Każdy z nas był maksymalnie zaangażowany, w to, co robi - rozmowa ze Stanisławem Gościniakiem

Stanisław Gościniak jest żywą legendą AZS-u Częstochowa i całej polskiej siatkówki. 68-letni trener zdobył z Akademikami aż cztery tytuły mistrza kraju. Gościniak wspomina złote lata w historii klubu.

Adrian Heluszka: Emocje i wspaniałe wspomnienia związane z pięknym okresem w historii klubu z Częstochowy odżyły. Jesteśmy po spotkaniu siatkarzy złotej dekady klubu. Łezka chyba się w oku zakręciła, patrząc na tych byłych zawodników na boisku.

Stanisław Gościniak: To uroczystość podobna do tej, jaką obchodzimy wraz z reprezentacją Jerzego Huberta Wagnera. Chwała organizatorom za to, że taka impreza została zorganizowana. Mogliśmy się spotkać z byłymi zawodnikami, spośród których niektórzy są już panami z brzuszkami. To był okres, kiedy każdy z nas był maksymalnie zaangażowany w to, co robił. Sport ma to do siebie, że trzeba ostro trenować i pracować, a przede wszystkim chcieć uprawiać tę dyscyplinę w sposób doskonały. Stąd, myślę, parę mistrzostw Polski, Puchar Polski, czy Superpuchar Polski na naszym koncie. Okazja do spotkania się jest zawsze miła. Zawsze szanowałem chłopaków i to pozostało do dzisiaj.

Nasze miasto zawsze słynęło z siatkówki na najwyższym poziomie. Od wspomnianych sukcesów minęło już sporo czasu, ale duch tych trofeów i wspaniałych wspomnień jest nadal aktualny.

- To już jest tradycją naszego miasta. Wiemy o tym, że od zawsze był tutaj żużel i zawsze będzie. Podobnie jest z siatkówką. Z chwilą, gdy zaczęliśmy grać na wysokich obrotach, to kibice pozostali aż do dziś. Nie przeszkadzamy sobie z żużlowcami. My jesteśmy sportem halowym i zimowym, a oni dominują latem. Myślę, że to jest fajne w naszym mieście. Żużlowcy dostarczają kibicom emocji w lecie, a natomiast w zimie kibice przychodzą oglądać siatkówkę do tej nowej, wspaniałej hali.

Jak pan wraca wspomnieniami do tych złotych lat w historii klubu, to co przychodzi panu pierwsze na myśl?

- Myślę, że to, co wspominają sami zawodnicy. Mam tu na myśli tę pracę, jaką wkładali w to wszystko. Ja nigdy nie mówię, że to była ciężka praca, bo to bzdura. Sportowiec jest skazany na trening i dalsze, czy bliższe wyjazdy. Wówczas dochodziła nam jeszcze gra w europejskich pucharach. Taka jest jednak rzeczywistość, szczególnie w sporcie wyczynowym. Nie pamiętam, żeby kiedykolwiek zawodnicy na to narzekali. Trenowaliśmy tyle, ile było trzeba, a efekty tego było widać. Kibicom i przede wszystkim tym młodym zawodnikom, których miałem przyjemność oglądać w meczu z Politechniką Warszawską życzę pracy i zaangażowania, bo od nich to wszystko zależy. Tylko pracą osiągną sukcesy. Kibicom życzę cierpliwości, bo takie jest prawo, że młody sportowiec musi się uczyć.

Stanisław Gościniak w towarzystwie Ryszarda Boska i Konrada Pakosza
Stanisław Gościniak w towarzystwie Ryszarda Boska i Konrada Pakosza

Od czasów, kiedy pana zespół święcił triumfy w siatkówce zmieniło się niemalże wszystko. Począwszy od warunków pracy, a kończąc na samej grze, która jest teraz zdecydowanie inna…

- To jest naturalna prawidłowość. Zmieniają się same przepisy gry w siatkówkę. One zmieniają się najczęściej w porównaniu z innymi dyscyplinami. Wkrótce czekają nas kolejne nowe przepisy. One same powodują, że gra i taktyka ulega zmianie. To jest normalna rzecz w sporcie. Kiedyś wyglądało to inaczej. Świat idzie po prostu do przodu.

Hala Polonia, to mekka naszej częstochowskiej siatkówki. Obiekt owiany wręcz legendą. Mam takie wrażenie, że brakuje teraz tego klimatu panującego w tamtym miejscu…

- To jest prawo siatkówki. Jeśli walczy się o medale, to więcej kibiców przychodzi na mecze. To też rzecz naturalna. To jest tak, jak rodzic ma dużo dzieci i na ogół kocha wszystkie tak samo. Każdy kibic niezależnie od wyników, jakie jego klub osiąga, to nie przychodzi po to, aby gwizdać tylko dopingować. Ten zespół, który aktualnie mamy, jest młody. Podejrzewam, że kibice też to rozumieją. Wszystko się zmienia i idzie wraz z postępem. Mamy teraz piękną halę i ona wkrótce też będzie się wypełniać kibicami.

Ze względu na swój młodszy wiek pamiętam doskonale mecze z Iskrą Odincowo i Coprą Piacenza, które w Częstochowie przegrywały. Jak to wyglądało w latach dziewięćdziesiątych? Czy jakiś szczególny mecz z tego okresu zapadł panu w pamięci?

- Tych emocjonujących i fantastycznych spotkań było tak dużo, że akurat ciężko wymienić ten jeden. Akurat mecz z Treviso, czy wygrane w pucharach europejskich były ważne, bo to był pewien etap danych rozgrywek. Dla nas niezwykle ważne były zwycięstwa w lidze, które dawały nam kolejne tytuły mistrzowskie. Nie pamiętam meczów tylko z areny międzynarodowej, a właśnie te z krajowego podwórka, które owocowały sukcesami.

Jak pan, z bagażem doświadczeń, patrzy na to, co obecnie dzieje się w częstochowskim klubie?

- Tak, jak już wspomniałem - czasy się zmieniają. Czołowe kluby, jak Skra Bełchatów, ZAKSA Kędzierzyn-Koźle czy Jastrzębski Wegiel opierają finanse na innych zasadach, niż nasz klub. Trzeba sobie to uczciwie powiedzieć. Tym bardziej, że liga jest zawodowa i te kluby, które na to stać sprowadzają najlepszych nie tylko z kraju, ale i zagranicy. Pozostałe zespoły są trochę w innej sytuacji. Jestem pełen szacunku i podziwu dla zespołów młodych, które nie mają nazwisk i przygotowują tych młodych graczy do prawdziwego grania.

Teraz pełni pan funkcję szkoleniowca Delic-Polu Norwid Częstochowa. To szkoła, która kształci młodzież. Niegdyś oba nasze kluby razem współpracowały…

- Ja zawsze pracowałem z młodzieżą, bo nawet tytuły mistrzowskie, które zdobywaliśmy, to zasługa młodych chłopaków, którzy mając osiemnaście, czy dziewiętnaście lat przychodzili tutaj i uczyli się. Studiowali na naszych uczelniach, a równocześnie grali w siatkówkę. W Norwidzie jest typowo szkolny klub, który ma za zadanie szkolić młodzież.

Legendarny trener wraz ze swoimi byłymi podopiecznymi
Legendarny trener wraz ze swoimi byłymi podopiecznymi
Komentarze (0)