W niedzielę cała siatkarska Dąbrowa Górnicza miała okazję ze smutkiem potwierdzić prawdziwość powiedzenia „nie mów hop, póki nie przeskoczysz”. Wystarczyło siedemdziesiąt minut spotkania miejscowej drużyny z Atomem Trefl Sopot, by w wypełnionej po brzegi hali Centrum ucichły okrzyki radości i głośne deklaracje o awansie do finału. Małgorzata Lis, zawodniczka zdobywczyń Pucharu Polski, nie potrafiła ukryć podczas pomeczowej rozmowy zaskoczenia i przygnębienia. - Teraz jestem w naprawdę wielkim szoku, ponieważ wszystkie gwiazdy na niebie wskazywały na to, że ten mecz będzie naprawdę lepiej wyglądał i że dzisiaj damy radę. Już na samej rozgrzewce było widać w naszej drużynie dynamikę, siłę w ataku i po prostu chęć. Muszę jednak przyznać, że Atom zdołał się odrodzić. Rywalki zagrały bardzo dobrze, natomiast my byłyśmy nieco słabsze w zagrywce. Zespół z Sopotu nieźle przyjmował i myślę, że to właśnie był klucz do jego zwycięstwa, właśnie dzięki temu rozkręcił się w ataku - podsumowała spotkanie siatkarka.
- Środkowa dąbrowskiego MKS-u pojawiła się na boisku w drugim secie niedzielnego spotkania, jednak podobnie jak reszta rezerwowych siatkarek drużyny Waldemara Kawki, nie umiała poderwać swoich koleżanek do postawienia się wymagającemu rywalowi. Tym samym szansa na pierwszy w historii klubu awans do finału ligi uciekła Zagłębiankom sprzed nosa. - Szkoda, ogromna szkoda, że nie podjęłyśmy dzisiaj walki, tym bardziej, że grałyśmy o niesamowitą rzecz - o wejście do finału! Tym bardziej niepokoi ta nasza postawa. Ale ja jednak wierzę, że wygramy, bo jak mówiłam wcześniej w wywiadach, potrafimy grać, gdy mamy nóż na gardle. Natomiast w tym meczu nasza gra była taka... bez przekonania. Inna sprawa, że sopocianki zagrały dobre spotkanie. Mam nadzieję, że pomeczowe statystyki powiedzą nam dokładniej, co zrobiłyśmy źle - powiedziała zawodniczka.
- Wspomniane przez środkową statystyki były nieubłagane dla Tauronu MKS: choć dąbrowska drużyna miała teoretycznie lepsze przyjęcie od rywalek, zdecydowanie odstawała od nich w bloku. Zespół, który aż trzynaście razy zostaje zatrzymany przez rywalki na siatce, a sam blokuje jedynie pięciokrotnie, nie ma wielkich szans na zwycięstwo. - Dzisiaj przeciwniczki postawiły przeciwko nam prawdziwą ścianę. Wiadomo, gramy ze sobą już tyle meczów, że pewnie Atom dobrze rozpracował sobie naszą grę. Do tej pory wyglądało to tak, że udawało się nam odrzucać je od siatki, my z kolei dobrze przyjmowałyśmy i dzięki temu robiłyśmy, co chciałyśmy w ataku. Ten mecz po prostu nam nie wyszedł, a szkoda, bo chciałyśmy już świętować finał u siebie, z naszymi kibicami, a tak będziemy musiały pojechać jeszcze raz do Sopotu - nie ukrywała żalu zawodniczka.
- Obserwując dąbrowsko-sopocką rywalizację, może przyjść przyjść na myśl inna sytuacja, w której siatkarki z Zagłębia nie potrafiły postawić kropki nad i w decydujących meczach fazy play-off. W sezonie 2009/10, w którym dąbrowianki zdobyły brązowy medal mistrzostw Polski, ich półfinałowym przeciwnikiem był zespół z Muszyny. Po trzech spotkaniach dąbrowski MKS prowadził w meczach 2:1, lecz ostatecznie nie wywalczył awansu do finału. - Niby tak, ale wtedy miałyśmy inny zespół, poza tym grałyśmy wtedy z Muszynianką, a nie z Atomem. Nie uważam, że należy porównywać te dwie sytuacje - uznała środkowa Tauronu MKS. - Po prostu tak wyszło, że nasze rywalki miały dziś lepszy dzień. Nie pomogła nam nawet licznie zgromadzona publiczność. Cóż, niewiele mogła dzisiaj zdziałać, mimo wysiłków... Trzeba wierzyć, że uda się nam wygrać w Sopocie – dodała.
- Choć pomeczowe nastroje w ekipie z Dąbrowy były dalekie od radosnych, środkowa potrafiła dostrzec pozytywne strony niedzielnej klęski: - Dzięki tej porażce, dzięki sportowej złości, jaką w nas ona obudziła, będziemy bardziej zmobilizowane przed piątym meczem - zapewniła Lis.