"Efekt" Skry
Nasze rodzime kluby, z Bankiem BPS Muszynianką Fakro Muszyna na czele, od lat próbują się przebić do Final Four najważniejszego klubowego turnieju w Europie. Sukcesów jednak na tym polu wciąż brak. Niestety, polskie zespoły nie są traktowane jako poważni kandydaci do medali, bo i nie ma ku temu żadnych podstaw. Przy pensjach i budżetach jakimi dysponują ekipy z dalekiego Wschodu (Rosja, Turcja, Azerbejdżan) oraz potencjałem i tradycjami zespołów z Półwyspu Apenińskiego trudno będzie naszym klubom wdzierać się na europejski szczyt. Czemu by w takiej sytuacji nie skorzystać z doświadczenia kolegów siatkarzy? PGE Skra Bełchatów nigdy własnymi siłami nie dotarła do Final Four Champions League, a ma już pokaźną kolekcję medali tychże rozgrywek. Co więcej, aktualny wicemistrz Polski uznawany jest na Starym Kontynencie za jeden z silniejszych i najlepiej rozpoznawanych klubów, czego dowodem są dzikie karty Klubowych Mistrzostw Świata czy kolejne organizacje turniejów finałowych. Oczywiście, krytycy często podnoszą larum, że Skra pozycję w Europie kupiła sobie zabiegami PZPS i pieniędzmi Polsatu, ale nie zmieni to faktu, że zespół Jacka Nawrockiego jest zaliczany do ścisłej europejskiej czołówki. Jak nie drzwiami to oknem! W myśl tej dewizy działacze polskich klubów powinni wspólnie z PZPS poważnie rozważyć organizację turnieju finałowego Champions League kobiet w Polsce już w tym roku.
Przyprzeć CEV do muru
Okazja nadarza się ku temu idealna. W końcu to Europejska Federacja w 2013 roku organizuje w Danii i właśnie w Polsce finał Mistrzostw Europy Siatkarzy. Poligonem doświadczalnym, ale i ostatecznym sprawdzianem, mogłyby być właśnie zawody, które wyłonić mają najlepszy kobiecy klub siatkarski na Starym Kontynencie. Za Polską zdecydowanie przemawiają liczby. Zeszłoroczny finał Ligi Mistrzyń w Baku obejrzały 3 tysiące kibiców. Rok wcześniej w Stambule było ich troszkę ponad dwa razy więcej. Liczby te bledną jednak przy możliwościach ultranowoczesnych: trójmiejskiej Ergo Areny i łódzkiej Atlas Areny. Popyt na siatkówkę nad Wisłą na pewno jest, więc o zapełnienie widowni - zwłaszcza przy udziale naszego reprezentanta - nie powinno być problemu.
Nowy sponsor, nowe rozdanie
Oczywiście na przeszkodzie stać będą pieniądze. Europejskie puchary w siatkówce nie należą do najbardziej dochodowych przedsięwzięć. Może na partycypowanie w kosztach skusiłby się jednak Orlen, który właśnie został sponsorem tytularnym kobiecej ligi siatkówki w Polsce? Trudno wyobrazić sobie lepsze wejście w polską siatkówkę, niż właśnie pomoc w wyniesieniu rodzimego klubu na europejski szczyt!
Kibice nie zawiodą, a drużyny?
Warunek podstawowy jest jeden: polski zespół musi przejść fazę grupową tegorocznej Ligi Mistrzów. Łatwo nie będzie. Mistrz kraju Atom Trefl Sopot w grupie ma silne Włoszki oraz Azerki i nieobliczalne Czeszki. Zdobywca Pucharu Polski Tauron MKS Dąbrowa Górnicza trafił na ekipy z Turcji, Azerbejdżanu i Niemiec. Muszyniankę (dzika karta) czeka zaś rywalizacja z Rosjankami, Azerkami i Serbkami. Grupy naszych zespołów są niezwykle trudne. Do kolejnej rundy awansują po dwie najlepsze drużyny z każdej stawki. Organizator turnieju finałowego wyłoniony będzie zaraz po zakończeniu fazy grupowej, jednak negocjacje odnośnie organizacji Final Four z zainteresowanymi federacjami rozpoczną się na pewno z odpowiednim wyprzedzeniem. Kluby i PZPS powinny być czujne i zawczasu przemyśleć temat. W przypadku Atomu goszczenie finalistów byłoby o tyle proste, że siatkarki z Sopotu na co dzień rozgrywają swoje mecze we wspomnianej Ergo Arenie. W trudniejszej sytuacji są Muszynianka i Tauron MKS, chociaż wcale nie musiałyby one czuć się obco nie tylko w katowickim Spodku, ale również w Łodzi czy Bydgoszczy, gdzie na pewno wspierałyby je tysiące polskich fanów.
Marzenia się spełniają
Kobieca siatkówka w Polsce w ostatnich latach, jeśli nie stoi w miejscu to jednak rozwija się zbyt wolno - zwłaszcza w porównaniu z agresywną ekspansją Wschodu. Trzeba coś z tym zrobić. Kluby sięgają po lepsze i droższe siatkarki, które coraz częściej są rozpoznawane na całym świecie, ale to wciąż za mało, by rywalizować z zespołami naszpikowanymi największymi gwiazdami. Muszynianka, Atom czy BKS pokazały jednak w poprzednich latach nie raz, że w pojedynczych meczach są w stanie wznieść się na wyżyny możliwości i ogrywać potentatów z Rosji, Azerbejdżanu czy Włoch. Przy odpowiednim politycznym zapleczu (czyli wywalczeniu organizacji Final Four) w fazie pucharowej wystarczy wygrać jeden mecz by mieć medal – i to przed własną publicznością. Czemu z takiej okazji nie skorzystać? CEV nie może z EUROPEJSKĄ Ligą Mistrzyń sezon w sezon uciekać w regiony, które tak naprawdę Europą już nie są... Teraz nasza kolej! Nasza siatkarska centrala w opinii wielu zaniedbuje kobiecą siatkówkę w Polsce. Pora to zmienić. Final Four Ligi Mistrzyń powinien wreszcie odbyć się w Polsce. Pomożecie?
Marcin Olczyk