Preludium - podsumowanie Final Six Ligi Światowej

Dobiegły końca tegoroczne rozgrywki Ligi Światowej, które można potraktować w dwojaki sposób – jako autonomiczną imprezę siatkarską lub jako przygrywkę do Igrzysk Olimpijskich w Pekinie, gdyż wszyscy bez wyjątku uczestnicy finałowego turnieju już niebawem zagrają o olimpijskie medale.

W tym artykule dowiesz się o:

Nie ulega wątpliwości, iż tegoroczny turniej finałowy, który rozegrany został w brazylijskim Rio de Janeiro, obfitował w niespodzianki i zwroty sytuacji, gdyż praktycznie każde spotkanie miało swoją odrębną historię, absolutnie niezależną od rezultatów dnia poprzedniego. Próby przewidywania wyników skazane były na niepowodzenie, ponieważ formę większości zespołów trudno uznać za stabilną. Praktycznie tylko Serbowie swoje cztery finałowe spotkania zagrali na równym poziomie. Pozostałe drużyny miewały wzloty i upadki, walcząc w równym stopniu z przeciwnikami po drugiej stronie siatki, jak i z własną sportową niemocą.

Niespodziewani zwycięzcy tegorocznego finału – siatkarze Stanów Zjednoczonych na inaugurację turnieju rozegrali fatalny wręcz pojedynek przeciwko Serbii, potem byli o włos od porażki z Polską, by następnie rozegrać fantastyczny – i co najważniejsze zwycięski – mecz z Brazylią, śmiało torując sobie drogę do finału. Można się zastanawiać nad metamorfozą tej drużyny, ale trudno nie dostrzec mocnej i stabilnej zagrywki Amerykanów (Priddy, Ball, Stanley), która nie tylko przynosiła im bezpośrednio punkty, lecz przede wszystkim – skutecznie zmuszała przeciwników do znaczącego uproszczenia gry. Łatwiejsze, czy też bardziej czytelne akcje, siatkarzom Stanów Zjednoczonych wielokrotnie udawało się zablokować lub też podbić w polu (Lambourne, Salmon), dając im szansę na kontynuowanie gry, poprzez konstruowanie kolejnych kontrataków.

Warty uwagi jest też fakt, iż Amerykanom udało się – kolejny raz – zebrać w sezonie olimpijskim najbardziej wartościowych zawodników, których wielką siłą jest doświadczenie, niezachwiana wiara we własne umiejętności, doskonałe realizowanie założeń taktycznych i... zwyczajna radość z tego, że dane jest im grać w siatkówkę ze swoimi kolegami z reprezentacji.

Serbowie to bez wątpliwości zespół, który w czasie brazylijskiego finału przeżywał najmniejsze wahania formy, od zwycięstwa do zwycięstwa pewnie krocząc aż do wielkiego finału. Postawa serbskiej reprezentacji stanowi sporą niespodziankę, gdyż jej podstawowy skład krystalizował się dopiero w trakcie fazy interkontynentalnej Ligi Światowej i stanowił w Rio de Janeiro doskonałe połączenie rutyny (Grbić, Milijković) i młodości (Nikić, Podrascanin). Doświadczeni gracze wnieśli do drużyny spokój oraz pewność w kluczowych momentach pojedynków, młodzież – życie i pozytywną energię, którą autentycznie widać było na parkiecie.

Na szczególne wyróżnienie zasługuje postawa pary młodych środkowych Serbii – Marko Podrascaninia i Nowicy Bjelicy, którzy czujnie oraz niezwykle szybko przemieszczali się pod siatką, świetnie czytali grę rywali, fantastycznie zagrywali oraz popisywali się dobrymi technicznie i wręcz błyskawicznymi atakami.

Rosja, mimo miejsca na najniższym stopniu podium i pewnym pokonaniu w "finale pocieszenia" reprezentacji Brazylii, niczym w Final Six nie zachwyciła. Mocna zagrywka, atomowe ataki przy znanych od lat problemach z należytą precyzją przyjęcia, indywidualną techniką oraz psychiką graczy – oto obraz gry Rosjan w turnieju finałowym Ligi Światowej. Siłowe, mało finezyjne i nieco jednak archaiczne akcje rosyjskich atakujących prezentowały się dość blado na tle technicznych i przemyślanych ataków ich przeciwników.

Niewątpliwie ten zespół dysponuje ogromnym potencjałem, ale na przeszkodzie do osiągnięcia większego sukcesu w brazylijskiej imprezie stanął brak oryginalnego reżysera gry, który byłby w stanie stabilnie poprowadzić drużynę w trudnych czy krytycznych momentach spotkań. Grankin nie był jeszcze w stanie tego uczynić, Chamuckich - już nie.

Poważnym mankamentem była również gra obronna zespołu rosyjskiego, gdyż wystarczyło, iż na boisku nie był obecny libero Aleksieja Werbowa, aby najprostsze piłki bez problemu wpadały w parkiet obok nieco bezradnych siatkarzy.

Reprezentacja Brazylii to zdecydowanie największy przegrany turnieju finałowego, którego była niemal stuprocentowym faworytem. Podopieczni trenera Bernardo Rezede rozegrali przed własną publicznością trzy dobre, nawet bardzo dobre, spotkania, ale ich nieszczęście polegało na tym, iż w półfinale trafili na genialnie usposobionych rywali. Zastanawiające jest to, że - po przegraniu meczu z reprezentacją Stanów Zjednoczonych - Brazylijczycy nie potrafili już odbudować się ani fizycznie ani mentalnie, w spotkaniu o trzecie miejsce nadspodziewanie łatwo przegrywając z zespołem Rosji.

Mimo przegranego turnieju, siatkarze z Brazylii pokazali w Rio de Janeiro sporą próbkę swoich umiejętności – nienaganną technikę użytkową, szybkość konstruowania akcji ofensywnych, dobrą komunikację na linii blok – obrona. Jednak mistrzowie świata, w przededniu Igrzysk Olimpijskich, wyraźnie dalecy są od formy fizycznej - brak im było przede wszystkim dynamiki oraz siły, o czym najlepiej świadczy niewiarygodna wręcz ilość: autowych bądź wybronionych przez rywali ataków, mnóstwo prostych błędów i spora ilość błędów popełnionych w polu serwisowym.

Trudno przewidzieć, w jakim stopniu przegrany Final Six, odbije się na psychice siatkarzy brazylijskich, którzy do tej pory przegrywali raczej pojedyncze spotkania, niż całe turnieje.

Występ polskiej reprezentacji w turnieju finałowym ocenić można wyłącznie w kategoriach negatywnych, ponieważ konfrontacja z dobrymi rywalami obnażyła sporo słabości drużyny Raula Lozano – niestabilne przyjęcie, błędy w rozegraniu, brak jasnej koncepcji gry, niską skuteczność zawodników w akcjach ofensywnych. Najgorsze było jednak to, że Polakom zabrakło nie tylko formy i umiejętności, ale również woli walki oraz zwykłej sportowej agresji...

Z kronikarskiego obowiązku odnotować trzeba obecność, bo nie prawdziwe uczestnictwo, w turnieju finałowym Ligi Światowej Japończyków, którzy potraktowali tę imprezę w sposób całkowicie amatorski i lekceważący, przysyłając do Rio zawodników z głębokich rezerw.

Final Six dobitnie pokazał w jakim miejscu znajdują się dziś wszystkie uczestniczące w turnieju zespoły, ale trudno przewidzieć w jakim tempie dochodzić będą do optymalnej dyspozycji, która będzie niezbędna do zdobywania trofeów na pekińskiej olimpiadzie. Obserwując spotkania turnieju finałowego Ligi Światowej można jednak pokusić się o prognozowanie, jakie elementy staną się kluczowe na Igrzyskach Olimpijskich i niewykluczone, że będzie to: rozwiązywanie trudnych, niekonwencjonalnych akcji, wartościowi zmiennicy podstawowych graczy, lub też aktywna gra pasywnego bloku.

Jedno jest pewne – turniej finałowy stanowi zapowiedź ogromnych emocji, niespodziewanych rezultatów i wspaniałych pojedynków na Igrzyskach Olimpijskich w Pekinie. A stuprocentowych faworytów o olimpijskiego złota już nie ma...

Źródło artykułu: