Wszystko i nic - podsumowanie sezonu 2011/2012 okiem kibica PGE Skry

Można śmiało powiedzieć, że moja drużyna PGE Skra Bełchatów w tym sezonie zdobyła wszystko i jednocześnie nic. Mieliśmy finał Ligi Mistrzów - nie zdobyliśmy tytułu, mieliśmy finał PlusLigi - nie jesteśmy mistrzami Polski. Jedyną rzeczą, która może pocieszyć, jest zdobycie Pucharu Polski. Jednak to nie zadowala w pełni żadnego kibica bełchatowskiej drużyny.

Początki były trudne

Już przed sezonem, cała siatkarska Polska mówiła o wzmocnieniach innych drużyn PlusLigi, i końcu ery Skry. Nie chciało mi się zbytnio w to wierzyć, że ktoś może pierwszy raz od siedmiu lat stanąć na przeszkodzie mojej drużynie. Jednak początki nie były najlepsze. Przegrane mecze z ZAKSĄ oraz Resovią i chwilowe oscylowanie w środkowej części tabeli wprawiały cały Bełchatów w osłupienie. Jednak tak jak przypuszczałem, drużyna przebudziła się i po fazie zasadniczej zajęła pierwsze miejsce w tabeli. - Czyli będzie jak co roku - pomyślałem.

To wiara i zespołowość pomagała nam zwyciężać.
To wiara i zespołowość pomagała nam zwyciężać.

Puchar Polski – stacja pośrednia

Dodatkowo zdobyty Puchar Polski, po wygranych spotkaniach z Resovią (bardzo zacięty pojedynek w półfinale) i Jastrzębskim Węglem (w finale), tylko potęgował wielką dumę jaka we mnie siedziała i utwierdzał w przekonaniu, że sezon już do końca będzie jak co roku - jednostronny. Że zdobyte trofeum to tylko jedno z wielu, po które Skra sięgnie jeszcze w tym sezonie. Przecież pokonaliśmy Asseco Resovię, która grała na własnym parkiecie przed 5-tysięczną publicznością!

Liga Mistrzów, czyli niewykorzystana szansa

Znów zrobiło się głośno wokół bełchatowskiej Skry. Kupili kolejny finał - wrzało na około. Ja jednak wychodzę z założenia, że w życiu trzeba sobie jakoś radzić i to że mój klub po raz kolejny będzie organizował finał Ligi Mistrzów, świadczy tylko o jego profesjonalizmie, który został zauważony przez europejską federację. Finał w Łodzi był niesamowity. Dosyć łatwe zwycięstwo w półfinale z Arkasem Izmir, dawało nadzieję, że w finale będzie podobnie. Że to właśnie Bełchatów zdobędzie pierwszy w swojej historii, tytuł klubowego mistrza Europy.

Było jednak zupełnie inaczej. Na przeszkodzie stanęła rosyjska potęga - Zenit Kazań, z wieloma gwiazdami w składzie. Mój klub walczył dzielnie i ostatecznie przegrał mecz, który wygrał. Dokładnie! To błąd sędziów zabrał marzenia wielu tysiącom kibiców i zawodnikom. Arbitrzy nie widzieli bloku, który widzieli wszyscy. Nie mogłem patrzeć na drużynę pogrążoną w smutku jakby straciła coś niezwykłego. Młodziutki Paweł Zatorski, który zapewne nie tylko moim zdaniem, rozegrał mecz swojego życia, płakał na środku boiska. Nie był zresztą jedyny. Przegrać w pięciosetowym boju, praktycznie dwoma punktami z jednym z najlepszych klubów świata, to powód do dumy. Ale czy nie lepiej tymi dwoma punktami wygrać?

Smutek po przegraniu finału Ligi Mistrzów był ogromny.
Smutek po przegraniu finału Ligi Mistrzów był ogromny.

Potem było już tylko gorzej

Od czasu feralnego finałowego meczu w europejskich rozgrywkach, coś stanęło w drużynie wielokrotnego mistrza kraju. Z zespołu uciekł jakby duch, który zawsze napędzał silnik i pozwalał zdobywać kolejne trofea. Pomimo wcześniej już wspomnianego pierwszego miejsca po fazie zasadniczej, moja drużyna miała spore problemy w fazie play-off. Ćwierćfinały poszły gładko, jednak prawdziwe kłopoty zaczęły się w półfinale przeciwko Jastrzębskiemu Węglowi. Pomimo ostatecznego zwycięstwa w ogólnym bilansie meczów 3:0, nie było tak łatwo. Dwa mecze wygraliśmy ledwo co, po zaciętych tie-breakach.

Czekałem z niecierpliwością na rozstrzygnięcie drugiej wojny, pomiędzy Asseco Resovią Rzeszów, a ZAKSĄ Kędzierzyn Koźle. No i się doczekałem! Do finału z drugiej pary przeszła rzeszowska drużyna. Pomyślałem, podobnie jak wiele tysięcy innych kibiców, że kolejne, już ósme mistrzostwo Polski mamy w kieszeni. Przecież w sezonie 2009/2010 rzeszowska drużyna w finale nie miała nic do powiedzenia, wygrywając w trzech spotkaniach zaledwie jednego seta. Niepokoiły mnie tylko wywiady i programy, w których wszyscy zapowiadali, że będzie to najcięższy finał dla Skry ze wszystkich jakie dotąd rozegrała. Że Resovia ma wszelkie atuty aby sprzątnąć sprzed nosa tytuł mojej drużynie. Ja jednak nie chciałem, albo nie mogłem w to uwierzyć.

Finał, awantura, i sportowa porażka - czyli nie tego oczekiwaliśmy

Dopiero po pierwszym finałowym pojedynku u nas, w hali Energia, przekonałem się, że ten finał będzie zupełnie inny niż siedem ostatnich. Skra przegrała 1:3, a dla Asseco Resovii było to pierwsze zwycięstwo w historii PlusLigi na bełchatowskim podwórku. Ponadto, mój zespół nie zwykł przegrywać tak łatwo w meczach o tak dużą stawkę. W drugim spotkaniu wszystko zaczęło się dobrze, wygrany pierwszy set i ciągle utrzymująca się przewaga w drugim. Jednak przy stanie 19:16, coś w zawodnikach stanęło. Resovia doprowadziła do remisu w tym secie i wygrała gładko dwa kolejne.

Dodatkowo po meczu wybuchła ogromna awantura. Nigdy nie widziałem tak rozwścieczonego Bartka Kurka i Daniela Plińskiego. Nawet trener Jacek Nawrocki wychodził z siebie. Wszyscy mówili, że Bełchatów nie umie przegrać z honorem i stąd te kłótnie. Ja jednak jednoczyłem się ze skrzywdzoną błędną decyzją sędziego (po raz kolejny!) ukochaną drużyną.

Pomimo, moim zdaniem, niewłaściwego zachowania gwiżdżących na zawodników Skry rzeszowskich fanów, w stolicy Podkarpacia wygraliśmy pierwsze spotkanie. Wydawało się, że kolejne, czwarte - też padnie naszym łupem i mistrza Polski poznamy dopiero w piątym pojedynku w Bełchatowie. Było jednak zupełnie inaczej. Ciężko mi to powiedzieć, ale Resovia zdemolowała Skrę wygrywając 3:0. Prawdziwym katem okazał się Gyorgy Grozer, który zdobył aż 32 punkty w tak krótkim spotkaniu. Nie mogłem w to uwierzyć. To po 37 latach tytuł trafił do Rzeszowa. Czyżby nadchodził kres zwycięstw mojej drużyny?

Po zdobyciu srebrnych medali nie było wielkich powodów do radości.
Po zdobyciu srebrnych medali nie było wielkich powodów do radości.

Nigdy w życiu!

Tego sezonu, patrząc na ambicje zespołu nie można zaliczyć do udanych. Przegrane dwa finały i tylko jedno trofeum. Za rok jednak powrócimy! Silniejsi, mocniejsi, mądrzejsi i pokażemy jeszcze kto jest prawdziwym królem polskich parkietów.

W środę zapraszamy na podsumowanie sezonu okiem kibica ZAKSY.

Podsumowania sezonu 2011/2012:

=> Okiem kibica Asseco Resovii 

Źródło artykułu: