Sebastian Świderski wyruszył do Włoch dzień po swoich kolegach z reprezentacji. Nie po to, żeby grać w turnieju, ale jako przewodnik grupy dzieci - zwycięzców tegorocznej edycji rozgrywek minisiatkówki Kinder+Sport. Od trzech lat jest ich Ambasadorem.
- Do Triestu wyrusza około 25-osobowa grupa dzieci oraz trenerzy - mówi Świderski na swojej stronie internetowej. - Będą tam przebywać do wtorku. Mamy zaplanowane oglądanie wszystkich meczów pierwszej rundy grupy F, w której gra Polska. Kolejna atrakcja to uczestnictwo w treningach, i to nie tylko reprezentacji Polski, ale także Kanadyjczyków. W niedzielę dzieci zmierzą się ze swoimi włoskimi rówieśnikami. Rozegrany będzie między nimi turniej minisiatkówki.
Świderski to uczestnik trzech ostatnich mistrzostw świata. Z pewnością brak powołania na czwarte z rzędu to dla niego trudny czas, zwłaszcza że miał nadzieję wrócić do reprezentacji po ciężkiej kontuzji i pojechać z nią do Włoch, gdzie spędził ostatnie siedem lat. Ale zamiast rozdrapywać rany przyjmujący ZAKSY woli wspominać minione turnieje. - Dwanaście lat temu siatkówka nie była tak popularna jak teraz, ale i tak na nasze mecze przychodzili mieszkający czy pracujący tam rodacy - opowiada o swoim pierwszym japońskim mundialu w 1998 roku. - To był bardzo ciekawy wyjazd, ale bardzo krótki, bo szybko odpadliśmy. Mieliśmy wtedy bardzo dużo sprzętu treningowego a po pięciu dniach trzeba było z powrotem to wszystko pakować.
Cztery lata później Polacy zanotowali postęp, choć dalej bez sukcesu. Mistrzostwa odbywały się w Argentynie. - Były rozgrywane w bardzo ciężkim dla tego kraju momencie, w głębokim kryzysie - opowiada Świderski. - Było to widać po warunkach w jakich mieszkaliśmy i graliśmy. Grupę wówczas zakończyliśmy na pierwszym miejscu, ale ten wynik zamiast nam pomóc to nam zaszkodził. Zagraliśmy niestety fatalne spotkanie z Portugalią i odpadliśmy z turnieju.
Kolejny, rozgrywany ponownie w Japonii, był już pamiętny. Dla Świderskiego i jego kolegów oznaczał wreszcie pierwszy sukces po latach oczekiwań i ocierania się o podium.
- Dotarło to do nas po jakimś czasie. Kiedy stoi się na podium to tak naprawdę się nie myśli - wspomina "Świder". - Może gdyby tak było po każdym meczu, to by się inaczej do tego podchodziło, tak jak Brazylijczycy. Po finale pod halą nasze autokary stały obok siebie. Oni siedzieli spokojnie, jakby wracali z treningu, podeszli do tego chłodno, bez emocji. My, choć właśnie przegraliśmy mecz finałowy, cieszyliśmy się, biegaliśmy, był szampan, śpiewy. Brazylijczycy patrzyli na nas dziwnie...
Tegoroczna impreza to zdaniem Świderskiego czas na potwierdzenie swojej wysokiej pozycji w siatkarskiej hierarchii. Bądź co bądź Polacy będą bronić wicemistrzowskiego tytułu i nie wypada obniżać lotów. - Według mnie jedziemy przynajmniej po pierwszą czwórkę, choć patrząc na ten zawiły system, którego chyba nikt tak do końca nie rozumie, może zdarzyć się tak, że faworyci spotkają się w drugiej rundzie w jednej grupie i wtedy będzie problem.
W gronie ścisłych faworytów polski przyjmujący widzi jednak Brazylię i Rosję, Polskę zaś nieco dalej wraz z Bułgarią, Włochami, Serbią, USA oraz... Niemcami, którzy jego zdaniem będą "czarnym koniem" imprezy.
więcej na stronie SebastianSwiderski.pl
Oglądaj siatkówkę mężczyzn w Pilocie WP (link sponsorowany)