Paweł Sala: Nie udało wam się nawiązać walki z BKS Aluprofem w tym drugim spotkaniu, choć dzień wcześniej zagrałyście przecież całkiem dobry mecz i potrafiłyście toczyć równorzędną walkę z rywalem. Co się zatem stało?
Magdalena Piątek: Nie mam pojęcia, dlaczego tak się stało. Po prostu mamy w drużynie kontuzje, dość poważne urazy. Spróbowałyśmy jednak zagrać - zarówno ja, jak i Dominika Golec.
Jak poważne to urazy?
- Dominika ma problemy z kolanem, ja od piątkowego starcia mam problemy z mięśniami brzucha. Spróbowałam zagrać w sobotę, co dało efekt, jaki dało - bardziej ze szkodą dla drużyny. Niestety tak jest. Bez pełnego zestawienia nie jesteśmy w stanie przeciwstawić się bielszczankom. Wiadomo, że są to bardzo dobre zawodniczki.
Kadra jest w tej sytuacji mocno okrojona.
- Tak, teraz już za wąska. Jeżeli jest nas jedenaście, a dwie "szóstkowe" zawodniczki nie nadają się do gry to jest problem.
Był jednak taki moment w tym drugim spotkaniu, kiedy byłyście w stanie coś ugrać. W trzeciej partii pojawiła się taka szansa.
- Był to chyba jedyny moment. Sprawdziło się jednak powiedzenie, że szczęście sprzyja lepszym. Zarówno w piątek, jak i w sobotę bielszczanki wyciągały niewiarygodne piłki w polu i dzięki temu wygrały.
Wyrównana rywalizacja w końcówce trzeciej partii wynikała bardziej z rozkojarzenia bielszczanek, czy z waszej większej koncentracji?
- Raczej nie. Myślę, że dobrymi zagraniami kończyły akcje. Może rywalki trochę się zdekoncentrowały, ale potem weszły już na ten swój poziom grania. Nie pozwoliły sobie oddać zwycięstwa.
Wracacie teraz do Łodzi, do własnej hali. Jest jeszcze cień szansy na awans?
- Szansa zawsze jest. Jedyne co jest dołujące to to, że w ciągu dwóch dni nie wyleczymy się nie wiem jak. Nie wiadomo, w jakim zestawieniu znowu zagramy. Ale trudno, taki jest sport. Jest końcówka sezonu, są przeciążenia, urazy, ale musimy podjąć rękawicę. Musimy grać jak najlepiej potrafimy. Wygra jednak lepszy.
W przypadku porażki pozostaje walka o miejsca 5-8. Gra o taką stawkę w ogóle jeszcze mobilizuje?
- To też jest coś. Lepiej zająć piąte niż ósme miejsce. Na pewno jednak nie będzie to łatwe. Może po świętach większość z nas się wykuruje. W sobotę nasz trener spojrzał w kwadrat rezerwowych i tak naprawdę mógł zmienić tylko Courtney Thompson. Ewelina Mikołajewska ma przecież problem z udem, i to też niemały. Z jedną rezerwową, i to rozgrywającą, ciężko wygrywać mecze.
Wygrana Impela z Tauronem MKS Dąbrową Górniczą pokazuje, że drużyny z miejsc 5-8 potrafią toczyć równorzędną walkę, a nawet wygrywać z faworytami.
- Zgadza się. My też jechałyśmy do Bielska-Białej z wielkim optymizmem. W piątek przetarłyśmy sobie szlak i myślałyśmy, że w sobotę będzie lepiej. Okazało się jednak, że było jeszcze gorzej niż w piątek. Każdy ma szansę, także PTPS Piła. Ja jestem zawsze za takimi drużynami, które nie są faworytami, aby sprawiały niespodzianki, aby wygrywały. Wiadomo, ciężko jest wygrać trzy mecze. Jeżeli ktoś je wygrywa, to trafia do pierwszej czwórki.
Trener Maciej Kosmol po pierwszym spotkaniu w Bielsku-Białej narzekał na pracę sędziów. Jego zdaniem mogli wypaczyć wynik pierwszego seta, przegranego przez was 28:30. Zgadzasz się z jego opinią?
- Uważam, że to była katastrofa. Ola Kruk normalnie podbiła piłkę, inna zawodniczka zgarnęła nam piłkę z naszej połowy, czego arbiter nie odgwizdał. Nie wiem, jakim trzeba być sędzią, może powinien sobie kupić okulary. Ale to nie pierwsze jego takie sędziowanie, podobnie było na Pucharze Polski w Krakowie. Nie może być tak, że tracimy trzy punkty w jednym secie i to w najważniejszych momentach. To jest karygodne.
Ten pierwszy set mógł ustawić spotkanie?
- Myślę, że tak. Jak wygrywa się pierwszego seta to inaczej się gra, zwłaszcza po takiej zaciętej końcówce. To wpłynęło na naszą postawę w drugiej odsłonie. Wyszłyśmy zdenerwowane, komentowałyśmy to, co wyprawiali sędziowie, a było to jedno wielkie przegięcie.