Sobotni mecz, chociaż zakończył się takim samym wynikiem jak piątkowy, różnił się od potyczki dzień wcześniej. Amerykanie od początku zwarli szyki i wygrali pierwsze dwa sety. Nie przyszło im to jednak łatwo, gdyż w obu partiach zdobyli zaledwie dwa oczka więcej od rywala.
W secie trzecim Portoryko wróciło do gry. Chociaż na początku nieznaczną przewagę mieli goście (8:6, 10:6), gospodarze wyrównali na 17:17 i odskoczyli w końcówce na 23:20, chwilę później wygrywając partię. To podziałało jak płachta na byka na Amerykanów. W czwartym secie dali oni rywalowi zdobyć tylko 12 oczek.
- Zagraliśmy dobrze pierwsze trzy sety, w dwóch pierwszych partiach mieliśmy nawet szanse na zwycięstwo. Czwarta odsłona spotkania to była katastrofa. Nie wiem, czy zabrakło nam siły, czy zawiodła koncentracja - oceniał po spotkaniu Hector Soto. Zawodnik dobył dla Portoryko 24 punkty. W ekipie amerykańskiej 23 oczka na swoim koncie zapisał Matthew Anderson.
Warto podkreślić, że Amerykanie aż 13 punktów zdobyli blokiem, a 9 po asach serwisowych.
Portoryko - USA (23:25, 24:26, 25:22, 12:25)
Portoryko: J. Rivera, V. Rivera, Muniz, Perez, Escalante, Soto, J. Rivera (libero) oraz Figueroa
USA: Andreson, Lee, Priddy, Millar, Thornton, Stanley, Lambourne (libero) oraz Lotman, Gardner, Touzinsky