Nie zmieniać taktyki i robić swoje - I cz. rozmowy z Małgorzatą Lis, zawodniczką Tauronu MKS Dąbrowa Górnicza

Środkowa klubu z Dąbrowy Górniczej może zaliczyć miniony, dla samej siatkarki szósty w barwach MKS-u, sezon do udanych. Po fetowaniu zwycięstwa w Pucharze Polski i zajęcia trzeciej lokaty w lidze przyszedł czas na posezonowe podsumowania. W rozmowie z portalem SportoweFakty.pl zawodniczka oceniła niedawne dokonania swojej drużyny i uchyliła rąbka tajemnicy na temat swojej przyszłości.

Michał Kaczmarczyk: Od zakończenia rozgrywek minęło już trochę czasu, teraz można spokojnie i bez emocji podsumować miniony sezon w wykonaniu Tauronu MKS Dąbrowa Górnicza.

Małgorzata Lis :
Dokładnie tak, jesteśmy dwa tygodnie po zakończeniu ligi, zdążyłam ochłonąć i mogę ocenić sezon na chłodno. Uważam, że wykonałyśmy w nim dobrą robotę. Wysiłek, jaki włożyłyśmy, zdrowie pozostawione na parkiecie - to wszystko zaprocentowało i zdobyłyśmy upragniony medal i Puchar Polski. To niesamowita sprawa cieszyć się po tak ciężkim boju z wymarzonego sukcesu. Oceniam nasza grę zdecydowanie na plus; od początku do końca zagrałyśmy bardzo fajne zawody i myślę, że było tak dzięki dobrej atmosferze w drużynie. Wszystkie wzajemnie się lubiłyśmy i to procentowało podczas treningów oraz meczów.

Tuż po zakończeniu sezonu w niemal każdej rozmowie z siatkarkami MKS-u przewijało się jak mantra zdanie: "Cieszymy się z Pucharu Polski i brązowego medalu, ale jednak żal nam półfinału i straconej szansy". Czy pięciomeczowa batalia z Atomem Trefl Sopot wciąż siedzi Ci w głowie?

    - Nie, ja już ochłonęłam i mogę powiedzieć, że wykonałyśmy bardzo dobrą pracę i należy się cieszyć z tego, co udało się wygrać. Było nas stać zarówno na Puchar Polski, jak i na medal i nie należy teraz wspominać jakichkolwiek spotkań, choć wiadomo, że czasem zdarzają się te słabsze. Taka jest siatkówka, a zwłaszcza ta kobieca (śmiech).
    Czego zabrakło dąbrowskiemu zespołowi w rywalizacji z sopociankami? Niektórzy kibice MKS-u zadają sobie to pytanie do dzisiaj.
    - Teraz, patrząc na to wszystko, to wiem, że wtedy zabrakło po prostu szczęścia. Spotkały się dwa równorzędne zespoły i w meczu między nimi zdarzyły się dwie, trzy akcje, które nie świadczyły o tym, że że któryś zespół jest lepszy czy gorszy. Mówi się, że szczęście sprzyja lepszym, ale najwidoczniej tak miało być.
    Być może zawodniczkom Atomu Trefla Sopot po prostu należał się sukces za wszystkie ciężkie chwile, przez jakie musiały przejść w tym roku. W przeszłości ten klub też nie miał lekko, kibice z całej Polski wytykali działaczom Atomu wykupienie miejsca w PlusLidze Kobiet  i budowanie sztucznego tworu nastawionego na szybki sukces.
    - Faktycznie, dziewczyny z Sopotu musiały cały czas walczyć z presją i brakiem sympatii ze strony innych klubów oraz ich kibiców. Jednak nauczyły się z tym żyć i może właśnie to spoiło ten zespół w środku. Zazwyczaj tak jest, że kiedy sporo ludzi jest przeciwko tobie, zwykle to scala całą drużynę. Dzięki temu Atom wygrał również w finale, to było widać. W ostatnich meczach z Muszynianką ten zespół miał niesamowitą radość z każdej piłki, z każdej rozegranej akcji. Widać było, że bardzo chcą mistrzostwa i wywalczyły je. To jest ważne, by wszystkim zawodniczkom po prostu się chciało.
    Klub z Sopotu zdobył tytuł mistrzowski kosztem Muszynianki. To trochę zaskakujące, że zespół, który w tym roku trzykrotnie przegrywał z Tauronem MKS i nie zawsze zachwycał postawą, znalazł się w tabeli wyżej niż wy.
    - Gdyby to była piłka nożna, to trzeba by było przez cały sezon zbierać punkty, by zdobyć pierwsze miejsce. Muszynianka była na fotelu lidera po fazie zasadniczej i gdyby to ona zdobyła tytuł mistrzowski, byłoby to na pewno sprawiedliwe. Ten zespół potrafił zakończyć większość spotkań, których było mnóstwo, na swoją korzyść, co świadczy o jego poziomie. Ostateczna kolejność powinna być taka jak w tabeli, ale nastąpiła mała zamiana miejsc. W dziewczyny z Sopotu coś wstąpiło, okazało się, że nie jest to sztuczny twór, tylko zespół na dobre i na złe.
    Brązowy medal i Puchar Polski to najlepszy wynik klubu w ciągu dwudziestu lat jego istnienia, jednak i tak znajdą się ci, którzy będą wypominać ostatnie dwie akcje w piątym meczu półfinałowym...
    - Zawsze może być lepiej, ale zwykle lepsze jest wrogiem dobrego. Czasami nie warto przesadzać, o co grałby ten klub w przyszłym sezonie, gdybyśmy teraz wszystko zdobyły (uśmiech)? Zostałaby tylko Liga Mistrzyń, a to by wiązało się z niesamowitą presją. Ten klub słynie z tego, że podąża do sukcesów małymi kroczkami i powoli dąży do celu; do tej pory się udawało, dlatego myślę, że nie należy zmieniać raz przyjętej taktyki i pomału robić swoje.
    Wydaje się, że dopiero teraz klub z Dąbrowy został należycie doceniony przez sportowe media. Coraz częściej pojawiają się komentarze, że to Tauron MKS prezentował się najlepiej podczas całego sezonu i to jemu należy się miano najlepszej drużyny tegorocznej ligi.
    - Trzeba było popracować parę lat, żeby do tego doszło. Inaczej było w przypadku Atomu, ale tam sporą rolę odgrywały pieniądze. W naszym klubie nie ma takich możliwości finansowych, dlatego powinno mówić się o nas dobrze choćby z tego względu, że mimo mniejszego budżetu zdobywamy medale solidną, konsekwentną pracą.
    Miałaś okazję wznieść w górę wywalczony dzięki wspaniałej postawie całej drużyny Puchar Polski. Czy od samego początku wierzyłyście w historyczny triumf? MKS nie był przecież faworytem tego turnieju.
    - Jak najbardziej, wierzyłyśmy, że możemy to zrobić. Bez tej wiary nie było tego pucharu w naszych rękach. Zawsze się myśli: dlaczego nie? Przecież taki turniej rządzi się swoimi prawami, to są tylko dwa mecze. Już w lidze widać było, że faworyt przegrywał mecze z niżej notowanymi zespołami; dlaczego to nie może się stać w tym czasie, w tym miejscu? Do tego dochodzi presja, z którą nie każdy może sobie poradzić. Już wcześniej udowadniałyśmy, że możemy wygrywać z czołówką ligi i dzięki wierze w sukces udało się zwyciężyć.
    Cichym bohaterem Pucharu Polski, a może i całego sezonu, był trener Łukasz Filipecki, odpowiedzialny za przygotowanie fizyczne. Dzięki niemu po morderczym starciu z Muszynianką w półfinale turnieju miałyście wystarczająco dużo sił, by rozprawić się z Atomem Trefl Sopot.
    - Łukaszowi należą się ogromne podziękowania za to, że wykonał kawał dobrej pracy. Zaufałyśmy mu i okazało się, warto było to zrobić, bo szłyśmy w dobrym kierunku. Przygotował nas solidnie do rozgrywek, o czym świadczy choćby to, że nie zdarzyła się nam żadna poważniejsza kontuzja. Nadal z nim pracujemy, mamy z nim wciąż posezonowe zajęcia i jesteśmy bardzo zadowolone ze współpracy z nim. Wiedział, jak należy rozłożyć nasze siły, byśmy „wystrzeliły” w danym meczu lub turnieju.
    Wiedział to również Waldemar Kawka , trener, który mimo osiąganych z klubem sukcesów nie miał i nie ma najlepszej opinii wśród fanów dąbrowskiego MKS-u.
    - Niestety, podobnie jak w przypadku całego klubu, kibice przekonują się do naszego trenera po jakimś czasie...
    Innymi słowy, po sukcesie...
    - Dokładnie tak. Jest jeszcze sporo niedowiarków i pewnie jeszcze ich zostanie. Ale zaufanie kibiców do niego rośnie z każdym rokiem i myślę, że po tym sezonie nikt nie powinien niczego mu zarzucać. Jeśli chodzi o mnie, zawsze chwaliłam sobie współpracę z trenerem Kawką; przede wszystkim jest dobrym człowiekiem, poza tym bardzo odpowiadał mi jego warsztat i bardzo dużo się od niego nauczyłam. Zawsze mówiłam o nich w samych superlatywach i do tej pory nic się nie zmieniło.
    Przed sezonem sporo mówiło się o dużej ilości wartościowych zmienniczek jako głównym atucie zagłębiowskiego zespołu. Tak w istocie było, nieraz zdarzało się, że zawodniczka stojąca w kwadracie rezerwowych wchodziła na parkiet i odmieniała losy spotkania, jak choćby Natalia Nuszel czy Magdalena Śliwa.
    - Siłą zespołu było właśnie to, że niegrające dziewczyny nie siedziały i nie kręciły nosami w tak zwanej zagrodzie (uśmiech). Rezerwowe wiedziały, że może w każdej chwili wejść na parkiet i pomóc drużynie. I tak właśnie było w ciągu tego sezonu. Teraz ta koncepcja również scala zespół i mobilizuje do tego, by wygrywać.
    Jak dopasowały się siatkarki MKS-u pod względem swoich charakterów?
    - Myślę, że idealnie. Mamy w zespole dziewczyny stateczne i ciche, ale też otwarte i pełne energii. Wszystkie z nich bardzo mi odpowiadają, Jeśli chodzi o charakter zespołu, to chyba najlepiej z nim było właśnie w tym sezonie
    Po zeszłorocznej przygodzie z Pucharzem CEV klub postanowił porzucić plany podboju Europy. Nie jest Wam żal straconej szansy na dobry wynik w europejskich pucharach?

- Teraz okazuje się, że była to bardzo dobra decyzja. Mogłyśmy skupić się tylko na rozgrywkach krajowych... jak widać, z sukcesem (uśmiech). W zeszłym roku dodatkowe mecze kosztowały nas sporo psychicznie i fizycznie, co było widać w końcówce sezonu, kiedy w spotkaniach o medale zabrakło nam paliwa. Wtedy doszłyśmy aż do półfinału (przegranego z Dynamem Krasnodar – przyp.red.), co wiązało się z podróżami, brakiem treningów i odpoczynku przed meczami w lidze.

    W kolejnym sezonie czeka na Was Liga Mistrzyń. Na co stać dąbrowski MKS w drugim swoim występie w najbardziej prestiżowym turnieju siatkarskim w Europie?
    - Tu dochodzimy do kwestii, która niekoniecznie mnie dotyczy, ponieważ nie zostaję na przyszły sezon w Dąbrowie Górniczej i to już będzie zależało od kogoś innego. Jeszcze nie do końca wiem, jakie zawodniczki zostaną sprowadzone do klubu, ale zespół na pewno zostanie wzmocniony i przypuszczam, że dąbrowianki na pewno sobie poradzą, tym bardziej, że nie będą obciążone wielką presją. Trzymam za nie kciuki, będę im kibicowała i wierzę, że zajdą w tych rozgrywkach jak najdalej.
    Pokusisz się o stwierdzenie, kiedy MKS zdobędzie upragniony złoty medal PlusLigi Kobiet?
    - Jeżeli nie ja ze swoim przyszłym klubem, to życzę MKS-owi, by zdobył mistrzostwo jak najszybciej!
    Na drugą część wywiadu, w której Małgorzata Lis będzie wspominać sześć lat gry dla dąbrowskiego MKS-u, zapraszamy we wtorek, 24 kwietnia.
Źródło artykułu: