Polska środkowa dała upust emocjom. Aż zakrzyczała z radości przy dziennikarzach

WP SportoweFakty / Justyna Serafin / Na zdjęciu: Kamila Witkowska (z lewej)
WP SportoweFakty / Justyna Serafin / Na zdjęciu: Kamila Witkowska (z lewej)

- Gdy trener dotknął moich pleców i powiedział: "wchodzisz", byłam bardzo zdziwiona - mówi Kamila Witkowska, środkowa reprezentacji Polski i jedna z bohaterek wygranego 3:0 meczu z USA na mistrzostwach świata siatkarek.

Zawodniczka ŁKS-u Commercecon Łódź popisała się paroma efektownymi blokami. Zdobyła też ważne punkty atakiem. Poza szalejącą Magdaleną Stysiak to właśnie środkowe odgrywały niezwykle ważną rolę w starciu z Amerykankami.

- Bardzo się cieszę, że ten środek funkcjonował. Mimo tego, że na przeciwko nas stały tak znakomite siatkarki na tej pozycji, parę piłek udało nam się skończyć. Mimo tak szybkiej gry byłyśmy czujne w bloku. Nawet jeśli nie był on punktowy, piłka cały czas się gdzieś kręciła w naszym boisku, że mogłyśmy wyprowadzić fajny kontratak. Same plusy, żadnych minusów - mówiła świeżo po spotkaniu Kamila Witkowska.

Siatkarka przyznała, że nie spodziewała się, iż wyjdzie w pierwszej szóstce. Szczególnie, że dzień wcześniej jej miejsce zajęła... współlokatorka Klaudia Alagierska-Szczepaniak.

ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: poznajesz ją? Nie nudzi się na sportowej emeryturze

- Byłam bardzo zaskoczona, że trener postawił na mnie w meczu z USA, bo przeciwko Serbii świetne wejście miała Klaudia. Udowodniła, że te zawody rządzą się swoimi prawami, każdy może wejść na "bojo" i dać z siebie maksa, więc gratuluję mojej "roomie", że sprostała zadaniu i wypadła bardzo dobrze mimo przegranego spotkania - zdradziła Witkowska.

- Gdy trener dotknął moich pleców i powiedział: "wchodzisz", byłam bardzo zdziwiona i bardzo się cieszę, że dołożyłam cegiełkę do zwycięstwa, ale najważniejsze jest to, że jest 3:0 ze Stanami Zjednoczonymi, z którymi nie pamiętam kiedy ostatni raz (tu przerwa na wzięcie oddechu i okrzyk - przyp. red.) WYGRAŁYŚMY! - wykrzyczała.

A początek meczu z Amerykankami wcale nie był taki, jakiego Polki by oczekiwały. Przegrywały już 0:5 i 4:10 w pierwszej partii.

- Moja pierwsza zagrywka? Nieciekawa. Widziałam wzrok trenera. Nerwowo weszłyśmy w ten mecz, ale nakręcałyśmy się z każdą piłką, by przejąć inicjatywę, by udowodnić przede wszystkim sobie, że naprawdę możemy walczyć ze wszystkimi przeciwnikami, gdy zaangażujemy się w stu procentach. Trochę widziałyśmy, że rywalki są zdziwione, jak pozytywnie reagowałyśmy. Nie wiedziały, co się dzieje. Nie widziały nas jeszcze w takiej odsłonie. Zresztą my same się w niej nie widziałyśmy. Cieszę się, że to przełożyło się na wynik - mówiła jednym tchem nasza rozmówczyni.

Czy w takim razie reprezentację Polski stać na to, by awansować do ćwierćfinału mistrzostw świata?

- Życzę sobie, żebyśmy były tak zaangażowane w każde spotkanie, jak właśnie w to z USA. Apetyt rośnie w miarę jedzenia. Gdy ktoś widzi takie spotkanie w naszym wykonaniu, różne rzeczy w głowie się rodzą. Ale dajmy sobie czas na to, żeby zapomnieć i nie być cały czas na takich wysokich obrotach, bo to jest bardzo męczące. Wszystkie ręce na pokład i kolejne mecze przed nami - tonuje nastroje Kamila Witkowska.

Kolejne spotkanie Polki rozegrają z Kanadą w piątek 7 października o 20:30 w Atlas Arenie. Relacja na żywo w WP SportoweFakty.

Z Łodzi - Krzysztof Sędzicki, WP SportoweFakty

Czytaj też: Ależ konsekwencje dla USA po meczu z Polską

Komentarze (0)