Jeszcze tydzień temu mało kto przypuszczał, że to drużyna ze Słowacji zakończy rozgrywki w Pradze jako lider grupy, w której oprócz niej były jeszcze reprezentacje Polski, Bułgarii i Niemiec. - Dwa lata temu zajęliśmy jedenaste miejsce, więc teraz raczej na nas nie stawiano. Wszyscy nasi grupowi przeciwnicy są w pierwszej dziesiątce rankingu FIVB, my – w czwartej. Dzięki temu nie odczuwaliśmy zbyt dużej presji i pokazaliśmy w Pradze dobrą siatkówkę – tłumaczy Martin Sopko.
Słowacy, dzięki zwycięstwom nad Bułgarią i Niemcami, już w niedzielę zapewnili sobie pozostanie w turnieju. W związku z tym w poniedziałkowym meczu przeciwko biało-czerwonym mogli zagrać bez większego obciążenia psychicznego. - Nasz plan na ten turniej zakładał wyjście z grupy, więc z Polakami zagraliśmy na luzie. W każdym kolejnym spotkaniu będziemy walczyć o sprawienie niespodzianki. Uważam, że w ćwierćfinale, z kimkolwiek będziemy grać, nie stoimy na straconej pozycji – wyjaśnia siatkarz, który przez ostatnie cztery lata był graczem Delecty Bydgoszcz.
W walce o półfinał jego drużyna zmierzy się z jednym z gospodarzy turnieju - Czechami lub ponownie z Polską. Po wielu latach w polskiej lidze Sopko może się pochwalić sporą wiedzą na temat poszczególnych zawodników ekipy Andrei Anastasiego. Do tej pory jednak trener Zanini nie korzystał z niej. - On ciągle siedzi w swoim pokoju i analizuje grę naszych przeciwników, więc wie o nich wszystko, co potrzeba. Jeśli jednak zapyta mnie o jakiegoś polskiego zawodnika, to postaram się pomóc – deklaruje słowacki przyjmujący.