Zawodnicy nie mieli już zaufania - rozmowa z Igorem Prielożnym, byłym trenerem Jastrzębskiego Węgla

Nie tak to miało wyglądać. W sporcie jednak bywa różnie i nie zawsze się wygrywa. Zespół wicemistrza kraju zanotował w tym sezonie więcej porażek niż zwycięstw i słowacki szkoleniowiec, Igor Prielożny, zrezygnował z prowadzenia górniczego klubu.

Marek Knopik: Nie jest już pan trenerem Jastrzębskiego Węgla. Czyja to była decyzja?

Igor Prielożny: To była tylko i wyłącznie moja decyzja.

Jaki był powód rezygnacji z prowadzenia zespołu?

- Powód był bardzo prosty. Jak człowiek idzie do pracy i się nie cieszy oraz jak człowiek wraca po pracy do domu i nie ma świadomości dobrze wykonanego swojego zadania. Aby tak było, drużyna musi potwierdzić to dobrymi wynikami. Niestety wyników nie było i wydaje mi się to logiczne, że z takiego zajęcia trzeba zrezygnować.

Czy są jeszcze inne, niż czysto sportowe powody takiej właśnie decyzji?

- Można powiedzieć, że jest jeszcze powód czysto osobisty. Ja po prostu sam nie byłem z siebie zadowolony.

Jak to możliwe, że drużyna Jastrzębskiego Węgla potrafiła wygrać w Kędzierzynie-Koźlu, ze Skrą toczyła w Bełchatowie wyrównany bój, a w ostatnim występie przeciwko Politechnice Warszawskiej grała katastrofalnie?

- Gdyby udało się uzyskać kilka lepszych wyników, walczyłbym dalej ze sobą i próbowałbym poprawić grę zespołu. Po tym bardzo nieudanym spotkaniu z Politechniką rozmawiałem z prezesem Grodeckim i doszedłem do wniosku, że moja rezygnacja będzie najlepszym rozwiązaniem zarówno dla mnie, jak i dla całej drużyny.

Kiedy pan poczuł, że z tą ekipą będzie ciężko osiągnąć dobry wynik?

- W momencie, kiedy zawodnicy nie mieli już zaufania do tego co im mówię oraz do zadań taktycznych jakie nakładałem na zespół.

Czy brak tego zaufania dotyczy całej rundy, czy tylko ostatnich meczów?

- To jest kwestia ostatnich pojedynków. Początek rozgrywek wcale nie był zły w wykonaniu Jastrzębskiego Węgla. Natomiast doszedłem w ostatnim czasie do takiego wniosku, że ten zespół nie robi postępów.

Z kim było bardziej nie po drodze, z zarządem czy z zawodnikami?

- Nie mogę powiedzieć, by z kimkolwiek było mi nie po drodze. Są jednak takie sytuacje, że potrzebna jest symbioza czy idealna harmonia. Tego brakowało i tu nie chodzi o moje kontakty z prezesem czy zawodnikami. Uważam, że między samymi zawodnikami też tej idealnej harmonii nie ma. Natomiast na taką sytuację złożyło się bardzo wiele czynników, które doprowadziły mnie do takiego, a nie innego wniosku.

Grudzień to czarny miesiąc w pana karierze, jako trenera polskich klubów. Trzeci raz traci pan pracę w tym miesiącu.

- Nie uważam tego za coś wyjątkowego. Praca trenera jest podatna na takie rozwiązania. Osobiście uważam jednak, że te dwa pierwsze zwolnienia były po prostu głupie. W Bielsku to było totalne nieporozumienie, bo zespół był dobrze przygotowany, co udowodnił zdobyciem mistrzostwa Polski. Teraz jest inaczej.

Kibice pamiętają 2006 rok i złoty medal. Teraz liczyli na to samo.

- Tak, ale jeszcze większe nadzieje kibice mieli w kontekście ostatniego sezonu. Jestem przekonany, że te rozbudzone nadzieje przeszkadzały prawie wszystkim.

Pozostaje jakiś żal do klubu czy poszczególnych osób?

- Absolutnie nie. Tak to w życiu jest. Doszedłem do wniosku, że ten zespół nie jest już w stanie zrobić postępu pod moim kierownictwem. Dlatego zaproponowałem klubowi takie właśnie rozwiązanie. Zrobiłem to, by drużynie Jastrzębskiego Węgla dać jeszcze czas na mobilizację. Awans do najlepszej czwórki jest jeszcze realny, a gdy tam się jastrzębianie dostaną, wszystko jest możliwe.

Źródło artykułu: