Z ZAKSĄ zdobył wszystko. Zdradza kulisy odejścia. "Już mi tego brakuje"

Gheorghe Cretu zdobył z ZAKSĄ historyczną potrójną koronę. Odejdzie jednak z drużyny. W rozmowie z WP SportoweFakty zdradza kulisy rozstania. - To nic nie zmieniło, jestem dalej tą samą osobą - mówi.

Arkadiusz Dudziak
Arkadiusz Dudziak
Gheorghe Cretu WP SportoweFakty / Anna Klepaczko / Na zdjęciu: Gheorghe Cretu
Żaden trener w polskiej klubowej siatkówce nie osiągnął tego, co on. Gheorghe Cretu prowadził Grupa Azoty ZAKSĘ Kędzierzyn-Koźle tylko przez rok, a wygrał z nią Ligę Mistrzów, PlusLigę i Puchar Polski. Rozstanie się jednak z klubem. Dlaczego? W rozmowie z WP SportoweFakty zdradza kulisy odejścia. 

Arkadiusz Dudziak, WP SportoweFakty: Dlaczego nie będzie pan trenerem ZAKSY w następnym sezonie?

Gheorghe Cretu, były trener Grupa Azoty ZAKSY Kędzierzyn-Koźle: Pod koniec grudnia rozpoczęły się negocjacje z klubem nt. kontraktu. Przez kilka tygodni nie mogliśmy znaleźć porozumienia i każdy poszedł w swoją stronę. Otrzymałem ofertę z Biełogorie, którą przyjąłem, a klub w tym czasie na rynku szukał trenera. To normalne.

ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: takie sceny możemy zobaczyć bardzo rzadko. Co tam się działo!

Czyli rozstaje się pan z ZAKSĄ w przyjacielskich relacjach?

Tak, to coś bardzo ważnego. Każdy z nas jest profesjonalistą i sami decydujemy o swojej przyszłości. To nie zmieni relacji pomiędzy nami, klubem, zawodnikami, wszystkimi pracownikami klubu, sponsorami. To coś zrozumiałego dla każdego. Pracowałem z taką samą intensywnością, nawet gdy już wiedziałem, że nie będę trenerem ZAKSY.

Jak pan już wcześniej powiedział, podpisał pan kontrakt z rosyjskim klubem. Jak pan zareagował na wybuch wojny?

To coś strasznego dla ludzi, którzy jej doświadczają i cierpią. Mówimy o życiach ludzi, dzieci, którzy tracą życie, domy. Mój zerwany kontrakt nie jest w tym ważny. Prezes klubu Siergiej Tietiuchin zachował się po dżentelmeńsku i spytał się mnie czy dalej chcę pracować w Rosji, czy chcę poczekać. Podjąłem decyzję, że nie jadę i klub ją zaakceptował.

Czy to pańskim pomysłem było ściągnięcie Kamila Semeniuka do Rosji?

Nie, jego podpisali w Biełogorie dwa tygodnie przede mną. Nie miałem pojęcia, że on tam pójdzie. Myślałem, że trafi do Włoch z powodu plotek, które krążyły. Nie miałem jednak wiele czasu nad tym myśleć, bo to był dla nas pracowity moment w ZAKSIE. Mieliśmy sporo kłopotów: graliśmy decydujące mecze w LM, PlusLidze, przygotowaliśmy się do Pucharu Polski.

Gdy zadzwonił do mnie Tietiuchin (prezes klubu - przyp. red.) jeszcze przed wybuchem wojny, że widzi mnie w swojej drużynie, to się nad tym nie zastanawiałem. Był moim graczem, gdy po raz pierwszy pracowałem w Biełogorie, dobrze nam się razem współpracowało. Zdecydowałem się w ciągu 24 godzin.

Krążyło wiele plotek, że trafi pan do Projektu Warszawa. Nie będzie tam pan jednak pracował. Dlaczego?

Nie miałem z nimi żadnych poważnych rozmów. Być może było jakieś zainteresowanie ze strony klubu. Bardzo mi miło, że taki zespół się o mnie pytał, ale nigdy nie naciskałem mojego menadżera, żeby prowadził z nimi rozmowy. Szanuje pracę Piotra Gacka w klubie, ale nie trafię do Warszawy.

A co z PGE Skrą i Jastrzębskim Węglem?

Nie tylko te kluby się o mnie pytały, także kilka innych, gdy anulowałem kontrakt z Biełogorie. Nie pójdę jednak od razu po ZAKSIE do żadnego wielkiego jej rywala w kraju. To już zdecydowałem na długi czas przed końcem sezonu.

Wie pan już, gdzie będzie pracował w następnym sezonie?

Nic jeszcze nie zdecydowałem, bo nie miałem na to czasu. Chciałem się nacieszyć ostatnimi dniami w Kędzierzynie-Koźlu. Chciałem pobyć z chłopakami, pracownikami klubu, prezesem, sztabem, sponsorami. Miałem spotkanie z prezydentką miasta. Chciałem się pożegnać i cieszyć się tymi ludźmi do ostatniej sekundy. Wszyscy byli zaangażowani w rodzinę ZAKSY, jaką stworzyliśmy i którą zbudował Sebastian Świderski.

Co sukces w Lidze Mistrzów zmienił w życiu trenera? W pańskiej ojczyźnie, w Rumunii, sporo się o panu mówi.

To nic nie zmieniło, jestem dalej tą samą osobą. Z ZAKSĄ osiągnęliśmy wielki sukces, chociaż wcześniej też miałem kilka na swoim koncie, które pozostały niezauważone w moim kraju urodzenia, gdzie wciąż mieszkają moi rodzice i w którym zaczynałem karierę w Dynamo Bukareszt, graliśmy przecież w Lidze Mistrzów.

To jednak nie tylko mój problem, wielu Rumunów za granicą ma wielkie osiągnięcia i są pomijani w ojczyźnie. To ważne dla siatkówki w państwie, że jest ktoś, który ma osiągnięcia w wielkim siatkarskim kraju, jakim jest Polska.

Czy czuje się pan doceniony po tym sukcesie? Nikt u nas nie zdobył nigdy potrójnej korony, a najważniejsze trofeum w siatkówce klubowej jest pańskie. Zawsze powtarzałem, że nieważne, co obcy ludzie o mnie myślą. Moja wizytówką zawsze są gracze i ich opinia o mnie oraz wyniki drużyny. Moimi trofeami są zawodnicy, których udało się zbudować podczas pracy w wielu ligach oraz ci, których udało się przywrócić do obiegu. To, co mi się udało w tym roku z tą wspaniałą grupą, jest wielkim bonusem.
Na zdjęciu: Gheorghe Cretu wraz ze sztabem po zdobyciu mistrzostwa Polski Na zdjęciu: Gheorghe Cretu wraz ze sztabem po zdobyciu mistrzostwa Polski
Wiele udało mi się zrobić w Estonii, to czego dokonaliśmy tam w siatkarskim środowisku jest niesamowite, w kraju, który ma tylko 1,2 miliona ludności. Jako jedyny obcokrajowiec wygrałem tam dwa razy Oskara Sportu w Estonii dla najlepszego trenera.

Nawet nie tylko zawodnicy są moją wizytówką. Jeśli popatrzy się teraz na osoby, które pracują w kadrze, to obaj fizjoterapeuci: Mateusz Kowalik i Tomasz Pieczko są moimi fizjoterapeutami z Cuprum Lubin. Wziąłem ich w momencie, w którym nie mieli pracy, a teraz są w reprezentacji. W środku jest coś więcej niż siatkówka.

Czego będzie panu najbardziej brakować po odejściu z ZAKSY?

Chyba najbardziej będzie mi brakować więzi i atmosfery, która była wewnątrz tej grupy. Zaczynając od zespołu, poprzez pracowników klubu i to, co budowaliśmy dzień po dniu. W zasadzie już mi tego brakuje.

Janusz i Huber podczas pana pracy w ZAKSIE wskoczyli na arcywysoki poziom, a Semeniuk, Śliwka czy Kaczmarek dalej go utrzymali. Ta piątka, zdrowa, może stanowić o sile reprezentacji Polski w perspektywie kilku lat i zdobyć medal olimpijski w 2024 roku?

Oczywiście, ale byli już w stanie to zrobić wcześniej. Byli już wcześniej topowymi graczami. Semeniuk, Śliwka, Kaczmarek także w zeszłym roku wygrali LM. Huber i Janusz w tym roku tego dokonali, ale pokazali ogromne umiejętności. Ci wszyscy gracze są bardzo głodni sukcesu i cały czas chcą osiągać więcej. Wiele razy wewnątrz drużyny mówiliśmy sobie, że nie musimy nikomu nic udowadniać i musimy podążać swoją ścieżką.

Polska powinna być dumna z tych chłopaków. Jeśli będzie ich wspierać w odpowiedni sposób to w pewnym momencie oczywiście przywiozą medal olimpijski.

Tak naprawdę największym wygranym tego sezonu jest cała polska siatkówka! Bez innych silnych przeciwników w PlusLidze, którzy naciskali nas do maksimum, to, co ZAKSA osiągnęła, nie byłoby możliwe. Szacunek dla wszystkich drużyn w lidze.

Janusz i Shoji mieli problemy fizyczne w finale Ligi Mistrzów...

Tak bym tego nie nazwał. Również w innych sportach na tym poziomie, kiedy zmusza się swoje ciało do robienia maksimum, to skurcze się przydarzają. Nie mają poważnych kontuzji, a to co się im przydarzyło, może być stresowe. W czasie sezonu nie mieliśmy wiele okazji na regenerację. Wiele graliśmy, podróżowaliśmy. Czasem graczom potrzeba odpowiedniej przerwy, regeneracji, kontroli. W piłce nożnej w każdym meczu kilku zawodników nie może grać z powodu kontuzji, a niektórych już w 60. minucie łapią skurcze.

Wspomniał trener o małej ilości czasu na regenerację, na liczbę meczów narzekał też Marcin Janusz, który mówił, że prędzej czy później to wszystko się skończy poważną kontuzją (więcej TUTAJ). Jak więc ocenia trener decyzję, by powiększyć PlusLigę z 14 do 16 zespołów? Nie ma sensu grać ligi z 16 zespołami. 14-zespołowa jest najlepsza na świecie, poziom drużyn jest znakomity i to daje rozgrywkom jakość. Nie widzę żadnego powodu, by to rozszerzać, przecież wszystko działało dobrze wcześniej. Był wysoki poziom w wielu meczach. Także w tym sezonie było wiele bałaganu z terminarzem z powodu koronawirusa, a mecze były przekładane i graliśmy co 2-3 dni. Bez żadnego treningu, bez regeneracji. To był duży stres dla trenerów, zawodników, każdego.
Na zdjęciu: Gheorghe Cretu z Pucharem Polski Na zdjęciu: Gheorghe Cretu z Pucharem Polski
Wielu ludzi było wyczerpanych, nawet mentalnie. My, Jastrzębski Węgiel, graliśmy Ligę Mistrzów do samego końca. ZAKSA grała finał za finałem. Liga powinna dać więcej czasu trenerom, także tym od przygotowania fizycznego oraz fizjoterapeutom, by utrzymać graczy w dobrej kondycji. W przyszłym sezonie 3 drużyny będą grały w LM, kolejne dwie w innych europejskich pucharach i to będzie ciężkie.

W tym sezonie w Pucharze Polski grały aż 32 drużyny, tych spotkań było dużo. Nie jestem jedynym, który to mówi. Kiedy tego typu decyzję są podejmowane, to o zdanie powinno się pytać nie tylko prezesów, ale także trenerów.

Czytaj więcej:
Teatr jednego aktora w meczu Polska - USA

Jak oceniasz pracę Gheorghe Cretu w ZAKSIE?

zagłosuj, jeśli chcesz zobaczyć wyniki

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×