Wychodząc w sobotni wieczór z warszawskiej hali, można było z zawodem pomyśleć, że mecz ten nie miał swojej historii. Owszem, odbył się, lecz ani nie rzutował on swym wynikiem na układ sił w tabeli PlusLigi, ani nie przysporzył pożądanej dawki ekstremalnych emocji. Nawet kibiców było jakby mniej niż zwykle. Nie można się im zresztą dziwić - wszak siatkarski pojedynek przegrał, bo po prostu musiał, z benefisem kończącego karierę sportowca numer 1 w Polsce, Adama Małysza.
Już sam początek potyczki sprawiał wrażenie, jak gdyby w hali panowała zakopiańska atmosfera. Sympatycy AZS Politechniki Warszawskiej, na widok fragmentu relacji z imprezy na Wielkiej Krokwi na telebimie, zamiast kibicować rozgrzewającym się na placu gry podopiecznym Radosława Panasa i Waldemara Wspaniałego, zaczęli głośnymi przyśpiewkami wyrażać swoją miłość do wybitnego skoczka narciarskiego! Aż miło było słuchać, gdy w Arenie Ursynów rozbrzmiewała przyśpiewka rodem ze stolicy Tatr.
Chyba i sami zawodnicy, zamiast grać niejako "o nic" (wiadomo już bowiem, że w kolejny weekend ponownie spotkają się w Warszawie, by stoczyć bój o piątą lokatę), woleliby znaleźć się tego dnia w Zakopanem. W mecz weszli bowiem bardzo niemrawo, jak gdyby od niechcenia. Warto zaznaczyć, iż po stronie gospodarzy zabrakło przede wszystkim odpoczywającego tego dnia Michała Kubiaka, zaś w szóstce wybiegli tacy zawodnicy, jak Janusz Gałązka, Wojciech Żaliński i Bartłomiej Neroj.
Po raz pierwszy ciśnienie zgromadzonych w hali miłośników volleya podniosło się dopiero przy stanie 17:16, kiedy to w polu serwisowym stanął Dariusz Szulik. Jego dwa asy serwisowe, w tym jeden wyjątkowej urody, gdyż upolowany został za jego przyczyną atakujący bydgoskiego teamu, Łukasz Owczarz, ożywiły poczynania obu drużyn. Do samego końca, a więc gry na przewagi, ważyły się od tej pory losy premierowej odsłony. Przez większość czasu inicjatywę posiadali po swojej stronie gracze ze stolicy, bydgoszczanie obronili nawet pięć piłek setowych, lecz to goście, na pozór bezszelestnie, przechylili szalę zwycięstwa na swoją korzyść, wprawiając w niemałe zdziwienie rywali po przeciwnej stronie siatki.
Koleje partie można uznać za pokłosie pierwszego seta. Na parkiecie, mimo niekorzystnego dla Inżynierów wyniku, nadal działo się jednak niewiele. Po pewnym czasie cierpliwość szkoleniowca z Warszawy się skończyła i zaczął on sięgać po rezerwowych, którzy w normalnych warunkach stanowią o sile Politechniki. Pod siatką mogliśmy więc zobaczyć m.in. Maikela Salasa i Oleksandra Stacenkę, lecz pojedynek nadal rozgrywany był w mało ekscytującej atmosferze. Atrakcję stanowili jedynie głośni kibice, zaś efektownych akcji było jak na lekarstwo.
Z tą nie do końca meczową otoczką lepiej poradzili sobie siatkarze Delecty Bydgoszcz, którzy nieco zagrożeni mogli się poczuć dopiero w trzecim secie. Wydawało się, że przełomowa akcja nastąpiła w połowie tej partii, kiedy ofiarnymi obronami popisali się Damian Wojtaszek i Wojciech Żaliński, zaś punkt powędrował na ich konto za sprawą szczelnego bloku w wykonaniu Dariusza Szulika. Niedługo potem gra gospodarzy kompletnie się jednak posypała. Dopiero wejście przebywającego do tej pory w kwadracie dla rezerwowych Zbigniewa Bartmana dało nadzieję na przedłużenie tego spotkania, lecz i jego ataki okazały się niewystarczające na nabierających z każdą kolejną akcją impetu gości, którzy zwyciężyli ostatecznie 3:0, poprawiając sobie w dużej mierze humory przed decydującą batalią o piąte miejsce w lidze.
AZS Politechnika Warszawska - Delecta Bydgoszcz 0:3 (30:32, 21:25, 23:25)
AZS: Prygiel, Neroj, Wierzbowski, Żaliński, Gałązka, Szulik, Wojtaszek (libero) oraz Nowak, Salas, Stacenko, Kreek, Bartman.
Delecta: Owczarz, Siltala, Cerven, Sopko, Lipiński, Jurkiewicz, Andrzejewski (libero) oraz Pieczonka, Masny.
MVP: Martin Sopko (Delecta)