Adrian Heluszka: Dlaczego zdecydował się pan objąć funkcję trenera częstochowskiego zespołu? Kiedy pojawiła się oferta podjęcia tej pracy?
Marek Kardos: Zdecydowałem się na tą ofertę dlatego, że znam całą organizacje klubu, zawodników i całe środowisko, które stoi za siatkówką. Propozycja pojawiła się po zakończeniu sezonu i po rozmowie z dyrektorem sportowym panem Ryszardem Boskiem. Dostałem tydzień na podjęcie decyzji i po tygodniu myślenia zdecydowałem się na pracę w Częstochowie.
Nie ciągnie pana na boisko? Jeszcze niedawno mogliśmy pana oglądać na parkiecie, a teraz przyjdzie panu poznać siatkówkę od zupełnie innej strony...
- Na razie nie. Już od dwóch lat patrzę na siatkówkę z obu stron i dlatego moja decyzja była taka, a nie inna. Jako zawodnik już lepszy być nie mogłem i zawsze dla swojego sportowego życia potrzebowałem motywacji i kontaktu z ludźmi, nawet z trudnym charakterem. Rola trenera nie jest tak monotonna, jak rola zawodnika, dlatego zawsze chciałem być trenerem.
Praca w Częstochowie będzie pana debiutem w roli trenera. Pana doświadczenie w tym fachu jest zatem znikome. Nie obawia się pan zatem, że to może być poważny problem?
- Nie może to stanowić problemu. Mogę popełniać błędy, zresztą jak wszyscy na świecie. Każdy dobry trener uczy się na swoich błędach i na własnym doświadczeniu. Podczas mojej kariery monitorowałem wielu trenerów i będę wyciągał wnioski z błędów innych, co nie oznacza, że to będzie łatwe.
Oczekiwania zresztą, jak miał już pan okazję doświadczyć na własnej skórze, w Częstochowie zawsze są bardzo duże. Działacze przed nowym, wciąż budowanym zespołem postawili ambitne cele, co sprawia, że drużynie towarzyszyć będzie presja. Nie obawia się pan jej?
- Myślę, że bez presji nie ma siatkówki. Gdy jest większa kasa i większe oczekiwania, wtedy jest w sporcie większa odpowiedzialność. Marzeniem każdego klubu jest medal, zwłaszcza AZS-u ze względu na tradycję i kibiców. Tutaj też jest prosta matematyka. Jeśli Resovia, Bełchatów, czy ZAKSA dysponują dwa razy większym budżetem, a kluby pokroju Bydgoszczy, czy Olsztyna takim samym, to wtedy każde miejsce w czwórce jest sukcesem. Naszym atutem będzie mieszanka doświadczonych i młodych zawodników. Możemy się szybciej zgrać i postawić standard gry bardzo wysoko. Ten standard będzie najważniejszy.
Jest pan przygotowany pod względem mentalnym do sprawowania roli trenera, zwłaszcza w takim gorącym miejscu, jak Częstochowa?
- Zawsze znajdą się ludzie, którym nie będzie się podobało, że Kardos jest trenerem AZS-u. Ja będę się starał wykonywać swoją pracę na 120. proc. i jestem na nią przygotowany.
W drużynie występować będą doświadczeni zawodnicy tacy, jak Krzysztof Gierczyński i Dawid Murek. To zawodnicy wiekowo zbliżeni do pana. Czy zatem nie obawia się pan braku posłuchu, respektu wśród swoich przyszłych podopiecznych?
- Obaj zawodnicy to profesjonaliści, którzy walczą. Obaj są mądrzy i współpraca z nimi to najlepsze, co może mnie spotkać. Dlatego nie obawiam się braku posłuchu. Wszyscy mamy ten sam cel i oni będą liderami tego zespołu, który chce się dostać na podium.
Ma pan 36 lat. Czuje pan, że to odpowiedni moment by zakończyć karierę i rozpocząć nowy rozdział w życiu w postaci pracy trenerskiej? Dla wielu decyzja o rozpoczęciu pracy trenerskiej przez pana była zaskakująca...
- Odpowiem w prosty sposób. W siatkówkę na dzień dzisiejszy da się grać nawet w wieku 40-42 lat jeśli dopisuje zdrowie, to jest fakt. Mnie jednak jako zawodnikowi już nic nie daje.
Jak pan zatem w kilku zdaniach podsumuje i oceni swoją karierę w roli zawodnika? Kilka krajów miał pan okazję zwiedzić...
- Byłem sześć lat we Francji, cztery w Polsce i trzy miesiące w Austrii. Najładniejsze lata były w Mostostalu, gdzie rywalizowaliśmy o zloty medal z AZS-em w PlusLidze oraz w Lidze Mistrzów. To było przepiękne. Najgorszy rok zanotowałem w Aon Hotvolleys Wiedeń. Byłem na szczycie, jak i na samym dnie, co oznacza, że przeżyłem naprawdę dużo. 10 lat gry w kadrze narodowej też ma swoją cenę. Zresztą jestem w dobrym kontakcie z wieloma zawodnikami, z którymi grałem.
Przez trzy sezony bronił pan barw drużyny z Kędzierzyna. To był bardzo udany okres dla pana okraszony kilkoma sukcesami, w tym mistrzostwami Polski i udziałem w final Four Ligi Mistrzów...
- Mostostalu nie da się zapomnieć. Do dziś raduje się z tego, że zrobiliśmy największy sukces klubowy w Polsce. Coś w tym jest.
Porozmawiajmy o częstochowskim zespole, który będzie pan trenował. Drużyna cały czas jest budowana, niemniej znaczna jej część jest już znana. Jak pan zatem oceni personalnie swój zespół na tle rywali? Czy ten zespół ma szansę zrealizować stawiane przed nim cele pana zdaniem?
- Zespół zbudowany jest tak, żeby mógł walczyć o realizację celi już w pierwszym roku. Niemniej myślę, że sukcesy mogą przyjść w drugim, czy trzecim sezonie, kiedy drużyna będzie trochę odmieniona. Jeśli uda się w tym sezonie, to będzie super. Będziemy się starać zrobić wszystko w tym kierunku. Mamy jednych z najlepszych polskich środkowych i to doświadczonych oraz młodych graczy, którzy już pokazali, że mogą być groźni. W momentach, gdzie młodzi gracze będą pod presją, to pomogą doświadczeni. Było to widać już w tym sezonie. Teraz powinno być jeszcze lepiej.
Prezes klubu, Konrad Pakosz stwierdził, że w obecnych realiach praca trenerska w siatkówce przypomina pracę psychologa. Tak się składa, że ma pan doktorat z psychologii, więc podejrzewam, że pod względem przygotowania mentalnego nie będzie większych problemów...
- Tak. Zawsze potrafiłem zmotywować zawodników, aby podążali za określonym celem.
Czy przygotował już pan zarys tego, jak wyglądać będzie okres przygotowawczy do sezonu? Jak wyglądać będą pańskie treningi? Na co będzie się pan starał kłaść największy nacisk?
- Zespół miałby się spotkać 16 sierpnia i jak zawsze zaczęlibyśmy od bloku kondycyjnego, później przejście do gry i automatyzacja systemów. Mamy braki w precyzyjnym dotrzymywaniu zadań taktycznych i na to będę się starał kłaść największy nacisk. Do tego system blok-obrona, w tym mieliśmy także duże rezerwy.