Michał Biegun: W sobotnim meczu niewiele brakowało, a wywieźlibyście cenne zwycięstwo.
Krzysztof Wierzbowski: No niestety brakowało niedużo, ale jednak nie potrafiliśmy korzystnie zakończyć spotkania. Jednakże cieszymy się z tego wyniku, gdyż borykaliśmy się z problemami zdrowotnymi Grzegorza Szymańskiego. Paweł Adamajtis nie potrafił go zastąpić. Musieliśmy rotować, kombinować, ale charakterem i zawziętością jeden punkt ugraliśmy. W dwu meczu z Jastrzębskim Węglem jesteśmy dwa oczka do przodu. Takiego obrotu spraw chyba nikt się nie spodziewał.
Mecz w Jastrzębiu miał dosyć specyficzny przebieg.
- Trzeba powiedzieć, że ten mecz miał bardzo dziwny przebieg. Każdy poszczególny set miał zupełnie inną historią. W zasadzie przez cały mecz nie było wiadomo, która z drużyn odniesie zwycięstwo. Wydaje mi się, że tie-break wynagrodził wszystko. Obie drużyny zaprezentowały w nim kawał dobrej siatkówki. Trochę mieliśmy żal do sędziego za jedną akcję. Może by się to potoczyło trochę inaczej. Szkoda.
Szczególnie bolesna była dla was czwarta partia. Ugraliście w niej jedynie jedenaście punktów.
- Tak, to prawda. Dlatego bardzo się cieszę, że po tak sromotnie przegranym secie zdołaliśmy się podnieść w tie-breaku. Koniec końców nasza gra nie wyglądała aż tak źle. Teraz będziemy szukać kolejnych punktów w meczu z Delectą Bydgoszcz. Mam nadzieję, że wszyscy będą w pełnej dyspozycji zdrowotnej.
Po każdej porażce potraficie się podnieść. Już wielu chciało was skreślić, ale udowadniacie, że rezultaty Politechniki to nie przypadek.
- Cały czas się koncentrujemy, żeby nie zejść z pewnego poziomu. Nie jesteśmy drużyną, która będzie wygrywać lub zdobywać punkty w każdym spotkaniu. Przegraliśmy w Rzeszowie, ale pokazaliśmy się w meczu ze Skrą. Ponieśliśmy sromotną klęskę z ZAKSĄ, lecz mimo tego nie popadamy w depresję, nie załamujemy się porażkami. Wciąż walczymy, nie poddajemy się i chcemy zdobywać punkty w następnych spotkaniach.
W waszej drużynie aż roi się od byłych siatkarzy Jastrzębskiego Węgla.
- Tak, to bardzo ciekawe, że akurat dużo chłopaków ma akurat ten klub w swojej historii. Widziałem po nich, że bardzo się cieszę na myśl o przyjeździe na Śląsk. Bardzo się chcieli pokazać z jak najlepszej strony miejscowym kibicom. Również ostała się nić sympatii z byłymi siatkarzami Politechniki, którzy dziś grają w Jastrzębiu. Szczególnie Michał Kubiak wymieniał z nami uśmiechy przez siatkę w czasie meczu.
Jak na grę zespołu wpływa zmiana hali? Ostatnio raz gracie na Arenie Ursynów, a raz na Torwarze.
- Najlepsze jest to, że o wiele lepiej gra nam się na wyjazdach. Nie wiem czy nas to paraliżuje, ale chcemy pokazać się z jak najlepszej strony, a rzadko nam to wychodzi. Do tej porty mecze przed własną publicznością nie stały na wysokim poziomie. Owszem wygraliśmy z Częstochową, lecz nie było to porywające widowisko. Polegliśmy z Gdańskiem, ZAKSA nas kompletnie zdominowała. We własnej hali tracimy nasz najmocniejszy atut jakim jest zagrywka. Nie wiem co się z nami dzieje.
Dużo się ostatnio mówi o rosnącym zainteresowaniu siatkówka w stolicy. Na wasz mecz ze Skrą bilety były towarem deficytowym.
- Póki co nie jesteśmy w stanie realnie rywalizować z piłkarzami Legii, jeśli chodzi o liczbę kibiców. Nawet jak przyjechał do nas Bełchatów i graliśmy na Torwarze, to bardzo dużo osób pojawiło się aby dopingować Skrę. Oni są uwielbiani, a my wciąż pracujemy na naszą markę. Może z tą naszą popularnością byłoby inaczej, gdybyśmy grali pod szyldem Legii? Może byłoby nam trochę łatwiej. W tym roku i tak jest świetnie pod względem publiczności. Z tego co słyszałem bilety na mecz z Delectą sprzedają się jak ciepłe bułeczki. Bardzo nas cieszy, że ludzie tak tłumnie chcą przychodzić na nasze mecze.
W Jastrzębiu mogliście liczyć na doping sporej grupy kibiców z Warszawy.
- Obecność naszych fanów na meczach wyjazdowych bardzo nam pomaga. To wszystko jeszcze bardziej pokazuje, że to co robimy ma sens.