Piotr Stosio: Wiesław Gawłowski, Edward Skorek, Jacek Nawrocki, Paweł Woicki, Robert Milczarek, Michał Błoński. Z czym kojarzą ci się przedstawieni siatkarze?
Bartłomiej Neroj: Do listy można dopisać również Michała Dębca (śmiech). Wszyscy są wychowankami Lechii Tomaszów Mazowiecki, o której mówi się, że jest kuźnią talentów. Z pewnością miło jest być kojarzonym z tymi ludźmi.
Jak myślisz, dlaczego w Tomaszowie Mazowieckim, który jest niewielkim miastem, od lat rodzi się tak wiele siatkarskich talentów?
- Gdy mieszkałem jeszcze w Tomaszowie, były dwie, trzy szkoły, w których istniały klasy sportowe. Szkolono więc młodzież od najmłodszych lat. Ja również należałem do takiej grupy, prowadzonej wtedy przez Jacka Nawrockiego. Od piątej, albo szóstej klasy szkoły podstawowej mieliśmy SKS-y i tak się zaczęło. To bardzo ważne, jeżeli sportowcy zaczynają ćwiczyć od najmłodszych lat.
Popularność siatkówki w Tomaszowie Mazowieckim dorównywała piłce nożnej?
- Słyszałem z opowieści, że w dawnych czasach, gdy Lechia grała w drugiej lidze, był swoisty boom na ten sport. Wydaje mi się jednak, że piłka nożna zawsze popularnością przewyższa siatkówkę, tak pewnie będzie również w przyszłości.
Z Robertem Milczarkiem i Pawłem Woickim jesteście w zasadzie rówieśnikami. Czy znaliście się mając na przykład dwanaście albo trzynaście lat?
- Robert i Paweł byli moimi przeciwnikami w grach zespołowych w szkole podstawowej. Z pierwszym występowałem natomiast w jednej drużynie licealnej, gdy nasze szkoły połączyły się. Stworzono wtedy jedną grupę. Paweł odszedł wówczas do AZS-u Częstochowa. Generalnie więcej czasu spędzałem z Michałem Dębcem, który jest z mojego rocznika. Razem graliśmy w wielu turniejach juniorskich.
A kiedy stwierdziłeś, że na pewno chcesz zostać siatkarzem?
- Mam starszego brata, który trenował siatkówkę. Zaraził mnie volleyem. W końcu spodobało mi się. Poza tym w mojej szkole kładziono nacisk na piłkę siatkową. Jakiś czas później pojawił się trener Nawrocki, za którego sprawą powstała klasa sportowa. Trafiłem do niej, z czego do dzisiaj bardzo się cieszę.
Z czasem przeszedłeś do SMS-u Spała, prawdziwej kuźni talentów, gdzie trafiają najlepsi juniorzy w kraju. Jak się tam dostałeś, przyjechałeś na testy, czy zostałeś wypatrzony z tłumu?
- Graliśmy w mistrzostwach Polski w Rawie Mazowieckiej. Na takie turnieje przyjeżdża wielu znanych trenerów. Obserwują swoich graczy oraz innych, którzy mogliby zasilić ich drużyny. Szkołę Mistrzostwa Sportowego w Spale reprezentował wtedy Grzegorz Ryś. Po jednym z meczów dowiedziałem się, że pytał o mnie. Byłem przekonany, że to jakiś żart. Potem okazało się, że propozycja jest prawdziwa. Postanowiłem więc z niej skorzystać.
A pamiętasz jeszcze mistrzostwa świata juniorów z 2003 roku? Większość kadry stanowili zawodnicy właśnie ze Spały.
- Pewnych fragmentów już nie pamiętam. Znam jednak do dzisiaj wynik końcowy, który był bardzo satysfakcjonujący. Ale tak jak mówisz, na zgrupowaniach większość stanowili siatkarze ze Spały. Zwykle było około ośmiu zawodników z SMS-u i czterech pozostałych. Wiadomo, że dzięki graniu ze sobą codziennie po dwie, trzy godziny rozumieliśmy się bardzo dobrze i było nam łatwiej. Osoby, które trafiały do reprezentacji spoza szkoły, musiały prezentować bardzo wysoki poziom, aby dostać się do kadry.
W finale pokonaliście Brazylię, z którą wcześniej gładko przegraliście w grupie. Była jakaś specjalna mobilizacja, chęć rewanżu?
- Niby porażka była wysoka, ale zagraliśmy po prostu słaby mecz. Wiedziałem jednak, że jeżeli pokażemy sto procent naszych możliwości, wystąpimy na normalnym poziomie, to możemy wygrać. Naszą siłą była zespołowość. Nie było chyba takiej sytuacji, aby jedna szóstka zaczynała mecz i kończyła go. Trenerzy rotowali składem, mieliśmy wyrównany zespół, chyba dzięki temu odnieśliśmy sukces.
Młodzieżowy mundial z 2003 roku jest wart zapamiętania, ponieważ grali na nim tacy siatkarze jak Matej Kazijski, Bojan Jordanow, Jurij Biereżko, Nikola Kovacević, Novica Bjelica czy Jochen Schops. Turniej musiał więc stać na dobrym poziomie.
- Jest kilka wielkich nazwisk, które przewijały się w Iranie. Teraz można nieco żałować, że oni się wybili, a niektórym z nas nie udało się. Ale taka już jest kolej rzeczy. Z pewnością miło jest oglądać byłych rywali w dobrych zespołach. Cieszę się, że mogłem z nimi sparować, chociażby w meczach juniorskich.
Na drugą część rozmowy z Bartłomiejem Nerojem zapraszamy w niedzielę. A w niej o rywalizacji z Maikelem Salasem, zdobywanych tytułach mistrzowskich ze Skrą Bełchatów i nowej roli życiowej.