi pracownikami klubu, sponsorami. To coś zrozumiałego dla każdego. Pracowałem z taką samą intensywnością, nawet gdy już wiedziałem, że nie będę trenerem ZAKSY.
Jak pan już wcześniej powiedział, podpisał pan kontrakt z rosyjskim klubem. Jak pan zareagował na wybuch wojny?
To coś strasznego dla ludzi, którzy jej doświadczają i cierpią. Mówimy o życiach ludzi, dzieci, którzy tracą życie, domy. Mój zerwany kontrakt nie jest w tym ważny. Prezes klubu Siergiej Tietiuchin zachował się po dżentelmeńsku i spytał się mnie czy dalej chcę pracować w Rosji, czy chcę poczekać. Podjąłem decyzję, że nie jadę i klub ją zaakceptował.
Czy to pańskim pomysłem było ściągnięcie Kamila Semeniuka do Rosji?
Nie, jego podpisali w Biełogorie dwa tygodnie przede mną. Nie miałem pojęcia, że on tam pójdzie. Myślałem, że trafi do Włoch z powodu plotek, które krążyły. Nie miałem jednak wiele czasu nad tym myśleć, bo to był dla nas pracowity moment w ZAKSIE. Mieliśmy sporo kłopotów: graliśmy decydujące mecze w LM, PlusLidze, przygotowaliśmy się do Pucharu Polski.
Gdy zadzwonił do mnie Tietiuchin (prezes klubu - przyp. red.) jeszcze przed wybuchem wojny, że widzi mnie w swojej drużynie, to się nad tym nie zastanawiałem. Był moim graczem, gdy po raz pierwszy pracowałem w Biełogorie, dobrze nam się razem współpracowało. Zdecydowałem się w ciągu 24 godzin.
Krążyło wiele plotek, że trafi pan do Projektu Warszawa. Nie będzie tam pan jednak pracował. Dlaczego?
Nie miałem z nimi żadnych poważnych rozmów. Być może było jakieś zainteresowanie ze strony klubu. Bardzo mi miło, że taki zespół się o mnie pytał, ale nigdy nie naciskałem mojego menadżera, żeby prowadził z nimi rozmowy. Szanuje pracę Piotra Gacka w klubie, ale nie trafię do Warszawy.
A co z PGE Skrą i Jastrzębskim Węglem?
Nie tylko te kluby się o mnie pytały, także kilka innych, gdy anulowałem kontrakt z Biełogorie. Nie pójdę jednak od razu po ZAKSIE do żadnego wielkiego jej rywala w kraju. To już zdecydowałem na długi czas przed końcem sezonu.
Wie pan już, gdzie będzie pracował w następnym sezonie?
Nic jeszcze nie zdecydowałem, bo nie miałem na to czasu. Chciałem się nacieszyć ostatnimi dniami w Kędzierzynie-Koźlu. Chciałem pobyć z chłopakami, pracownikami klubu, prezesem, sztabem, sponsorami. Miałem spotkanie z prezydentką miasta. Chciałem się pożegnać i cieszyć się tymi ludźmi do ostatniej sekundy. Wszyscy byli zaangażowani w rodzinę ZAKSY, jaką stworzyliśmy i którą zbudował Sebastian Świderski.
Co sukces w Lidze Mistrzów zmienił w życiu trenera? W pańskiej ojczyźnie, w Rumunii, sporo się o panu mówi.
To nic nie zmieniło, jestem dalej tą samą osobą. Z ZAKSĄ osiągnęliśmy wielki sukces, chociaż wcześniej też miałem kilka na swoim koncie, które pozostały niezauważone w moim kraju urodzenia, gdzie wciąż mieszkają moi rodzice i w którym zaczynałem karierę w Dynamo Bukareszt, graliśmy przecież w Lidze Mistrzów.
To jednak nie tylko mój problem, wielu Rumunów za granicą ma wielkie osiągnięcia i są pomijani w ojczyźnie. To ważne dla siatkówki w państwie, że jest ktoś, który ma osiągnięcia w wielkim siatkarskim kraju, jakim jest Polska.
Czy czuje się pan doceniony po tym sukcesie? Nikt u nas nie zdobył nigdy potrójnej korony, a najważniejsze trofeum w siatkówce klubowej jest pańskie. Zawsze powtarzałem, że nieważne, co obcy ludzie o mnie myślą. Moja wizytówką zawsze są gracze i ich opinia o mnie oraz wyniki drużyny. Moimi trofeami są zawodnicy, których udało się zbudować podczas pracy w wielu ligach oraz ci, których udało się przywrócić do obiegu. To, co mi się udało w tym roku z tą wspaniałą grupą, jest wielkim bonusem.Nawet nie tylko zawodnicy są moją wizytówką. Jeśli popatrzy się teraz na osoby, które pracują w kadrze, to obaj fizjoterapeuci: Mateusz Kowalik i Tomasz Pieczko są moimi fizjoterapeutami z Cuprum Lubin. Wziąłem ich w momencie, w którym nie mieli pracy, a teraz są w reprezentacji. W środku jest coś więcej niż siatkówka.
Czego będzie panu najbardziej brakować po odejściu z ZAKSY?
Chyba najbardziej będzie mi brakować więzi i atmosfery, która była wewnątrz tej grupy. Zaczynając od zespołu, poprzez pracowników klubu i to, co budowaliśmy dzień po dniu. W zasadzie już mi tego brakuje.
Janusz i Huber podczas pana pracy w ZAKSIE wskoczyli na arcywysoki poziom, a Semeniuk, Śliwka czy Kaczmarek dalej go utrzymali. Ta piątka, zdrowa, może stanowić o sile reprezentacji Polski w perspektywie kilku lat i zdobyć medal olimpijski w 2024 roku?
Oczywiście, ale byli już w stanie to zrobić wcześniej. Byli już wcześniej topowymi graczami. Semeniuk, Śliwka, Kaczmarek także w zeszłym roku wygrali LM. Huber i Janusz w tym roku tego dokonali, ale pokazali ogromne umiejętności. Ci wszyscy gracze są bardzo głodni sukcesu i cały czas chcą osiągać więcej. Wiele razy wewnątrz drużyny mówiliśmy sobie, że nie musimy nikomu nic udowadniać i musimy podążać swoją ścieżką.
Polska powinna być dumna z tych chłopaków. Jeśli będzie ich wspierać w odpowiedni sposób to w pewnym momencie oczywiście przywiozą medal olimpijski.
Tak naprawdę największym wygranym tego sezonu jest cała polska siatkówka! Bez innych silnych przeciwników w PlusLidze, którzy naciskali nas do maksimum, to, co ZAKSA osiągnęła, nie byłoby możliwe. Szacunek dla wszystkich drużyn w lidze.
Janusz i Shoji mieli problemy fizyczne w finale Ligi Mistrzów...
Tak bym tego nie nazwał. Również w innych sportach na tym poziomie, kiedy zmusza się swoje ciało do robienia maksimum, to skurcze się przydarzają. Nie mają poważnych kontuzji, a to co się im przydarzyło, może być stresowe. W czasie sezonu nie mieliśmy wiele okazji na regenerację. Wiele graliśmy, podróżowaliśmy. Czasem graczom potrzeba odpowiedniej przerwy, regeneracji, kontroli. W piłce nożnej w każdym meczu kilku zawodników nie może grać z powodu kontuzji, a niektórych już w 60. minucie łapią skurcze.
W tym sezonie w Pucharze Polski grały aż 32 drużyny, tych spotkań było dużo. Nie jestem jedynym, który to mówi. Kiedy tego typu decyzję są podejmowane, to o zdanie powinno się pytać nie tylko prezesów, ale także trenerów.
Czytaj więcej:
Teatr jednego aktora w meczu Polska - USA