- Naprawdę nie wiem, co mam powiedzieć - zaczęła zrezygnowana Milena Rosner. I trudno dziwić się, że przyjmującej Impela towarzyszył po meczu tak podły humor. Jej drużyna zanotowała drugą w tym sezonie porażkę po tie-breaku, a jest ona tym bardziej bolesna, że wrocławianki potrafiły podnieść się z kolan, przegrywając 0:2 i 20:24 w trzecim secie, ale nie wystarczyło im już sił i ostatnią, decydującą partię. - Nie poszłyśmy za ciosem w tym piątym secie i bardzo szkoda. Przez pierwsze dwie partie nie mogłyśmy wejść w rytm gry, a przeciwnik postawił wysoko poprzeczkę. W trzecim secie nieco dopisało nam szczęście, choć przyznam też, że zasłużyłyśmy sobie w nim na zwycięstwo, bo walczyłyśmy do końca, mimo wysokiej przewagi Legionovii. Czwarta odsłona wyglądała w naszym wykonaniu bardzo dobrze, a tie-break to z reguły loteria, niestety - powiedziała Rosner.
Czego więc zabrakło? Dlaczego przyjezdne nie były już tak agresywne na zagrywce, jak w dwóch poprzednich, wygranych setach? - Same zastanawiamy się, dlaczego w tie-breaku siadł nam serwis. Być może bałyśmy się zaryzykować. Gdybyśmy utrzymały tą wysoką skuteczność w tym elemencie, to na pewno inaczej by się to dla nas skończyło. Nie twierdzę oczywiście, że był to jedyny powód naszej porażki, ale na pewno jeden z głównych - wyjaśniła była reprezentantka Polski.
Drużyna z Dolnego Śląska była budowana z myślą o wielkich sukcesach. Kilka imponujących transferów miało zapewnić dobry wynik, a przed drużyną stawiano jako cel walkę o podium Orlen Ligi. Rzeczywistość okazała się jednak brutalna, bo wrocławianki nie tylko nie dają rady z potentatami ligi, ale przegrywają także z przeciętnymi zespołami. W czym tkwi więc problem? - Nie potrafię odpowiedzieć na to pytanie. Trudno wyciągać jakieś wnioski na gorąco, po tak emocjonującym spotkaniu. Będziemy analizować ten mecz, w szczególności właśnie tą piątą partię, bo to są kluczowe momenty, a my nie potrafimy w nich przechylić szali zwycięstwa na własną stronę - stwierdziła przyjmująca Impela.
W przełamaniu może pomóc nowa rozgrywająca - sprowadzona z Liu-Jo Modeny, Maja Ognjenović. Aktualnie w drużynie jest tylko jedna zawodniczka na tej pozycji, Marta Haładyn, która w kluczowych momentach meczu z Siódemką zdecydowanie zawodziła. W samym tylko tie-breaku popełniła trzy błędy podwójnego odbicia.
- Z tego, co wiemy, Maja jest w drodze. Przed nią jeszcze badania lekarskie i inne formalności, które trzeba załatwić. Myślę, że od poniedziałku zacznie z nami treningi - ujawniła Rosner. Siatkarka przyznała jednak, że transfer wcale nie musi oznaczać jakiegoś znaczącego progresu w grze Impela: - Kto wie, czy to będzie przełom. Uważam, że nie należy się nastawiać zbytnio na wielką zmianę i niepotrzebnie pompować balonika. Nie można zrzucać odpowiedzialności za grę na jedną zawodniczkę, w dodatku zupełnie nową. Szczególnie, że Maja jest rozgrywającą i nie będzie łatwo na początku poskładać wszystko w zgrabny kolektyw. Ona potrzebuje czasu, by nas poznać. Gdyby to była inna pozycja, to może byłoby stosunkowo łatwiej. Potrzebujemy czasu, ale jednocześnie go nie mamy i tak zamyka się to błędne koło - zakończyła Rosner.