Nadchodzi siedem tłustych lat - rozmowa z Jolantą Dolecką, prezesem AZS Politechnika Warszawska

Siatkarze warszawskiej Politechniki zakończyli już sezon. Odpoczywają w poczuciu dobrze spełnionego obowiązku, a do pracy wzięli się teraz działacze. Prezes Jolanta Dolecka od rana do wieczora rozmawia ze sponsorami, a w międzyczasie próbuje namówić do gry w Warszawie nowych zawodników. – Telefony się urywają, wciąż coś się dzieje – mówi szefowa Akademików. Mimo to znalazła czas dla portalu SportoweFakty.pl. i w długiej rozmowie zdradziła nam których graczy chciałaby zatrzymać na następny sezon. Powiedziała też z jakimi gwiazdami rozmawia.

Wojciech Potocki: Rok temu, mniej więcej o tej samej porze, byliście już w pierwszej lidze, na dnie przepaści, a teraz jesteście w Europie. Jak to się robi?

Jolanta Dolecka: Trzeba się tego długo uczyć (śmiech). Nasza nauka trwała siedem lat. Jak w przysłowiu - było siedem lat chudych a teraz nadchodzi siedem, mam nadzieję, tłustych. A jak to się robi? Po pierwsze trzeba mieć trochę szczęścia, po drugie pieniędzy i jeszcze czeka wszystkich bardzo dużo pracy. Znaleźliśmy też hojnych, dużo większych, niż poprzednio sponsorów. Mogę powiedzieć wprost - są pieniądze, a bez nich niewiele można zdziałać. Oczywiście znam przykłady, kiedy budowane wielkim nakładem środków drużyny przegrywają. Mogę coś na ten temat powiedzieć, bo sama grałam w siatkówkę i wiem jak trudno buduje się zespół. Nam się udało, stworzyliśmy fajną drużynę, atmosfera była bardzo dobra i dlatego jesteśmy teraz, jak pan to powiedział, w Europie.

Prezes ZAKSY, Kazimierz Pietrzyk, na każdym kroku podkreśla, że "pieniądze nie grają".

- Tak, słyszałam tę wypowiedź, ale nie w pełni się z nim zgadzam. Jak klub nie ma odpowiedniego budżetu, to po prostu jest skazany na grę w ogonie ligi. Wszystkie kluby, które mają finansowe kłopoty wloką się niestety w ogonie. My coś o tym wiemy (śmiech). Jeśli jednak znajdą się odpowiedni sponsorzy, to można grać o wysokie cele. To też już znamy (śmiech). Owszem, nie zawsze się to udaje, ale wysoki budżet pozwala utrzymać się na powierzchni. Nie na darmo mówi się, że pieniądze szczęścia nie dają, ale bez nich żyje się trudniej.

Zostawmy na chwilę pieniądze w spokoju i zajmijmy się siatkówką. Który tegoroczny mecz Politechniki był dla pani największym przeżyciem? Wygrana ze Skrą, czy może ostatnie spotkanie w Bydgoszczy, gdzie wyszliście w czwartym secie z bardzo trudnej sytuacji?

- Chyba jednak ten wygrany ze Skrą Bełchatów na Torwarze. Ten sukces należał się chłopakom i naprawdę byłam wtedy szczęśliwa. Wcześniej tak często prowadziliśmy 2:0 i przegrywaliśmy spotkania, że zwycięstwo ze Skrą, która – przypomnę - miała wtedy tylko jedną porażkę, należało się i zawodnikom i kibicom. Zagraliśmy wtedy rewelacyjnie.

Wierzyła pani od początku w sukces? Pamiętam pierwszą przedsezonową konferencję prasową, kiedy wielu fachowców wątpiło, że uda się wam osiągnąć cel – czyli wymarzoną "szóstkę". Mówili, że wasz cztero czy pięciomilionowy budżet skazuje Politechnikę na grę o utrzymanie, bo inni też nie próżnowali.

- Od początku bardzo mocno wierzyłam i powiem dlaczego. Po pierwsze mieliśmy niesamowitą parę przyjmujących: Bartman-Kubiak. Duet niezwykle pozytywnie nastawiony do gry, zaprogramowany na sukces, na zwycięstwa. Mieć ich w drużynie, to już połowa sukcesu. Po drugie – Marcin Nowak. To przecież były reprezentant, można nawet powiedzieć – historia polskiej siatkówki. Przeczuwałam, że u nas się odrodzi i przekaże doświadczenie innym. Po trzecie mieliśmy Radosława Panasa, który pokazał, że potrafi te klocki poukładać.

Nie bała się pani, że młody trener nie poradzi sobie z takimi zawodnikami?

- Z Marcinem?

Nie tylko. Przecież Bartman, Kubiak, czy właśnie Marcin Nowak, mają opinię "granatów", które jak wybuchną potrafią "rozwalić" każdą drużynę.

- To wszystko prawda. Liczyłam jednak na to, że ta wybuchowa mieszanka przyniesie dobre wyniki. Może dlatego, że mam charakter podobny do chłopaków? A może po prostu mieliśmy szczęście? Jeśli chodzi o trenera Panasa, to bardzo wielu mówiło mi: Co ty robisz? Przecież on nie utrzymał drużyny w lidze. Po co go zostawiasz? Uparłam się. W końcu ja mu płacę i ja go zostawiam (śmiech). Okazało się, że miałam rację, a Panas doskonale przygotował zespół, co najlepiej było widać w końcówce sezonu. Oni po prostu byli w gazie. Zasługą trenera jest też stworzenie rozumiejącej się grupy. Dostał zawodników z dwóch klubów, do tego kilku zupełnie nowych graczy i dał sobie radę. Oczywiście w tym wszystkim jest również trochę przypadku. Nigdy przecież nie ma gwarancji, że dwunastu facetów potrenuje razem i wszystko ułoży się idealnie. Nam się udało.

Politechnika była jednym z objawień sezonu, ale wszyscy w klubie mówią o niedosycie. Mogło być jeszcze lepiej?

- Zawsze może być lepiej. Zajęliśmy piąte miejsce, lecz po drodze przegraliśmy kilka meczów, które powinny skończyć się naszym zwycięstwem. Gdybyśmy wygrali tylko połowę spotkań, w których prowadziliśmy 2:0 to pewnie bylibyśmy w tabeli tuż za Skrą. Traciliśmy punkty, bo jednak na kilku pozycjach mieliśmy braki. Nasza gra nie była odpowiednio zbilansowana. Gdybyśmy mieli silniejszych graczy na dwóch pozycjach – nie powiem jakich, bo nie chcę publicznie dokonywać ocen – to gralibyśmy na pewno o medale.

Siatkarze już odpoczywają. Nadszedł czas działaczy. Menadżerowie też nie próżnują. Jak będzie wyglądać Politechnika w przyszłym sezonie? Teraz ma pani chyba jeszcze trudniejsze zadanie, niż rok temu.

- Oj tak. Teraz dochodzi presja, której wcześniej nie było. Skoro poszło nam tak dobrze, to każdy oczekuje, że za rok powalczymy już o medale. Od kilku dni nie mogę się, mówiąc młodzieżowym językiem, ogarnąć. I szczerze powiedziawszy trochę się tego wszystkiego boję. Teraz chodzi o to, żeby podnieść jakość gry naszej drużyny. Zrobię wszystko, by jeszcze wzmocnić drużynę, ale nie jestem zwolenniczką gruntownego przemeblowania. W końcu ci chłopcy już coś "ugrali", stworzyli fajny kolektyw. Trzeba zatrzymać podstawowych zawodników i dołączyć do nich dwóch, trzech bardzo dobrych graczy.

No to czas na konkrety. Wydaje się, że bardzo brakuje w Politechnice klasowego atakującego. Podobno odrzuciliście ofertę Jakuba Novotnego?

- To prawda, była taka propozycja, ale nie skorzystamy z niej.

Mikko Oivanen ogłosił, że chętnie wróci do polskiej ligi. Może Fin by się przydał? Rozmawiacie z nim?

- Rozmawiamy… (śmiech). Na razie nie mogę więcej powiedzieć.

Idźmy dalej. Mówiła pani kiedyś, że chcecie, by w Politechnice grało jak najwięcej siatkarzy z warszawskim rodowodem. Stąd między innymi powrót do stolicy Zbyszka Batmana. Kilka dni temu Paweł Zagumny powiedział, że wcale nie musi grać w kędzierzyńskiej ZAKSIE i czeka na oferty.

- Ha, ha, bardzo bym chciała żeby zagrał w Warszawie. Poczekajmy, na razie Paweł jeszcze walczy z ZAKSĄ o mistrzostwo Polski. A co będzie później, to zobaczymy. Przed nami jeszcze daleka droga. On rzeczywiście jest warszawiakiem, tu ma rodziców, dom i wielu swoich kibiców. W końcu tu zaczynał swoją karierę.

To może na stare lata wróci i zagra w Politechnice?

- To bez wątpienia najlepszy rozgrywający w naszej lidze, o klasę wyprzedza innych, więc każdy chciałby mieć w drużynie tak doświadczonego i dobrego gracza. My też. Pamiętajmy jednak, że sezon transferowy jeszcze się nawet na dobre nie zaczął, a nasi zawodnicy mają wciąż ważne kontrakty. Wiemy, jakich zawodników potrzebujemy i rozmowy trwają. Za wcześnie jeszcze na konkrety.

No to porozmawiajmy o tych, którzy już są w Politechnice. Zbyszek Bartman mówi, że chce grać w drużynie sięgającej po najwyższe cele. Nie jakieś tam piąte miejsce, ale mistrzostwo.

- Wczoraj miałam z nim długą rozmowę i wiem, że Zbyszek chce grać w Politechnice, my też chcemy tego samego. Zrobię wszystko, żeby został. Decyzja należy jednak do zawodnika. Oczywiście, jeśli dostanie ofertę gry w Skrze, czy innym wielkim klubie, za ogromne pieniądze, to go nie zatrzymamy. Wierzę jednak, że zostanie w Warszawie na kolejny sezon.

A "weterani"? Mam na myśli Marcina Nowaka i Roberta Prygala.

- Spisywali się świetnie i liczymy na ich grę w kolejnym sezonie. Jeśli chodzi o Roberta, mogę o nim mówić same najlepsze rzeczy. Żałuję tylko, że tak późno trafił do Warszawy, a przecież dawno temu grał już Legii. To świetny zawodnik i człowiek. Chcemy także zatrzymać Marcina Nowaka, który miał doskonały sezon.

Na koniec zapytam o europejskie puchary. Prezes ZAKSY, Kazimierz Pietrzyk wydał w tym sezonie pół miliona i uważa, że nic w zamian nie otrzymał od CEV. Inni prezesi też bardzo narzekają. Warto się w to bawić?

- Oczywiście. Dla nas sam aspekt propagandowo-marketingowy jest bardzo ważny. A poza tym warto grać w pucharach choćby dla kibiców. W Warszawie rywalizacji na europejskim poziomie nie było od kilkunastu, albo nawet kilkudziesięciu lat. Pomijam oczywiście piłkarzy, bo to oddzielny temat. Dlatego już podjęliśmy decyzję, że na pewno w Pucharze CEV wystartujemy. Finansowo sobie jakoś poradzimy, a dla stolicy będzie to duże sportowe wydarzenie.

Przez ostatnie lata Święta Wielkanocne nie były dla pani zbyt radosne. Tym razem będzie inaczej. Piątym miejscem drużyna zrobiła Wielkanocny prezent i pani, i sobie.

- I kibicom, którym przy okazji składam najserdeczniejsze, wielkanocne życzenia. Życzę wszystkim spokojnych, radosnych, i rodzinnych Świąt.

Komentarze (0)