Rzeszowskie wspomnienie ostatniej dekady. Powrót po latach zapaści

WP SportoweFakty / Anna Klepaczko
WP SportoweFakty / Anna Klepaczko

Aż siedem lat fani Asseco Resovii czekali na ponowny dreszczyk emocji związany z Ligą Mistrzów. Choć od trzech lat króluje tam ZAKSA, przed nimi to rzeszowianie byli ostatnim polskim reprezentantem w finale. Przebyli długą drogę od tego momentu.

Tak jak 10 lat temu wspominano, jaką drogę Resovia przebyła od awansu do siatkarskiej ekstraklasy do mistrzostwa Polski, tak teraz 10 lat później charakter wspomnień ostatniej dekady wydaje się być inny, lecz droga, jaką przebył klub, nawet bardziej wyboista.

Choć zwieńczeniem wcześniejszego było krajowe mistrzostwo, teraz powrót do Ligi Mistrzów był czymś długo wyczekiwanym. Aż siedem lat fani Asseco Resovii czekali na ponowny dreszczyk emocji związany z Ligą Mistrzów, ale też potwierdzenie, że klub zmierza w kierunku odbudowy tego, z czego kiedyś był znany. Słabej grudniowej dyspozycji z której żartowano, ale i medalowego finiszu.

"Nic nie może przecież wiecznie trwać"

Są rzeczy w PlusLidze, które rzadko się zmieniają, a jedną z nich jest czołówka ligi. Asseco Resovia jest jednym z wyjątków - klubem, który na jakiś czas wypadł z ligowej topki. A spadł z wysoka.

ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: "Rośniemy". Wyjątkowe chwile w życiu reprezentantki Polski

Gdy "PLS" zmieniał się na "Plusligę" (sezon 2000/2001), królował ówczesny Mostostal Azoty Kędzierzyn-Koźle, później schedę przejęła Skra Bełchatów. Dominowała aż 7 lat, a głośne celebrowanie zdetronizowania jej na rzeszowskim rynku piosenką Anny Jantar "Nic nie może wiecznie trwać" zdawało się wprowadzać Resovię w podobny etap. W 2012 roku po 37 latach podkarpacki klub wrócił na tron krajowych mistrzostw. W finałach był przez pięć lat z rzędu z czego cztery skończył ze złotem. Ostatni raz na najwyższym stopniu stał w sezonie 2014/2015. Sezonie, który do dziś z wypiekami na twarzy wspominają siatkarscy kibice.

Wówczas rzeszowski kolektyw tworzyli tacy zawodnicy jak Fabian Drzyzga, Marko Ivović, Jochen Schoeps, Piotr Nowakowski czy Krzysztof Ignaczak jeszcze w roli libero. Prowadził ich Andrzej Kowal. To oni poza złotem mistrzostw Polski wywalczyli także srebro Ligi Mistrzów. Pierwsze w tej formule rozgrywek, drugie w historii klubu po 42 latach.

W finale przegrali z Zenitem Kazań 0:3, ale to z wyeliminowania innego rosyjskiego zespołu zostali zapamiętani. Rzeszowianie w ćwierćfinale pojechali do Nowosybirska po "dobry wynik", aby móc powalczyć o awans we własnej hali, lecz przywieźli coś więcej. Wygrali 3:1, czym otworzyli autostradę do Berlina (Finał Four Ligi Mistrzów 2015 roku odbywał się w Berlinie - przyp. red.).

Przy okazji "zgasili" gwiazdy Lokomotiwu (Artiom Wolwicz, Oreol Camejo, Lukas Divis czy David Lee). Gdy przyjechały one do Hali Podpromie, okazał się bezsilne. Asseco Resovii wystarczyły dwa sety do awansu i przy gorącym dopingu kibiców to też zrobiła. Byli tacy, którzy nie czekali na koniec meczu, tylko po wspomnianych dwóch setach opuszczali halę, aby celebrować sukces.

Równia pochyła zakończona niemal na dnie ligi

Po takim sezonie chrapka na medale była jeszcze większa, a na papierze zespół wzmocniono takimi nazwiskami jak Bartosz Kurek, Dmytro Paszycki, Damian Wojtaszek, Julien Lyneel czy Thomas Jaeschke. Mówiono nawet, że jest to najsilniejszy skład w historii, który gra o pełną pulę nagród. Co więcej podkarpacki klub zdecydował się na organizację finałów Ligi Mistrzów w Krakowie, co miało nawet ułatwić im ową sztukę.

Przeliczyli się. Największy w lidze budżet i najszersza ławka została szybko zweryfikowana kontuzjami. W Final Four Ligi Mistrzów zajęli czwarte miejsce, a na przestrzeni sezonu wcale nie prezentowali się lepiej. Co prawda zdobyli srebro, ale warto przypomnieć o innej formule, gdzie faza zasadnicza wyłaniała od razu zespoły, które będą rywalizowały o konkretne miejsca.

Resovia rzutem na taśmę utrzymała się na drugiej pozycji premiującej grą w finale, o którą walczyła z PGE Skrą. Pomógł jej w tym... BBTS Bielsko-Biała, który niespodziewanie urwał seta bełchatowianom, dając Resovii lepsze ratio setowe. Do dzisiaj wynik z ostatniej kolejki sezonu 2015/16 jest wspominany z uśmiechem.

Wówczas prezentacja Asseco Resovii martwiła, ale nikt nie spodziewał się, że w kolejnych latach będzie tak źle. Kolejne gwiazdy przychodzące za wielkie pieniądze i zatracająca się rzeszowska tożsamość. Gdy w listopadzie 2016 roku kibice - na co dzień dopingujący zespół w pasiaku - wystąpili w czarnych koszulkach w ramach protestu, wszyscy wiedzieli, że jest źle. Chcieli pokazać swoje niezadowolenie tym, co się dzieje i w którym kierunku to idzie.

Rozpoczęła się równia pochyła. Wtedy zajęli 4. miejsce utrzymujące ich w czołówce, jednak w kolejnych latach było to już 6., 7. i tragiczne 13. (2019/20). A co ciekawe - ich cele, jako klubu z taką historią, były te same mimo ciągłych zmianach zespołowych - medal mistrzostw Polski. Mimo to w pięć lat spadli z najwyższego stopnia podium na 13. pozycję. Gorsza wtedy była tylko BKS Visła Bydgoszcz.

Za tym wszystkim stały nietrafione decyzje personalne, w tym ściąganie swoich wychowanków, które w niektórych przypadkach wydawały się na siłę. Przy tym wszystkim sportowa zapaść. Nie zawsze kibice mieli chęci do oglądania tego, a puste miejsca w hali Podpromie były tego dowodem.

Powrót po siedmiu latach na europejskie salony

Wtedy różne eksperymenty, takie jak Krzysztof Ignaczak w roli prezesa, się skończyły. Były reprezentant Polski podał się do dymisji, a jego rolę jeszcze w tym przegranym sezonie przejął Piotr Maciąg, zaufany człowiek Adam Górala, właściciela Asseco Poland. Jednak tym, co wydawało się uspokajać kibiców, był powrót do jej szeregów tych, którzy pamiętają Resovię w szczycie - Fabiana Drzyzgi oraz Oliega Achrema.

Wrócili w sezonie 2020/21 i choć mieli różny udział w tym, to dwa kolejne lata ekipa znad Wisłoka skończyła na piątej pozycji, tuż za czołówką, a w zeszłym sezonie wróciła na podium. Od samego początku prezentowała się bardzo dobrze i fazę zasadniczą skończyła na pierwszym miejscu. W półfinałach trafiła na Grupę Azoty ZAKSA. Walczyła, ale kropkę nad "i" w każdym z meczów stawiali kędzierzynianie.

Wywalczyli tylko i aż brąz. Po latach zapaści było to potwierdzenie dobrych zmian, którego kibice w Rzeszowie potrzebowali, aby coraz częściej wracać do oglądania siatkarzy na żywo. Do tego medal dał im uczestnictwo w Lidze Mistrzów, na które czekali aż 7 lat.

W tegorocznych rozgrywkach rzeszowianie trafili do grupy B wraz z Itas Trentino, ACH Volley Lublana oraz Tours VB. Ostatni z wymienionych klubów był zarazem pierwszym na ich drodze w wielkim powrocie do rozgrywek, ale spotkała ich przykra niespodzianka. Byli faworytem, który zaliczył falstart i już na wstępie skomplikował sobie drogę do awansu z grupy. Od tamtej pory wygrali dwa z trzech spotkań, ale to rewanżowe z francuskim Tours będzie najważniejsze. Odbędzie się już 17 stycznia 2024 roku.

Z kolei w PlusLidze rzeszowianom może nie idzie obecnie tak dobrze jak w zeszłym sezonie, patrząc przez pryzmat tabeli, ale zajmują trzecie miejsce po 13. kolejkach i z podniesioną głową wchodzą w nowy 2024 rok. Poprzednie i obecne rozgrywki sprawiły, że Asseco Resovia przestała być w cieniu swojej historii, a zaczęła wynikami dorównywać potencjałowi. 

Czytaj także:
 W Lubinie faworyt wywiązał się z roli, ale gospodarze mają czego żałować

Komentarze (0)