We wtorek cały Rzeszów żył tylko jednym wydarzeniem. Do hali Podpromie zmierzały tysiące kibiców. Wszystko po to, by oglądać jak Asseco Resovia zapisuje się w historii europejskiej siatkówki.
Podopieczni Giampaolo Medeiego rozgrywali bowiem finał Pucharu CEV. Ich przeciwnikiem był SVG Luneburg - drużyna teoretycznie sporo słabsza od Polaków. Rzeszowianie udowodnili swoją wyższość w pierwszym meczu. Mieli kontrolę nad spotkaniem i wygrali je 3:0. Oznaczało to, że w środę potrzebowali tak naprawdę jedynie dwóch wygranych setów.
Jednak ci, którzy spodziewali się łatwego spotkania, srogo się przeliczyli. Niemcy rzucili na szalę wszystko, co mieli najlepsze. Znakomicie uwijali się w obronie, podbijali wręcz czasem niemożliwe do dotknięcia piłki. W połowie seta to Luneburg prowadził trzema punktami, miał nawet setbola. Rzeszowianie w kluczowym momencie premierowej partii pokazali jednak, co mają najlepsze. Bardzo mądrze zagrywali, kapitalnie blokowali. W kluczowym momencie pokazali ogromną jakość.
ZOBACZ WIDEO: "Inspiracja". Tak polska gwiazda trenuje miesiąc po porodzie
To okazało się momentem zwrotnym. Niemcy jeszcze walczyli, odważnie rozpoczęli seta, znów wyszli na prowadzenie. Po kilku minutach rzeszowianie rozpoczęli jednak swój koncert i kompletnie zdominowali rywali. Tak powinno się grać w roli faworyta! Blok Karola Kłosa dał Asseco Resovii upragnione trofeum, na które czekała ponad pół wieku!
Trzeba jednak zauważyć pewien absurd: mimo że Resovia wygrała w dwóch potrzebnych do ostatecznego triumfu setach i tak trzeba było grać trzeci. Po co gracze mają się męczyć i ryzykować zdrowiem, jak mogliby już zacząć świętowanie wraz z kibicami? Trener Medei zachował przytomność i posłał do boju rezerwowych zawodników. Może CEV powinien pomyśleć nad zmianą przepisów i dwumecz powinien się kończyć dokładnie w momencie, kiedy znamy zwycięzcę?
Trofeum Resovii to największy sukces w historii klubu na europejskich arenach i jeden z większych w historii polskiej klubowej siatkówce. Co ciekawe, najtrudniejszą przeszkodzą dla Asseco Resovii był inny polski klub - Aluron CMC Warta Zawiercie. Ekipa Medeiego omal nie pożegnała się z rozgrywkami w ćwierćfinale, a o losach awansu decydował "złoty set". Kto wie, może gdyby losowanie było bardziej sprzyjające, oglądaliśmy polski finał w kolejnym europejskim pucharze, jak rok temu w Lidze Mistrzów?
Trzeba przyznać, niewiele wskazywało, że przygoda rzeszowian w europejskich pucharach będzie aż tak udana. Przypomnijmy, że klub w tym sezonie brał udział w Lidze Mistrzów. Tam jednak nie spisał się na miarę oczekiwań.
Dwukrotnie przegrał z teoretycznie sporo słabszym Tours VB w Champions League. Sprawiło to, że marzenia o Lidze Mistrzów trzeba odłożyć na kolejny rok. Drugą część zmagań rzeszowianie mieli jednak absolutnie znakomitą i mogą się cieszyć z pierwszego w historii klubu europejskiego trofeum.
Popisy polskich klubów w Europie na tym się nie kończą. Warto wspomnieć, że Projekt Warszawa wygrał trzeci co do ważności puchar w Europie - Puchar Challenge - a w finale rozprawił się z bardzo groźnym Mint Vero Volley Monza. Jest spore prawdopodobieństwo, że i Liga Mistrzów padnie łupem polskiej drużyny.
W środę o 17.00 Jastrzębski Węgiel zagra swój rewanż w półfinale. Mistrzowie Polski w pierwszym meczu ograli Ziraat Bankasi Ankara 3:0. Kluby z PlusLigi są więc blisko historycznego osiągnięcia. W mało której dyscyplinie jest tak, że wszystkie europejskie puchary padają łupem jednego zespołu. Powinniśmy być dumni, że w jednym z najpopularniejszych sportów świata, jesteśmy potęgą. Szkoda tylko, że nie są lepiej wynagradzani (o czym więcej pisaliśmy TUTAJ).
Arkadiusz Dudziak, dziennikarz WP SportoweFakty
Czytaj więcej:
LM: Mistrzowie Polski ostrożni przed rewanżem. "Trzeba być gotowym na złotego seta"