Były oferty z innych klubów - rozmowa z Wojciechem Lalkiem, trenerem Legionovii

Na kilka dni przed startem sezonu trener Wojciech Lalek mówi nam o swoich celach, niewygodnym terminarzu rozgrywek i o tym, dlaczego nie chce odchodzić z Legionowa.

Dominika Baran: Za zespołem Siódemki Legionovii długi okres przygotowawczy do debiutanckiego sezonu w Orlen Lidze. Przed panem i pana podopiecznymi już ostatnie szlify przed inauguracyjnym meczem z Atomem Trefl Sopot. Czy jest pan zadowolony z pracy, jaką drużyna wykonała podczas tych ostatnich miesięcy?

Wojciech Lalek: Jestem zadowolony, mimo że we wrześniu, gdy rozpoczęliśmy cykl sparingów i turniejów, zespół nie radził sobie zbyt dobrze. Jednak ja się nie niepokoiłem, a moim zadaniem było uspokoić wszystkich, którzy mieli wątpliwości, co do naszej formy. Uczciwie przepracowaliśmy dwa miesiące i po prostu mieliśmy problem z przeniesieniem tej dyspozycji z treningu na mecz. Wyglądało to diametralnie inaczej. Uważam, że chodziło głównie o sprawy psychologiczne i zdołaliśmy sobie z tym poradzić.

W ostatni weekend Siódemka rozegrała dwa mecze kontrolne z AZS-em Białystok. To już ostatni taki sprawdzian przed startem właściwej walki o ligowe punkty. Czy przez to te pojedynki miały dla pana jakieś szczególne znaczenie?

- AZS Białystok to drużyna skompletowana, z doświadczeniem gry w ekstraklasie i dlatego właśnie te pojedynki miały dla mnie duże znaczenie. Te sparingi miały dać nam odpowiedź na pytanie, czy jesteśmy gotowi (spotkania zakończyły się odpowiednio wynikami: 3:1 i 1:3 - przyp.red.). Wiadomo, że forma ulegnie zmianie, będziemy nad nią jeszcze pracowali. Jednakże, na chwilę obecną, myślę, że jesteśmy przygotowani do sezonu. W tej kwestii jestem zupełnie spokojny.

W okresie przygotowawczym zespół stracił dwie przyjmujące, w tym - kreowaną na gwiazdę zespołu - Annę Witczak. Dlaczego klub nie starał się wypełnić powstałej luki?

- Podchodziliśmy do tej kwestii bardzo spokojnie. Rozmawialiśmy z Anią, jako z zawodniczką, która miała nam pomóc, ale wiedzieliśmy - a ona sama też uczciwie stawiała tę sprawę - że jest po poważnej operacji barku. W dodatku ręki atakującej, ważniejszej. Dlatego też nasz kontrakt był obwarowany pewnymi klauzulami. Mianowicie, jeżeli Ania nie mogłaby wrócić do pełni dyspozycji, to rozstaniemy się bez żadnych niesnasek. Musieliśmy się z tym liczyć i tak się niestety niefortunnie zdarzyło, że przy dużym obciążeniu treningowym ta ręka nie wytrzymała. Ania w tej chwili musiała całkowicie zawiesić wyczynowe uprawianie sportu, nie zmieniła klubu, lecz podjęła się ratowania swojego zdrowia. To jest dla niej w tej chwili najważniejsze. Zastanawialiśmy się, czy nie zastąpić Ani, lecz, ponieważ skład był budowany nie na 12, a 15 zawodniczkach, mogliśmy sobie pozwolić na przeczekanie tej decyzji. Okienko transferowe jest otwarte do końca grudnia, więc, jeżeli nie będziemy dawali rady z dziewczynami, którymi aktualnie dysponujemy, to wtedy spróbujemy kogoś poszukać. Uważam, że te zawodniczki, które zostały, będą przynajmniej miały okazję, żeby się pokazać. Natomiast druga kontuzjowana siatkarka - Basia Bawoł - doznała jedynie drobnego urazu podczas turnieju w Warszawie i już przed piątkiem wróci do treningu.

Jako beniaminek macie dość trudny terminarz rozgrywek, na rozkładzie mistrz Polski z Sopotu, później drużyna z Piły i podróż na południe, do Muszyny. Nieco pod górkę ma Siódemka już na starcie sezonu.

- Powiem tak: gramy dokładnie z tymi samymi przeciwnikami, co każdy. Liga nie jest podzielona na dwie nierówne grupy, jak choćby w Pucharze Świata. Każdy musi zagrać mecz z każdym, wyjazdowy i u siebie. Faktycznie, w ciągu pięciu kolejek zmierzymy się z tymi "mocarzami", medalistami z ubiegłego roku, ale my przede wszystkim potrzebujemy cierpliwości. Oczywiście, musimy zachować szacunek dla tych zespołów, jednak postaramy się urwać im punkty. Może być i tak, że te zespoły nie będą jeszcze w optymalnej formie i na początku będzie łatwiej. Teraz łatwiej o niespodziankę. W siatkówce potrzeba chyba najwięcej czasu, żeby wszystko posklejać i z gwiazd zrobić zespół.

Był pan trenerem m.in. PTPS-u Piła czy AZS-u AWF Poznań. Z Siódemką jest pan jednak już od sezonu 2010/2011, wprowadził pan te dziewczyny do I ligi, a teraz także do ekstraklasy. Czy nie traktuje więc pan tego zespołu, jako czegoś czegoś autorskiego, co budował pan od fundamentów?

- Na pewno tak. Jestem przywiązany do tych dziewczyn, a wydaje mi się, że one do mnie również. Kolokwialnie mówiąc, znamy się jak łyse konie, dzięki temu one mogą przewidzieć moje reakcje i oczekiwania. Z kolei ja doskonale znam ich charaktery, co jest niezwykle ważne. Po pierwsze dlatego, że to są kobiety, a po drugie dlatego, że każdy z nas jest człowiekiem i niektórzy mają mocniejszą osobowość, a niektórzy nieco słabszą. Wierzę w te dziewczyny. Przez dwa lata zdążyłem je tak poznać, że po prostu potrafię dostrzec ich zalety, a mają ich wiele. Przede wszystkim są to zawodniczki z ambicjami, takie, które nie boją się pracy, wyzwań i na pewno przed nikim nie klękną. Będą się starały pokazać z jak najlepszej strony. Zresztą, tak, jak powiedziałem w trakcie prezentacji zespołu, wielu pomyli się, co do tego, że mamy zespół do bicia. Nie zgadzam się z tym. To są siatkarki, które dużo potrafią i mają spore doświadczenie.

Czy po awansie do ekstraklasy myślał pan o zmianie miejsca pracy? Może doszedł pan do wniosku, że ten sukces to wszystko, na co wspólnie stać pana i pana zawodniczki?

- Zawsze tak jest, że jeżeli trener osiąga jakiś cel i konkretny wynik, to pojawiają się propozycje z innych klubów. Też takie miałem, więc z pracą nie byłoby większego problemu. Jednak nie widziałem powodu, by opuszczać Legionowo. Dobrze się tutaj czuję, cenię moją pracę i zarząd, bo ci ludzie naprawdę mi zaufali. Szanują to, co robię. Poza tym, nie ma problemu z zespołem. Dlatego dla mnie zmiana pracy byłaby niepotrzebnym krokiem. Nie widzę powodu, dla którego miałbym to robić.

Wojciech Lalek wierzy w swoje zawodniczki i twierdzi, że stać je na sprawienie niespodzianki
Wojciech Lalek wierzy w swoje zawodniczki i twierdzi, że stać je na sprawienie niespodzianki

Siatkówka w Warszawie i okolicach nie ma się najlepiej, zresztą, jak większość sportów, wyłączając piłkę nożną. Szczególnie, gdy weźmiemy pod uwagę siatkówkę seniorską, zawodową. Czy nie obawia się więc pan, że Legionowo, jako klub i miasto, nie sprosta tak wielkiemu wyzwaniu, jakim jest gra w ekstraklasie?

- Na pewno sprosta. Nie boję się ani o kibiców, ani o sponsorów, bo ich zainteresowanie dyscypliną i zespołem było duże już wtedy, gdy my nie mieliśmy nawet prawa marzyć, o czymś tak wielkim, jak Orlen Liga. Pomagało nam szereg firm i tych legionowskich, i z regionu. Możemy też liczyć na pomoc miasta i starostwa, co jest nieocenione. Nie widzę zagrożenia, by miało się to zmienić. My mogliśmy tylko za tę pomoc podziękować w sposób sportowy, awansując do najwyższej klasy rozgrywkowej. Wprawdzie łaska pańska na pstrym koniu jeździ, a my mamy tutaj lokalnych "rywali": bardzo silny zespół KPR-u Legionowo w piłce ręcznej, który przymierza się do awansu (do PGNiG Ligi - przyp.red.), a także dobrą drużynę piłkarzy nożnych. Tak więc, można wybierać, jeżeli chodzi o dyscypliny. Gdy komuś będzie zależało jedynie na zwycięstwach, to zapewne stracimy tych kilku kibiców. Jednak są też tacy, którzy zakochali się w tych dziewczynach, w siatkówce i oni zostaną z nami, nawet, jeżeli nie będzie tak, jak sobie wyobrażali.

Jak sam pan przyznał, największym pana sukcesem był awans do ekstraklasy. Jakie jest zatem pana sportowe marzenie bądź cel, bo tych pierwszych ponoć się nie zdradza?

- Mam i marzenia, i cele. Jestem też realistą i choć moje serce by chciało, aby zakończyć tę ligę na bardzo wysokiej pozycji i należeć z zespołem do ścisłej elity, darzę dużym szacunkiem naszych przeciwników. Długo siedzę już w siatkówce i wiem, że łatwo w ekstraklasie nie będzie. Dlatego ucieszy mnie każde zwycięstwo i każda niespodzianka, bo o nie też musimy się starać, by pozostać w gronie zespołów z najwyższej ligi. To jest mój cel na teraz: utrzymać się, bez konieczności walki w barażach. Zająć to miejsce 1-8, a dla nas wszystkich konkretnie 6-8. Do tego będziemy dążyć.

Źródło artykułu: