Piotr Stosio: Kiedy ostatni raz przez dłuższy okres byłeś w klubie tylko rezerwowym?
Robert Prygiel: To chyba pierwszy taki przypadek w mojej karierze, gdy mam tak niewiele występów w roli podstawowego, szóstkowego zawodnika. Generalnie uważam, że jest jednak pół na pół, wcześniej grałem ja, teraz częściej występuje Sasza Staszenko.
Jeszcze dwa, trzy lata temu bez problemu wygrałbyś rywalizację z ukraińskim zawodnikiem.
- Nie wiadomo. Jakby nie patrzeć, lata jednak lecą. Coraz trudniej przychodzi mi granie na wysokim poziomie, a trener ma swoją koncepcje. Na ogół zawsze wygrywałem rywalizację, a teraz dzielimy miejsce w składzie z Saszą. Trener Radosław Panas zdaje sobie sprawę, że jestem starszym zawodnikiem i rozsądnie gospodaruje moimi umiejętnościami. Myślę, że z Saszą dobrze się uzupełniamy.
Rundę zasadniczą Politechnika kończy na piątym miejscu. Czy jesteście zadowoleni, czy jednak biorąc pod uwagę spotkania, w których byliście o włos od wygranej, jest zawód?
- Gdybyśmy przed rozpoczęciem sezonu wiedzieli, że zakończymy na miejscu piątym, z pewnością bylibyśmy zadowoleni. Natomiast ostatnio nawet zrobiliśmy zestawienie naszych gier i wyszło, że w głupi sposób straciliśmy około szesnastu punktów. Zakładając, że zdobylibyśmy połowę, to obecnie walczylibyśmy o miejsce trzecie, zwłaszcza, że wiele ze wspomnianych spotkań rozegraliśmy z AZS-em Częstochowa i ZAKSĄ Kędzierzyn-Koźle. Wspomniane zespoły pokazały jednak większe doświadczenie i wyrachowanie, dlatego awansowały do fazy play-off. Była ogromna szansa w obecnym sezonie, by znaleźć się w czwórce i walczyć o medale, jednak nie udało się.
Wydaję mi się, że zabrakło przede wszystkim doświadczenia. Co o tym sądzisz?
- Myślę, że wszystkiego po trosze. Czasem szczęścia, czasem doświadczenia. Jesteśmy drużyną grającą bardzo ofensywnie. Czasem nie dawaliśmy rywalom złapać oddechu, jednak w pewnym momencie coś pękało. Przeciwnicy wracali do gry, a my zaczynaliśmy popełniać błędy, brakowało chłodnej głowy. Mamy żywiołowych, ambitnych zawodników, jak Zbyszek Bartman czy Michał Kubiak, którzy grają bardzo emocjonalnie. Czasami tacy młodzi chłopcy w ferworze walki mogą popełniać takie błędy. Myślę, że z każdym rokiem będą wyciągać wnioski i takich zagrań będzie coraz mniej. Trzeba jednak powiedzieć, że ich temperament i wola walki poprowadziła kilka razy drużynę do zwycięstwa i wyciągnęła z trudnej sytuacji.
Jesteście drużyną, która chyba w bieżącym sezonie ma najczęściej pretensje do sędziów. To wynika z temperamentu i ambicji, czy jednak arbitrzy tak często popełniali błędy?
- Nie sądzę, że ktoś przeciwko nam sędziował, żadnego spisku z pewnością nie było. Gdy jest walka, są i emocje. Zawodnicy zwykle wiedzą, czy piłka była po bloku czy nie. Czasem także chcą oszukać sędziego, ale były też takie błędy, zwłaszcza w meczach z AZS-em Częstochowa, które mogły i, moim zdaniem, odwróciły losy meczu.
Po przeprowadzce do Warszawy spotkałeś starych znajomych. Z Częstochowy: Marcina Nowaka i Radosława Panas oraz z Radomia: Jakuba Bednaruka. Czy starzy wyjadacze trzymają razem?
- W naszej drużynie nie ma podziałów. Jesteśmy w różnym wieku, ale atmosfera przez cały sezon był co najmniej pozytywna. Wiadomo, że w pewnym momencie następuje zmęczenie sobą, ale suma summarum trzymaliśmy się razem. Naturalnie z racji wieku i wspólnej przeszłości do Marcina czy Kuby troszeczkę mi bliżej, ale generalnie duch drużyny był bardzo dobry. Oby utrzymał się do końca sezonu.
Przejrzałem profile zawodników na oficjalne stronie AZS-u. Większość do ulubionych gier wpisuje Texas Holdem. Czy poker jest tym, co łączy drużynę?
- Muszę przyznać, że w Warszawie jest wiele możliwości (śmiech). Nawet w autokarze gdy jedziemy na mecz, czy wracamy z podróży, zawsze gramy żeby się nie nudzić. Zwykle połowa drużyny jest chętna do sprawdzenia się w Texas Holdem. Zaznaczam jednak, że gramy tylko na żetony! Ewentualnie przegrani muszą nosić w czasie spotkań bidony i pomagać w obsłudze.
Po transferze do AZS-u mogłeś skończyć również coś, co zacząłeś kilkanaście lat temu, a więc studia na Politechnice. Czy planujesz jeszcze kiedyś podjąć naukę?
- Zaczynałem na Politechnice Częstochowskiej, potem przeniosłem dokumenty do Warszawy. O rezygnacji zadecydowała kiedyś młodość i lenistwo. Bardzo żałuję, ale nadal moją największą ambicją jest skończenie studiów, wcześniej czy później. Nie wiem, czy w przyszłym roku będę jeszcze grał. Jeżeli nie, na pewno zapiszę się na Politechnikę, jeżeli tak, postaram się połączyć studiowanie z grą. W dzisiejszych czasach naprawdę wstydem jest nieposiadanie tytułu magistra, a nie czuję się osobą, którą nie byłoby na to stać. Wcześniej miałem wszelakie utrudnienia. Przecież w sezonie mamy codziennie po dwa treningi, w weekendy mecze. Wcześniej w wakacje grałem jeszcze w reprezentacji Polski. Kiedyś trudno było więc wszystko pogodzić, a nie chciałem skończyć studiów dla samego papierka. Zawsze fascynowała mnie ekonomia, a na takim kierunku trzeba się uczyć i przynajmniej chodzić na zajęcia. Obecnie na szczęście można studiować zaocznie, albo wieczorowo. Mam nadzieję, że kiedyś uda mi się zdobyć tytuł magistra.
A co z następnym sezonem? Wracasz do Radomia?
- Zobaczymy, czy Politechnika dalej będzie zainteresowana moimi usługami. Jeśli nie i nikt nie będzie mnie chciał, wrócę do Radomia, gdzie mam dom i rodzinę. Być może uda mi się jeszcze trochę pograć, może w moim ulubionym klubie Czarnych, w którym powoli zaczyna coś się dziać. Jest szansa na budowę drużyny, która awansowałaby do Serii B. Jeżeli nie uda się, wtedy zajmę się nauką i jakąś pracą.
A jeżeli Jadar Radom awansowałby do PlusLigi. Co wtedy? Czy przewidujesz możliwość powrotu do klubu?
- W takim wypadku będę kibicował drużynie i cieszył się. W Jadarze raczej jednak nie zagram.
Jesteś obrażony na prezesa Kupidurę za sprzedanie licencji Jadaru stołecznej Politechnice?
- Nie, ponieważ miał pełne prawo do podjęcia takiej decyzji. To był jego klub, przez wiele lat utrzymywał Jadar w ekstraklasie. W Radomiu tradycje siatkarskie były ogromne. Każdy Jadarowi kibicował, ale niewielu pomagało. Mam więc spory szacunek dla prezesa. Muszę przyznać, że my zawodnicy byliśmy jednak strasznie rozczarowani jego decyzją. Szanuję go, ale zapamiętam jego postanowienie do końca życia. Dla mnie było to strasznie przykre.
Druga część rozmowy z Robertem Pryglem ukaże się w niedzielę 27 kwietnia, a w niej o rekordowych mrozach w Surgucie, sięgających -57 stopni, grze w reprezentacji, czy przyszłości atakującego Politechniki. Zapraszamy!