Trzeba uderzyć się w pierś, moja reakcja była zbyt późna - I część rozmowy z Mirosławem Przedpełskim, prezesem PZPS

Ostatnimi czasy polska kadra siatkarek znajduje się na medialnych językach. Nic w tym dziwnego - za nami rozgrywki WGP, wciąż świeża wydaje się zmiana trenera. Do tego dochodzi jeszcze domniemany konflikt na linii reprezentacja - Muszyna. - Nie jest tak, że Joanna Kaczor i Katarzyna Gajgał nie dostały powołania, bo trener Świderek uwziął się na trenera Serwińskiego. Taki sposób myślenia jest bez sensu! - tłumaczył w rozmowie z naszym portalem Mirosław Przedpełski. Te i inne kwestie poruszyliśmy bowiem w I części wywiadu z prezesem PZPS.

W tym artykule dowiesz się o:

Joanna Seliga: Choć rozgrywki World Grand Prix wkraczają w decydującą fazę, nasze reprezentantki zakończyły już swój udział w turnieju. Polski bilans to cztery zwycięstwa i pięć porażek. Jak ocenia pan występ naszych siatkarek?

Mirosław Przedpełski: Ciężko jest je ocenić, dlatego że jako reprezentantki Polski na pewno powinny były osiągnąć lepszy wynik. Byliśmy w stanie wygrać więcej meczów i zagrać w finale. Z drugiej jednak strony, oceniając po składzie, w jakim wystąpiliśmy, rezultat nie był zły, bo dziewczyny grały naprawdę dobrze. Nie mogliśmy się spodziewać po nich wielkich rzeczy, chociaż ten jeden wygrany pojedynek więcej i... wystąpilibyśmy w Final Eight! Podsumowując, nie powiem, że jestem zadowolony, ale nie jestem też rozczarowany.

Los był dla nas w tym roku dość łaskawy, turniej finałowy zdawał się być w naszym zasięgu. Tegoroczne niepowodzenie w World Grand Prix należy więc zrzucić na karb eksperymentalnego składu?

- Tak, skład był podstawową sprawą. Doszła jeszcze do tego zmiana trenera niemal w ostatniej chwili. Wszystko to wpłynęło na rezultat w rozgrywkach. Trzeba się tutaj uderzyć w pierś - uważam, że moja reakcja na sytuację, jaka miała miejsce w reprezentacji, była trochę za późna. Trudno mi w tej chwili kogokolwiek krytykować, muszę wziąć na siebie odpowiedzialność. Teraz wydaje mi się, że można to było wszystko trochę lepiej "urządzić".

Nowy selekcjoner, Alojzy Świderek, nie ustrzegł się jednak pierwszej fali krytyki, która na niego spłynęła. Czy nie jest ona jednak trochę niesprawiedliwa i przede wszystkim przedwczesna?

- Zdecydowanie tak, trener miał dosłownie kilka dni na przygotowanie kadry do rozgrywek. Trudno mu było nagle cudownie wyleczyć wszystkie zawodniczki, które poddały się zabiegom i były nieprzygotowane go gry. To tak nie działa, że przychodzi trener Świderek i po tygodniu wszystkie dziewczyny mają być nagle zdrowe. Podobnie przedstawia się kwestia siatkarek z Muszyny - Katarzyny Gajgał i Joanny Kaczor. Nie mamy tu do czynienia z konfliktem między szkoleniowcami, chodzi tylko i wyłącznie o stan zdrowia obu zawodniczek. Długo nie można było podjąć decyzji, czy powinno się je powołać do reprezentacji. Nawet teraz wciąż o tym jeszcze rozmawiamy i myślę, że zrobimy dodatkowe badania lekarskie, żeby mieć stuprocentową jasność w sprawie stanu zdrowia naszych siatkarek. Nie jest tak, że nie dostały one powołania, bo trener Świderek uwziął się na trenera Serwińskiego. Taki sposób myślenia jest bez sensu! Myślę, że spróbujemy jeszcze bliżej przyjrzeć się tej kwestii.

Jest to też chyba swoisty konflikt interesów reprezentacji i klubu. Czy racje obu stron da się w ogóle ze sobą pogodzić?

- Zaistniała sytuacja występuje chyba nie tylko w Polsce. Podobne problemy można zauważyć także w innych krajach, w których są silne ligi. Do tej pory głównym problemem było rozgrywanie imprez międzynarodowych w środku sezonu klubowego. W tych kilku lub nawet kilkunastu państwach, w których grało się na pełnych obrotach, zawodniczki po prostu nie wytrzymywały. To samo tyczy się zresztą panów. Myślę więc, że naszą rolą, rolą działaczy międzynarodowych, do których się zaliczam, jest zmiana takiego systemu, aby w krajach, w których kluby rosną w siłę, był wyraźny rozdział sezonów klubowego i reprezentacyjnego - również z czasem na odpoczynek i regenerację. Podstawowym problemem jest za duża eksploatacja graczy. Siatkówka staje się coraz bardziej popularna i każdy chce to wykorzystać - i klub, bo wiąże się to ze sponsorami, i kadra, gdyż zwiększa się wtedy popyt na tę dyscyplinę sportu. Myślę, że chodzi tu tak naprawdę o ułożenie tego wszystkiego, bo nie można grać za dużo. Organizm wtedy nie wytrzymuje i stąd potem takie problemy.

Wracając do osoby nowego szkoleniowca polskiej kadry - nie wahał się pan mu zaufać, czego najlepszym dowodem jest długoterminowy kontrakt.

- Rzeczywiście, kontrakt podpisaliśmy do roku 2014, lecz trener zgodził się na umowę, która uwzględnia rok 2012 jako moment oceny jego dotychczasowej pracy z reprezentacją. Wydaje mi się, że z trenerem Świderkiem nie będzie sytuacji, w których nie przyzna się on do złych wyników czy niewłaściwej organizacji. Osobiście bardzo na niego liczę, bo jego wiedza i zdobyte przez lata doświadczenie powinny dużo dać polskiej kadrze. U szkoleniowców liczą się nie tylko te dwie wymienione cechy - niezwykle istotny jest też sposób podejścia do drużyny, umiejętność tworzenia mentalnej siły zespołu. Alojzy Świderek jest w tej chwili chyba jedynym polskim trenerem, który może to wszystko ogarnąć.

Temat trenera Jerzego Matlaka w polskiej kadrze jest już całkowicie zamknięty? Rozstanie nie przebiegało w przyjaznej atmosferze...

- Zawsze tak jest, gdy powstaje sytuacja konfliktowa. Uważam, że trzeba już zamknąć ten rozdział, żeby nie mówiło się znowu, że prezes jednego trenera zwalniał sms-em, drugiego przez internet... Wyglądało to troszeczkę inaczej. Trener Matlak też dużo zrobił dla reprezentacji, ale musieliśmy się niestety rozstać, by zapanować nad sytuacją w kadrze. Wszystko to bardzo mocno wpłynęło na naszą drużynę. Wszelkie ruchy kadrowe powinny były mieć miejsce pół roku temu. Więcej już jednak nie chciałbym do tego wracać, temat jest zamknięty.

Chce pan powiedzieć, że aktualnie reprezentacji potrzeba tak naprawdę spokoju i czasu?

- Na pewno tak, pewne rzeczy trzeba po prostu poukładać. Siła polskiej drużyny narodowej, w której składzie znalazłyby się wszystkie nasze aktualnie najlepsze siatkarki, włącznie z Małgorzatą Glinką, mogłaby być na igrzyskach olimpijskich naprawdę duża. Będę robił, co w mojej mocy, aby tak się stało - aby polska reprezentacja składała się z tych najlepszych. Myślę, że fakt, iż tak wiele zawodniczek się obecnie leczy, zaprocentuje za rok w Londynie.

Poza swoistymi "ubytkami" - myślę tu między innymi o wspomnianych wcześniej siatkarkach z Muszyny - mamy też jednak w składzie reprezentacji kilka powrotów, które stanowią dobry prognostyk na przyszłość. Wśród powołanych znalazły się Katarzyna Skowrońska-Dolata, Agnieszka Bednarek-Kasza, Katarzyna Skorupa, Izabela Bełcik...

- Z rozwijaniem tematu Izy Bełcik w kadrze bym się jeszcze nieco wstrzymał... Ona na pewno chce grać, lecz jej problemy zdrowotne nie są jeszcze do końca wyjaśnione. Mam ponadto nadzieję, że okres konfliktów w naszej reprezentacji już minął. Bardzo bym chciał, abyśmy się zakwalifikowali na olimpiadę, pojechali do Londynu w najsilniejszym składzie i osiągnęli tam naprawdę fajny rezultat.

Już na mistrzostwach Europy nasza wyjściowa szóstka może być jednak niemal nie do poznania...

- Wszelkie rotacje są nieodłącznym elementem gier zespołowych. Przypominam, że jeszcze do niedawna Joasia Kaczor była mało znaną dziewczyną, która przyjechała ze Stanów Zjednoczonych, a na czempionacie Starego Kontynentu w 2009 r. poradziła sobie znakomicie. Dajmy młodym zawodniczkom szansę. W tak zespołowej dyscyplinie najważniejsze są atmosfera oraz mentalność. Jeśli praca z drużyną będzie dobra, na pewno wynik też będzie dobry.

Wyróżniającą się siatkarką w grupy nowych, młodych zawodniczek jest chyba Joanna Wołosz...

- Tak - Joasia Wołosz, na pewno również Berenika Okuniewska, Kinga Kasprzak. Mamy w składzie kilka fajnych, świeżych nazwisk. Dobrze się dzieje, że pojawia się taka szansa dla innych. Taki jest sens pracy. Nie można tworzyć wokół kadry atmosfery, w której zespół trenuje razem dwa miesiące, po czym dołącza do niego gwiazda, która jest w złej kondycji fizycznej, ale ma grać, bo posiada znane nazwisko. Musi być w reprezentacji normalna konkurencja i myślę, że w naszym teamie tak właśnie jest.

Przed nami mistrzostwa Europy. W grupie polskie siatkarki zagrają z reprezentantkami Izraela, Czech oraz Rumunii. Potem natomiast, w ćwierćfinale, mogą trafić na Niemki lub Serbki. Co pan sądzi na temat losowania?

- Chyba nie jest źle. Wydaje mi się, że losowanie było bardzo fajne. Nie było na nim polskiej telewizji, przy czym byłem tam ja i rzeczywiście muszę powiedzieć, że akurat takie losowanie było dużym i bardzo szczęśliwym przypadkiem.

Czyli oczekuje pan od Polek medalu?

- Tak, ponieważ po praktycznie jednym mocnym meczu, prawdopodobnie z Niemkami, można być już w czołowej czwórce mistrzostw. Myślę, że drużyny, na które trafiliśmy po drodze, powinny być do pokonania. Sport bywa jednak przewrotny - tu o niczym tak naprawdę nie można do końca przesądzać.

* Na drugą część rozmowy, w której poruszone zostaną kwestie dotyczące polskiej reprezentacji mężczyzn oraz siatkówki plażowej, portal SportoweFakty.pl zaprasza już w piątek 26 sierpnia!

Komentarze (0)