Arkadiusz Dudziak, WP SportoweFakty: Czy doświadczył pan wielkiej reformy szkolenia jeszcze jako zawodnik? Jak to wyglądało?
Sebastian Świderski, prezes PZPS, były siatkarz reprezentacji Polski: Za moich czasów szkoliliśmy się na początku w szkole podstawowej, po lekcjach działały tak zwane szkolne kółka sportowe. Nie było jeszcze Siatkarskich Ośrodków Szkolnych, a także Szkół Mistrzostwa Sportowego. Pierwszy SMS powstał w połowie lat 90. w Rzeszowie. Na początku nie było dostępu do materiałów, wiedzy, najlepszych trenerów z całego świata.
Jakie były kluczowe programy, osoby? Co odmieniło polską siatkówkę?
Bez wątpienia kluczową osobą był trener reprezentacji juniorów Ireneusz Mazur. Rok po roku monitorował młodych zawodników. W 1996 roku zdobyliśmy mistrzostwo Europy juniorów, rok później dołożyliśmy do tego mistrzostwo świata. To był efekt czteroletniej, ciężkiej pracy. Właśnie wtedy powstała Szkoła Mistrzostwa Sportowego w Rzeszowie, która skupiała najlepszych zawodników i pozwalała im się uczyć, a jednocześnie trenować na wysokim poziomie w jednym miejscu.
W 2005 roku selekcjonerem seniorskiej kadry został Raul Lozano, który zaczął wymagać kompletnie nowych rzeczy, innej siatkówki, bardziej nowoczesnej. W 2012 roku powstały Siatkarskie Ośrodki Szkolne, które działają w porozumieniu z ministerstwem sportu, dzięki wsparciu naszych sponsorów. W nich szkoli się blisko 10 tysięcy dzieci, zajmuje się nimi 600 nauczycieli i trenerów.
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: Aryna Sabalenka wróciła do treningów. Czas na trawę
To projekt, który daje nam spokój na przyszłość, co roku mamy napływ wielu młodych zawodników. Z tegorocznej kadry Nikoli Grbicia aż 29 z 30 kadrowiczów (oczywiście chodzi tu o urodzonego i wychowanego na Kubie Wilfredo Leona - przyp. red.) przeszło przez ten program. Podobnie jest u dziewczyn, więc on spełnia swoje zadanie.
Tak więc pierwszym krokiem jest szkolenie w podstawówkach, dzięki rodzicom, nauczycielom, trenerom zakochanym w siatkówce. Oni inspirują dzieci do tego, żeby grały. Podobną rolę pełni projekt Kinder+Sport. Później dzieci rozpoczynają naukę w Siatkarskich Ośrodkach Szkolnych, to dół piramidy. I dopiero potem szkoła średnia i Szkoła Mistrzostwa Sportowego w Spale.
Na ile taki zcentralizowany model jest do powtórzenia w innych dyscyplinach w Polsce? Dla przykładu w Szwajcarii świetnie działał system szkolenia w hokeju, który został zaadaptowany z sukcesem w piłce nożnej.
To zależy od zaangażowania działaczy w poszczególnych związkach i trochę specyfiki dyscypliny. My nie możemy trenować dzieci, które mają 4-5 lat, bo siatkówka jest zbyt techniczna dla tak młodego człowieka. W futbolu jest inaczej i wiem, że w piłce nożnej też starają się wyłapywać talenty.
Piłka ręczna ma podobny projekt, teraz koszykówka szuka pomysłu na szkolenie dzieci i młodzieży. Dla nas najważniejsze, by jak największa liczba dzieciaków angażowała się w sport i to już nieważne czy to będzie piłka nożna, siatkówka czy koszykówka. My musimy walczyć o to, żeby dzieciaki w ogóle chciały w coś grać i to nie przed komputerem.
Przez długi czas mieliśmy duży dopływ talentów u chłopców, jednak u dziewczynek sytuacja wyglądała gorzej. Z czego to wynikało?
Te talenty są, ale trzeba pamiętać, że szkolenie dziewczynek jest inne niż chłopaków. Na pierwszym etapie mamy prawie dwukrotnie więcej chętnych dziewczynek niż chłopców. Później te liczby się wyrównują. One też później sportowo dojrzewają, choć zdarzają się takie przypadki jak Magdalena Stysiak, Martyna Czyrniańska czy Martyna Łukasik, które występują w kadrze już bardzo długo mimo młodego wieku.
Dziewczyny często też wybierają naukę i wyjeżdżają do USA. Tam mają zapewnione stypendium na świetnych uczelniach i pokryte wszystkie koszty. Często to właśnie te najbardziej utalentowane wybierają ten kierunek.
To odciąga je później od uprawiania sportu?
Są przypadki dziewczyn, które wracają. Pierwszą z nich była Joanna Kaczor. Sporo z nich decyduje się jednak na zakończenie profesjonalnej kariery i pracę w zawodzie, który studiowały.
Nasza żeńska reprezentacja obroniła brąz Ligi Narodów i pod wodzą Stefano Lavariniego przechodzi prawdziwą rewolucję. Gdy w 2021 roku szukaliście nowego selekcjonera, nie robił pan tego osobiście, tylko poprosił o to byłą siatkarkę, prezeskę klubu z Bielska-Białej Aleksandrę Jagieło.
Nie miałem żadnego problemu z tym, by oddać ten proces w inne ręce. Ja nie byłem wtedy gotowy, żeby podejmować takie decyzje dotyczące żeńskiej kadry. Poprosiłem o pomoc Aleksandrę, która była kapitanem naszej reprezentacji, jest znakomitą prezes, z ogromnymi sukcesami. Miała większą wiedzę w tej kwestii. Na szczęście nie odmówiła i mamy dziś sukces.
Polki jadą do Paryża po medal?
Jest obecnie siedem, osiem drużyn na świecie, które mogą walczyć o najwyższe cele i zdobywać złote medale. Dołączyliśmy do czołówki. Nasze dziewczyny pokazują, że są w stanie wygrać z każdym. Przez ostatnie dwa lata nie ma reprezentacji, z którą nie wygraliśmy. Igrzyska olimpijskie rządzą się swoimi prawami. Wiem, że to trywialne, ale... przekonaliśmy się wielokrotnie, zwłaszcza w przypadku męskiej kadry, że czasem dyspozycja dnia, zawodnika, jedna piłka, mogą zadecydować o tym, kto zawalczy o medale.
Na ostatnich igrzyskach Francuzi byli jedną nogą poza turniejem, pokonali naszą kadrę w ćwierćfinale, a później sięgnęli po złoto. Nasza żeńska kadra pokazała, że potrafi walczyć, podnosić się po porażkach i wygrywać najtrudniejsze mecze.
Klątwa ćwierćfinału towarzyszy męskiej kadrze od 20 lat. Może paraliżować siatkarzy?
Nie ma żadnego zawodnika, który pamięta to, co było dwie dekady temu. Mało jest takich, którzy pamiętają, co się zdarzyło osiem lat wcześniej. To napompowany balonik przez fanów, dziennikarzy, środowisko, także samych zawodników. Z drugiej strony oczekiwania to przywilej wybitnych, a obie nasze reprezentacje są na to odporne. Doskonale sobie radzą z presją.
Sam pan uczestniczył w takim ćwierćfinale. W 2008 roku byliśmy blisko pokonania Włochów, przegraliśmy dopiero po tie-breaku. Takie porażki długo siedzą w głowie?
Generalnie pamięta się więcej porażek. To pokazuje, że człowiek żyje siatkówką i tego nie zapomina. Zawsze dąży się do tego, żeby się poprawiać, przekuwać tę porażkę w sukces i osiągać lepsze wyniki.
Nikola Grbić zmaga się z tzw. klęską urodzaju, a na igrzyska będzie mógł zabrać tylko 13, a nie 14 zawodników. Czy jest szansa, że za cztery lata olimpijskie kadry będą już liczyły tylu graczy, jak na wszystkich innych turniejach?
Wszystko zależy od MKOl-u. Musimy wywrzeć presję na FIVB, żeby od razu po igrzyskach w Paryżu przypominano o tym. Nie chodzi tylko o zawodników, ale o sztaby. Tylko 5-6 z członków ekipy szkoleniowej może mieszkać w wiosce olimpijskiej, a reszta musi dojeżdżać. Mam nadzieję, że Polski Komitet Olimpijski na następne igrzyska znajdzie rozwiązanie, że nasza reprezentacja w jak największej liczbie będzie mogła brać udział w igrzyskach.
Czytaj więcej:
"Grupa śmierci" czy "grupa marzeń"? Polacy poznają rywali na IO w Paryżu
Oglądaj siatkówkę kobiet w Pilocie WP (link sponsorowany)
Oglądaj siatkówkę mężczyzn w Pilocie WP (link sponsorowany)