Joanna Seliga: Mauro Berruto - selekcjoner męskiej reprezentacji Włoch. Ta posada była zawsze pana marzeniem?
Mauro Berruto: Zdecydowanie tak, ale nie jestem żadnym oryginałem. Wierzę, że nie ma takiego trenera na świecie, który nie śni o tym, by któregoś dnia poprowadzić narodową drużynę swojego kraju. Mnie akurat się to przydarzyło, czuję się z tego powodu zaszczycony i szczęśliwy. Do posady na włoskiej ławce trenerskiej udało mi się dojść metodą małych kroków.
Jakie były pana początki w tej profesji?
- Grę porzuciłem bardzo wcześnie, jeszcze przed dziewiętnastym rokiem życia. Powód był bardzo prozaiczny - nie miałem wystarczająco dużo talentu. Poszedłem więc inną drogą, rozpoczynając od minisiatkówki w szkołach w moim mieście. Potem przyszła praca na stanowisku drugiego trenera w Serie B2, B1 i w końcu A2, A1... Kiedy poczułem, że chcę stanąć o własnych siłach, naprawdę wejść do tej trenerskiej gry, postanowiłem spróbować swojej szansy w roli pierwszego szkoleniowca. Ponownie czekały mnie więc kolejne etapy - B1, A2, A1... Jestem bardzo dumny z drogi, jaką do tej pory przebyłem, a także z faktu, że każda zmiana kategorii była zawsze efektem sukcesu odniesionego na boisku.
Co uważa pan za swoje największe osiągnięcie?
- Zwyciężyłem w dwóch europejskich pucharach, uzyskałem dwa awanse, sięgnąłem po srebrny medal ostatniego czempionatu Starego Kontynentu... Gdybym chciał być romantykiem, powiedziałbym, że moim największym sukcesem jest czwarte miejsce w mistrzostwach Europy 2007 z reprezentacją Finlandii. To szalone - osiągnęliśmy ogromny sukces, mimo że od dziesięciu lat Suomi nie potrafili się nawet do tego czempionatu zakwalifikować! Jednak bardziej niż romantykiem chcę być marzycielem i dlatego powiem, że mój największy sukces jest dopiero przede mną!
Co powinno charakteryzować dobrego trenera?
- Wiedza i umiejętność decydowania. Są to dwa podstawowe, wręcz niezbędne czynniki. Na wiedzę składają się znajomość gry, strategii, taktyki i techniki. Umiejętność decydowania jest z kolei mieszanką psychologii i uwarunkowania emocjonalnego. Obie te cechy są wyznacznikami wysokiej klasy szkoleniowca.
Ma pan wykształcenie filozoficzne - czy pomaga ono w zawodzie?
- Lubię myśleć, że tak (śmiech). Moją specjalizacją jest antropologia kultury, zaś zajmuję się obecnie... budowaniem tożsamości zespołów. Niedawno spotkałem w samolocie mojego uniwersyteckiego profesora. Zapytał mnie, co robię. Na moją odpowiedź zareagował słowami: "Eee... Któregoś dnia spotkałem innego mojego byłego studenta, który mi powiedział, że jest taksówkarzem... No, panu poszło lepiej!" (śmiech).
Trening nie jest pana jedyną specjalnością. Frapują pana także takie tematy jak budowa zespołu, praca w drużynie, przywództwo i wyznaczanie celu... Wszystkie te kwestie wydają się niebywale przydatne w sporcie takim jak siatkówka.
- Dokładnie tak. Piłka siatkowa ma swoją specyfikę - zakazana jest kontrola nad piłką! Nasz sport jest najbardziej drużynowy na świecie, nie ma co do tego żadnych wątpliwości. Wierzę, że to właśnie dzięki temu siatkówka jest tak bardzo fascynująca. Mówiąc wprost - w pojedynkę nie można nic zdziałać!
W napisanym przez pana artykule można przeczytać: "Lubię pojmować drużynę jako jeden organizm, w którym każdy organ jest istotny i znajduje się w bezpośredniej relacji z pozostałymi organami". Co chciał pan przez to powiedzieć o siatkówce?
- W każdym organizmie poszczególne organy pozostają ze sobą w jakiejś relacji. Nie istnieje taki ból w ludzkim narządzie, który nie sprawia bólu pozostałym częściom ciała. To samo tyczy się zdrowia, które pozwala nie tylko na lepsze funkcjonowanie wszystkich organów, ale ma też bezpośredni wpływ na nasz nastrój, nawet humor! Taka sama relacja między istotnymi "narządami" zachodzi także na parkiecie.
W swoim tekście mówi pan również o egoizmie w grupie. Uważa się pan za osobę, która tylko pomaga swojej drużynie, lecz nie jest jej najważniejszą postacią? Sam zespół ma dla pana wyjątkową wartość?
- Drużyna jest dla każdego jej członka dobrem najwyższym, także dla trenera. Jestem co do tego więcej niż przekonany. Zespół powinien być ponad wszelkimi indywidualnościami. Egoizm w grupie zaznacza się wtedy, gdy poszczególni gracze zaczynają uważać, choć skromnie, że zrobili coś użytecznego dla bezpośredniego wpłynięcia na końcowy rezultat.
Jest pan typem szkoleniowca-ojca, partnera czy może nauczyciela?
- Na pewno nie ojca. Moi podopieczni nie odczuwają takiej potrzeby. Fascynuje mnie postać nauczyciela, może czasami zdarza mi się nim być. Mówiąc szczerze, jeśli musiałbym inspirować się jakąś figurą, z pewnością byłby to Robin Williams ze "Stowarzyszenia umarłych poetów". Podoba mi się pomysł zaoferowania moim sportowcom różnych punktów widzenia - tak jak to robił prof. Keaton, stojąc na swoim biurku.
Kieruje się pan w sporcie jakąś maksymą?
- Tak, widnieje ona także na mojej stronie internetowej (www.mauroberruto.com). Są to słowa, którymi Paulo Coelho zamyka swoją książkę pt. "Na brzegu rzeki Piedry usiadłam i płakałam". Fraza ta inspiruje swoją prostotą: "Idź zebrać swoje rzeczy. Marzenia wymagają sporo pracy".
Sprawia pan wrażenie szkoleniowca, który ciągle chce się uczyć, przyswajać wiedzę związaną zarówno z siatkówką, jak i otaczającym go światem...
- Jest to dla mnie duży komplement, dziękuję. Na pewno dyscyplina, którą się zajmuję, sprawia, że myślę o niej również jako o obiekcie kulturowym.
Co ujęło pana w piłce siatkowej? Dlaczego właśnie ten, a nie inny sport?
- Wszystko to, o czym do tej pory rozmawialiśmy, stanowi przyczynę, dla której moje serce bije dla siatkówki. Sport zespołowy, wyższość drużyny nad jednostkami, możliwość spełnienia w grupie swoich osobistych marzeń...
Uważa pan kogoś za swój wzór do naśladowania? A może podąża pan za czymś w swojej pracy?
- Mam wielu mistrzów - zarówno tych bardziej, jak i tych mniej znanych. Dorastałem w czasach siatkarskiego dualizmu Velsaco-Montali. Zresztą właśnie od tych trenerów mogłem się wiele nauczyć. Potem, rzecz jasna, wzory miały sens tylko wtedy, gdy było się w stanie przekuć je w to, kim się samemu było. Jestem sobą - nie nazywam się ani Julio Velasco, ani Gian Paolo Montali, nie noszę też żadnego innego nazwiska. Jeśli natomiast miałbym wskazać mój wzorzec człowieka, nie trenera, byłby nim Nelson Mandela.
Czego może nas nauczyć piłka siatkowa?
- Może przede wszystkim pokazać, że jeśli mocno wierzy się w swoje marzenia i jednocześnie ciężko się pracuje - dzień w dzień - aby je zrealizować, mogą się one urzeczywistnić!
Na drugą część wywiadu z Mauro Berruto portal SportoweFakty.pl zaprasza już w środę 15 lutego! Tym razem z włoskim selekcjonerem porozmawiamy o igrzyskach olimpijskich, kadrach Italii i Polski oraz... jego pomysłach na zrewolucjonizowanie piłki siatkowej!