Specjalnie dla nas zgodził się opowiedzieć o specyficznym życiu na północy Europy i swoim pięcioletnim doświadczeniu związanym z Islandią. Mimo natłoku zajęć, były mistrz Polski i uczestnik igrzysk olimpijskich w 2004 roku, nie porzucił siatkówki i w wieku 49 lat gra w tamtejszej lidze i zgarnia indywidualne nagrody dla najlepszego atakującego.
Mateusz Puka, WP Sportowefakty: W Polsce nie miałby pan żadnych problemów ze znalezieniem pełnoetatowej pracy w roli trenera siatkówki. Dlaczego, jako były reprezentant Polski, postanowił pan nagle zmienić całe swoje życie i po zakończeniu kariery wyruszyć do pracy na Islandię?
Radosław Rybak, były reprezentant Polski w siatkówkę: Faktycznie miałem wiele ofert z Polski, ale już wcześniej podjąłem decyzję, że chcę coś zmienić i spróbować życia za granicą. Jako siatkarz miałem oferty z Grecji czy Belgii, ale życie potoczyło się tak, że ostatecznie całą karierę spędziłem w polskiej lidze. O wyjeździe pomyślałem także z powodu dzieci, bo chciałem, by nauczyły się języków, poznały inną kulturę, zebrały cenne doświadczenia przed wejściem w dorosłe życie. Ostatnie dwa lata pracowałem jako weterynarz oraz udzielałem się w turystyce, a do tego byłem trenerem i zawodnikiem Afram Hamar Blak.
Pomóż nam ulepszyć WP SportoweFakty. Odpowiedz na dwa krótkie pytania.
Dlaczego wybór padł właśnie na Islandię? Nie wydaje się to oczywistym wyborem.
Gdy zacząłem szukać idealnego miejsca do mieszkania, wielu znajomych podpowiadało mi właśnie ten kraj. Zacząłem sprawdzać i z każdą chwilą byłem coraz bardziej przekonany. Ciągnęło mnie na północ Europy, a Islandia to bogaty, stabilny i bardzo bezpieczny kraj.
ZOBACZ WIDEO: Co teraz z reprezentacją Polski? "Jeden cel"
Jak na taki pomysł zareagowała rodzina?
W sumie podjąłem decyzję za nich, ale nikt się nie buntował. Przedstawiłem propozycję wyjazdu i nie było specjalnych protestów, bo żona i dzieci także byli ciekawi nowej przygody. Czas pokazał, że najtrudniej przystosować się do nowych warunków było dzieciom, które zostały wyrwane ze środowiska kolegów i minęło sporo czasu, zanim nawiązały znajomości w nowym miejscu. Początkowo żałowałem tego, ale teraz widać, że wyszło im to na plus. Córka rok temu skończyła szkołę średnią z najlepszym wynikiem w historii szkoły i bez problemu dostała się na medycynę. Młodsi synowie też uczą się w klasach o profilu przygotowującym do międzynarodowej matury.
Początek nowej przygody musiał być jednak szokiem dla was wszystkich.
Tak było. Przyjeżdżałem pracować w lokalnym klubie siatkówki i działacze pomogli nam wszystko zorganizować. Dla nas jednak od początku wszystko było zupełną abstrakcją. Zresztą władze klubu to przeczuwały i bały się, że po kilku miesiącach ucieknę wystraszony i już nigdy nie wrócę.
Było aż tak trudno?
Przylecieliśmy na Islandię w najgorszym możliwym czasie, gdy rozpoczynała się tutaj zima. Nie dość, że zima trwa tutaj siedem miesięcy, to dodatkowo w niczym nie przypomina polskiej zimy. Słońce delikatnie świeci tu tylko od godziny 11 do 15, a później zapada noc polarna i panuje totalny mrok. Dodatkowo jest bardzo zimno, codziennością są sztormy czy zamiecie śnieżne. Te wszystkie niedogodności tylko po części rekompensują niesamowite zorze polarne.
Brzmi niezbyt zachęcająco...
My już nauczyliśmy się, że wszystkie plany trzeba dopasowywać pod prognozy pogody. Zimy są tutaj tak srogie, że utrudniają normalne poruszanie się po wyspie. Gdy rozpoczyna się sztorm, to nikt nie wychodzi z domu. Na północy zdarza się tak, że spada nawet półtora metra śniegu, a ludzie trzy dni siedzą uwięzieni we własnych domach. Nikt nie chodzi wtedy do pracy, ale spotyka się to ze zrozumieniem pracodawców. Wszyscy jesteśmy w takiej samej sytuacji, bo w dojechaniu do pracy nie pomaga nawet jeep. Mi też wielokrotnie zdarzało się, że przez dwa dni nie mogłem pojechać na trening, bo wszystkie drogi były zamknięte.
Często to się zdarza?
Polak tego nie zrozumie, ale zimy są tutaj tak surowe, że na wyspie funkcjonuje tylko jedna droga biegnąca wzdłuż całego wybrzeża. Gdy śnieg pada nieprzerwanie przez kilka dni, to służby nie są w stanie nad tym zapanować i dlatego często trzeba czekać nawet dwa dni na odblokowanie niektórych odcinków. W tym czasie droga jest zablokowana szlabanem, a to znak, że trzeba zostać w domu. W poprzek wyspy zimą w ogóle nie da się przejechać, bo wszystkie drogi są szutrowe i otwarte jedynie przez trzy, cztery miesiące w roku. W pozostałe miesiące są zupełnie zasypane i niedostępne dla nikogo. Z tego powodu całe życie na Islandii toczy się wzdłuż wybrzeża.
Islandia słynie jednak ze zjawiskowej przyrody. Udało się panu odkryć uroki tej wyspy?
Zimy są tragiczne, ale za to lata faktycznie są naprawdę fajne. Zielono zaczyna się robić od maja i taki stan utrzymuje się zwykle do września. Byłem już w okolicach wszystkich największych wulkanów, gejzerów, gorących pól i muszę przyznać, że gdy bucha z nich gorąca para, to robi to niesamowite wrażenie. W trakcie mojego pobytu na Islandii byłem świadkiem erupcji dwóch wulkanów, a lawa jednego z nich strzelała na 500 metrów. To jednak nic, bo były to akurat dwa mniejsze wulkany, z których wypływało około 30 metrów sześciennych lawy na sekundę.
Brzmi bardzo groźnie. Co się dzieje wtedy z mieszkańcami wyspy?
Taka skala wybuchów jest tak naprawdę zupełnie niegroźna. Historyczne dane z największych wulkanów, czyli Hekli czy Askji wskazują, że w ciągu sekundy może wypływać z nich nawet 15 tysięcy metrów sześciennych. Te mniejsze erupcje były wielką atrakcją turystyczną, a po ustaniu strzałów lawy można było podejść na odległość 200-300 metrów i z bliska obserwować wypływającą lawę. Nie dziwię się, że rocznie przybywa tu dwa miliony turystów, by zobaczyć to na własne oczy.
Z pracy trenera siatkówki da się utrzymać rodzinę na Islandii?
Oczywiście, że nie, ale od początku zdawałem sobie z tego sprawę. Jeszcze w czasach kariery siatkarskiej skończyłem weterynarię, a dzięki wyjazdowi miałem motywację, by wrócić do tego zawodu. Oczywiście nie było łatwo, bo Islandia nie jest w Unii Europejskiej i nie uznaje polskich dyplomów. Musiałem więc znów przysiąść do książek i zdać egzamin nostryfikacyjny, oczywiście po angielsku. W ten sposób zdobyłem prawo do wykonywania zawodu i zacząłem pracę w klinice weterynaryjnej.
Ma pan czas jeszcze na coś innego?
Przyleciałem tutaj, by pracować jako trener siatkarskiego klubu Afram Hamar Blak, a na miejscu zaproponowano mi także rolę zawodnika. Dziś mam 49 lat i ostatnie pięć lat na Islandii rozegrałem jako podstawowy zawodnik swojej drużyny. Przez pierwsze trzy sezony pełniłem rolę drugiego trenera, a od dwóch lat jestem samodzielnym szkoleniowcem. W tym czasie moja drużyna wywalczyła wszystkie możliwe trofea, czyli mistrzostwo, Puchar i Superpuchar Islandii. W ciągu ostatnich dwóch lat przegraliśmy tylko jedno spotkanie. Mamy fajną drużynę, zarząd i okazuje się, że wszystko da się połączyć. Regularnie zdobywam nawet nagrody indywidualne.
Jak wygląda poziom siatkówki w tym kraju?
Siatkówka jest tutaj niszowym sportem, a liga funkcjonuje na amatorskich warunkach. Mógłbym to porównać do poziomu polskiej II ligi. Udało się jednak ściągnąć kilku Polaków i mamy naprawdę ciekawy skład. Problemem było to, że nie mieliśmy praktycznie rezerwowych, przez co nie miałem chwili przerwy. Ostatni sezon grałem już na oparach, więc w tym roku będę jedynie trenerem.
Polacy stanowią na Islandii największą grupę imigrantów. Jak traktują was Islandczycy?
Islandczycy ogólnie są bardzo przyjaźni, a do Polaków podchodzą z wyjątkowym szacunkiem. Doceniają nas, bo podejmujemy się specjalistycznych zawodów i dobrze pracujemy. Polaka nie jest tu trudno spotkać, bo jest nas 20 tysięcy spośród 370 tysięcy wszystkich mieszkańców. W Rejkiawiku są polskie bary, a społeczność trzyma się razem. W mediach społecznościowych istnieją grupy, w których można uzyskać pomoc w praktycznie każdej sprawie.
W Polsce mógł pan wieść spokojne życie i odcinać kupony od wcześniejszych sukcesów jako siatkarz. Dlaczego zdecydował się pan wywrócić swoje życie do góry nogami?
Po prostu lubię wyzwania i czułem, że chcę spróbować czegoś innego. Na Islandii można naprawdę dobrze zarobić, jeśli tylko chce się komuś pracować. Średnie zarobki to w przeliczeniu na złotówki około 12-14 tysięcy złotych miesięcznie, ale faktycznie życie tu jest nawet trzykrotnie droższe niż w Polsce. Chleb kosztuje 30 złotych, benzyna 10 złotych, kilogram łososia to przynajmniej 80 złotych. Samochody są jedynie o połowę droższe, komputery o 20 procent. Choć zwierząt jest dużo, a weterynarzy mało, to w tym zawodzie wcale nie zarabia się dużych pieniędzy. Z tego powodu musiałem poszukać innej pracy.
Czy Islandia to miejsce, w którym chce pan spędzić resztę życia?
Nie znam nikogo, kto chciałby tutaj zostać do końca życia. Islandia to znakomite miejsce, by zarobić spore pieniądze, ale także wyciszyć się i spróbować czegoś zupełnie innego. Żyje się tutaj bez pośpiechu, opieka socjalna jest na wysokim poziomie, ulice są czyste, a środowisko naturalne praktycznie nietknięte. Zimy są jednak tak trudne, że problemy z wytrzymaniem tutaj mają nawet Islandczycy. Spora część mieszkańców wyspy wyjeżdża na kilka miesięcy w inne rejony świata. Popularnymi kierunkami są Tajlandia, Chile, Teneryfa.
Ma pan już zatem plan, kiedy wrócić do Polski?
Nie mam wyznaczonej daty powrotu, ale już wiem, że najbardziej odpowiadałby mi układ, w którym jedną nogą byłbym na Islandii, a jedną w Polsce. Ciągłe życie na Islandii jest męczące, ale zarazem czuję się tutaj naprawdę dobrze i nie chciałbym definitywnie zrywać więzów z tym krajem.
Czytaj więcej:
100 tysięcy euro kary! Grbić grzmi: Tak nie powinno być
Skandal podczas dekoracji