Wojciech Potocki: W niedzielę ruszacie do boju! Jaką Politechnikę zobaczymy w nowym sezonie? Czy tę z przegranego 11:25, pierwszego seta memoriałowego meczu ze Skrą Bełchatów, czy może tę z trzech kolejnych, kiedy to Zbigniew Bartman w pojedynkę blokował Winiarskiego, a Michał Kubiak siał spustoszenie zagrywką?
Radosław Panas: Mam nadzieję, że będzie to druga "wersja". Pierwszy set rzeczywiście nam nie wyszedł. Po prostu źle weszliśmy w mecz, ale później złapaliśmy odpowiedni rytm i graliśmy z mistrzem Polski, jak równy z równym.
W Memoriale Ambroziaka wygraliście wszystkie mecze. Ile jest prawdy w zastrzeżeniach trenerów, że wyniki tych spotkań nie mają żadnego znaczenia? W końcu Skra czy Resovia Rzeszów to w naszej lidze największe potęgi. Wygrane z nimi podbudowują chyba psychicznie?
- Oczywiście, że te zwycięstwa mają dla nas znaczenie, aczkolwiek nie można do tego przywiązywać zbyt wielkiej wagi. Cieszą wygrane mecze, ale mnie jeszcze bardziej cieszy dobra dyspozycja chłopaków, bo to dobry znak na kilka dni przed pierwszym ligowym meczem. Z drugiej strony jestem również bardzo zadowolony z tego, że nie mam, jak to się wcześniej zdarzało, sześciu czy siedmiu ludzi do gry na wysokim poziomie. Każdy kto wchodzi daje z siebie wszystko i nie wpływa to na obniżenie poziomu gry drużyny. W meczu ze Skrą nie grali przecież Robert Prygiel czy Marcin Nowak, a zespól potrafił wygrać. Mamy długą i wyrównaną ławkę, a to - szczególnie przed tak intensywnym sezonem - jest bardzo ważne.
Wróćmy na chwilę do przygotowań. Nie bał się pan zostawić drużyny na tak długo Jakubowi Bednarukowi i wyjechać z kadrą?
- Na jak długo? Przecież mnie nie było dosłownie na czterech treningach. Byłem z drużyną od początku przygotowań, a opuściłem jednie na mecze grupowe mistrzostw świata. Wyjechałem w piątek, wróciłem we wtorek i to wszystko.
Skąd pomysł współpracy z Bednarukiem, który jeszcze w zeszłym sezonie był pana zawodnikiem? Planowaliście wcześniej ten krok?
- Nie, bo nie wiedzieliśmy czy Kuba będzie chciał zakończyć karierę. Ja się cieszę, że tak to się potoczyło, bo to naprawdę bardzo otwarty chłopak, który ma dużo doświadczenia, występował też za granicą. A poza tym był rozgrywającym, a ci zawsze mają trochę szersze spojrzenie na to, co się dzieje dookoła. Kuba bardzo mi pomaga i naprawdę cieszę się, że możemy współpracować. Myślę, że ma zadatki by zostać w przyszłości bardzo dobrym trenerem.
Skoro już jesteśmy przy sprawach personalnych. Niektórzy mówią, że Bartman z Nowakiem w jednej drużynie to taka bomba z opóźnionym zapłonem. Obaj są bardzo ambitni, ale potrafili też niejeden zespół tak skonfliktować, że trudno było go później pozbierać. Nie boi się pan takich kłopotów?
- Kiedy szukaliśmy graczy do zespołu nie patrzyliśmy na ich wady. Ważne były raczej zalety. Są to ludzie którzy zawsze grają do ostatniej piłki, nigdy nie odpuszczają, a swoją grą potrafią poderwać innych do walki. Budując nową Politechnikę chcieliśmy żeby to nie była drużyna grzecznych chłopców, którzy ładnie grają ale przegrywają. To ma być zespół, który zwycięstwo wyrwie rywalowi z rąk i dlatego wybieraliśmy zawodników, których charakter gwarantuje taki efekt. Do dwójki, którą pan wymienił dodałbym jeszcze Michała Kubiaka czy Roberta Prygla. To są gracze, którzy nigdy nie odpuszczają i walczą do końca. To były główne powody dla których ściągnęliśmy ich do Warszawy, mimo tego, że ktoś tam miał w innych klubach różnego rodzaju nieporozumienia czy problemy. To jest nowa drużyna i jestem pewny, że wszystko poukładam tak, żeby na boisku zawodnicy pokazywali swoje pozytywne cechy charakteru.
Determinacja w dążeniu do zwycięstwa. Czy to będzie znak firmowy Politechniki w nowym sezonie? Będziecie drużyną, która nawet, kiedy przegrywa 10:20 nie myśli o poddaniu seta?
- To pokazaliśmy już meczu ze Skrą Bełchatów. Przecież oni zlali nas w pierwszym secie do 11, ale potem zespól się odbudował i nawet, kiedy w czwartej partii znowu przegrywaliśmy chyba czterema punktami, doszliśmy ich i wygraliśmy mecz. To dobry prognostyk i mam nadzieję, że chłopaki to samo pokażą w meczach ligowych.
Prezes Jolanta Dolecka postawiła przed wami trudne zadanie – miejsce w szóstce. Czy teraz, kiedy wiadomo już, przynajmniej na papierze, jaką siłą dysponują rywale - nic się nie zmieniło?
- Cel jest właśnie taki. Chcemy znaleźć się w szóstce, grać w play off z najlepszymi drużynami w kraju, a co z tego wyniknie i które miejsce zajmiemy to się okaże. Muszę jednak zastrzec, że drużyn jest dziesięć, odpadną cztery, ale wszystkie poczyniły pokaźne zakupy i trudno już teraz kogoś skreślać. W tegorocznych rozgrywkach każdy punkt trzeba będzie rywalowi po prostu wydrzeć. Tu nikt się nie położy na parkiecie, trzeba go przewrócić w ciężkiej walce.
Zostawmy na chwilę Politechnikę. Organizatorzy Memoriału Ambroziaka liczyli, że Ursynowska hala zapełni się do ostatniego miejsca, dostawili nawet dodatkową trybunę, ale okazało się, że nawet na waszym meczu ze Skrą było dość luźno na widowni. Czy to nie jest pierwszy efekt słabego startu reprezentacji na mistrzostwach świata? Może boom na siatkówkę powoli się kończy?
- Nie, wręcz przeciwnie. Uważam, że jak na mecz, czy turniej towarzyski ludzi było i tak dużo. Gdyby to było spotkanie ligowe to hala pękałaby w szwach. Nie można porównywać ligi i memoriału. Zapewniam, że już na meczu z Jastrzębskim Węglem będzie komplet publiczności.
Wszyscy powtarzają, że rozpoczynający się sezon będzie bardzo trudny. A pan? Nie boi się o to, jak zespól wytrzyma ligową walkę co trzy dni?
- Gdybym miał sześciu czy ośmiu ludzi do gry to mógłbym się obawiać, że ktoś może nie wytrzymać takiej gry. Budowaliśmy jednak zespól właśnie z myślą o tym , że trzeba będzie grać co trzy dni. Dlatego mam do dyspozycji szeroką kadrę i będę mógł - bez obaw o wynik - rotować składem.
Kto będzie kapitanem nowej Politechniki? Robert Prygiel?
Najprawdopodobniej. To doświadczony gracz, który pełnił tę rolę podczas nieobecności kadrowiczów, dobrze się spisywał, więc myślę, że tak zostanie. On jest przy tym takim dobrym duchem naszej drużyny. Kiedy jednak Robert nie będzie grał, jego naturalnym zastępcą będzie Zbyszek Bartman. Człowiek z Warszawy, który ma charakter lidera i potrafi pociągnąć zespół w trudnych chwilach.
Sam pan wywołał temat Zbyszka Bartmana. Co pan myśli o jego formie? Patrząc na to, co wyczyniał w meczu z Resovią, to trudno dostrzec pozytywy. Katastrofalne przyjęcia, ataki blokowane przez rywali, albo daleko po autach, zagrywka też nie taka, jaką znamy, jednym słowem - cieniutko.
- Spokojnie! Chłopak trenował przez cztery miesiące i nie wiem, czy rozegrał w tym czasie ze dwa pełne mecze. Potrzebuje teraz dużo gry, bo przecież samym treningiem nikt nie zbuduje superformy. Dlatego z premedytacją trzymałem go na parkiecie nawet wtedy, kiedy grał słabiej niż zwykle. On po prostu dużo trenował, a mało grał. Teraz musi poczuć grę i atmosferę meczu. Nie wyciągałbym na razie żadnych pochopnych wniosków i poczekał z oceną.
Pierwszy ligowy mecz gracie z Jastrzębskim Węglem. Ma pan już gotowy skład na to spotkanie? Na kogo pan postawi?
- O, na pewno nie powiem, bo nie zamierzam zdradzać tego trenerowi Igorowi Prielożnemu (śmiech). Tym bardziej, że sam mam małą "zagwozdkę", bo chłopaki prezentują się bardzo solidnie. W meczu z Resovią dobrze grał Robert Prygiel, a dzień później, ze Skrą, nie gorszy był Oleksandr Statsenko. Cóż, cieszę się, że mam taki ból głowy. O tym, kto wystąpi w meczu z Jastrzębiem zadecyduje chyba dyspozycja dnia, albo kilku ostatnich treningów.
Czyli nie ma pan skrystalizowanej pierwszej szóstki, tak jak to się czasami dzieje?
- Jest jakiś szkielet, ale wiem też, że jeśli nawet dzień przed meczem zmienię ustawienie, to gra się nam nie posypie. Zresztą o to mi chodziło. Wejście jednego czy dwóch graczy nie może obniżyć poziomu gry drużyny. Dlatego wszyscy zawodnicy dostali ode mnie wiele szans gry w meczach sparingowych.
Na koniec zapytam jeszcze o reprezentację. Zarząd zawiązku poinformował podobno trenera Castellaniego, że jeśli zostanie, to będzie musiał zmienić sztab szkoleniowy. To dotyczy również pana.
- Szczerze? Pierwszy raz o tym, że były jakieś problemy w sztabie dowiedziałem się z prasy. Przyznam, że ja tego nie widziałem, a trener nigdy nie zgłaszał uwag ani pretensji dotyczących mojej pracy. Nie rozmawiałem z nim jednak ostatnio. Jak będzie okazja to na pewno go spytam, czy ma jakieś zastrzeżenia do mojej pracy, bo nie chciałbym opierać się na jakichś niejasnych doniesieniach medialnych. Najlepiej wyjaśnić to w bezpośredniej rozmowie.
A Castellani? Powinien odejść, czy raczej to nie pana interes?
- O, o, dobrze pan powiedział (śmiech). Mnie zupełnie nie wypada o tym mówić, bo przecież sam byłem w sztabie i również ponoszę odpowiedzialność za wyniki reprezentacji. Zostawimy te sprawy działaczom PZPS, którzy zadecydują, czy trener straci pracę, czy nie. Zajmuję się teraz moją drużyną - Politechniką.