Marcin Olczyk: Jak w prosty sposób z igły zrobić widły?

Zdjęcie okładkowe artykułu:
zdjęcie autora artykułu

Dyskusja na temat braku powołania do szerokiej kadry na mistrzostwa Europy Krzysztofa Ignaczaka szybko zamieniła się w publiczny sąd nad moralnością zawodnika. Czy wybitny libero zasłużył na taki los?

Trudno powiedzieć czy ulubionym cyklem filmowym Krzysztofa Ignaczaka jest akurat trylogia "Powrót do przeszłości", ale doświadczony libero nie przypuszczał pewnie, że podczas tegorocznych wakacji cofnie się w czasie. "Igła", wbrew własnej woli, wrócić musiał myślami do jakże ważnego dla jego kariery 2005 roku. Nie była to jednak podróż sentymentalna, a raczej wspomnienie, o którym sam zawodnik najchętniej zapomniałby na zawsze.

Kadra bez Krzysztofa Ignaczaka to za czasów Andrei Anastasiego nowość
Kadra bez Krzysztofa Ignaczaka to za czasów Andrei Anastasiego nowość

Niestety, jako osoba publiczna, nie miał w tym zakresie wiele do gadania. Jako że nie otrzymał powołania do szerokiej kadry na zbliżające się wielkimi krokami polsko-duńskie mistrzostwa Europy pojawiły się głosy (i to - o zgrozo - nie tylko wśród internautów) sugerujące, że utytułowany zawodnik został z kadry usunięty za tzw. incydent alkoholowy. Był to powód, dla którego z reprezentacji "Igła" wyleciał, tyle że osiem lat temu. Jakimż znakomitym uproszczeniem jest przypisanie mu tej samej "zasługi" niemal dekadę później w zupełnie innej siatkarskiej rzeczywistości. Ignaczak po burzliwym rozstaniu z prowadzoną przez Raula Lozano drużyną narodową nie tylko do niej wrócił, ale też przez kolejne lata stanowił podporę zespołu, niejednokrotnie zostając wybieranym najlepszym zawodnikiem na swojej pozycji na turniejach rangi mistrzowskiej. Kto wie czy tak by się stało, gdyby uwielbiany niegdyś przez polskich kibiców Argentyńczyk nie wstrząsnął będącym wtedy w kwiecie wieku siatkarzem. Tamto zdarzenie musiało więc odcisnąć trwały ślad na psychice zawodnika.

Czy myślący, mający do emerytury sportowej znacznie bliżej niż dalej, człowiek, mąż i ojciec dwójki dzieci naprawdę mógłby zdecydować się na ponowne złamanie reguł i ryzyko dyscyplinarnego wyrzucenia z kadry w chwili, w której powrót do niej byłby już praktycznie niemożliwy? Umówmy się, to, co dzieje się za zamkniętymi drzwiami reprezentacji to sprawa selekcjonera, który tego podwórka jest niezależnym gospodarzem. Jeśli nawet ktoś zobaczyłby kiedyś "Igłę" czy innego kadrowicza z piwem to, o ile nie jest to wbrew zaleceniom głównodowodzącego (a przecież wcale być nie musi), to tematu do rozdmuchiwania nie ma i być nie powinno. Tym bardziej dziwi, że nie brakuje ludzi, którzy na nieszczęściu wybitnego, mającego na koncie ponad 300 meczów z orzełkiem na piersi, reprezentanta próbują budować i sprzedawać innym wydumaną sensację. Dlatego bardzo cieszy niemal natychmiastowa reakcja nie tylko selekcjonera, ale również siatkarskiej centrali. Obie instancje jednym głosem zdementowały wyssane z palca pogłoski i uznały za sprawę nadrzędną oczyszczenie z pomówień nazwiska wybitnego reprezentanta. Wracając już do samego braku powołania dla Ignaczaka to wydaje się, że Andrea Anastasi lepszego momentu na zmianę pokoleniową na pozycji libero mieć nie będzie. Docelową imprezą dla obecnej kadry, mimo wszystko, powinny być jednak przyszłoroczne mistrzostwa świata. Po pierwsze, organizowane wspólnie z Danią Euro to impreza, która ma przede wszystkim promować siatkówkę u naszego partnera, gdzie rozgrywane będą decydujące mecze turnieju (tuż po przyznaniu nam organizacji dał to jasno do zrozumienia Mirosław Przedpełski, mówiąc, że Polska ma zaplecze organizacyjne i kibiców, a Dania pieniądze). Po drugie, biało-czerwoni w ostatnich latach na dwa starty zdobyli dwa medale mistrzostw Europy (w tym jeden złoty). Poza tym Euro odbywa się przecież co dwa lata, więc okazji na triumf jest znacznie więcej okazji niż w przypadku mundialu. Oczywiście o lekceważeniu tego turnieju mowy być nie może, ale nasza kadra skupić się powinna na przyszłorocznych mistrzostwach świata, na których zmazać musi plamę po kompletnie nieudanym włoskim turnieju z 2010 roku.

W takich okolicznościach wprowadzenie do gry Pawła Zatorskiego i rzucenie go na głęboką wodę już w Lidze Światowej przeciwko takim rywalom jak Brazylia czy USA wydaje się być świetnym posunięciem na przyszłość (kolejny raz Anastasi pokazuje, że myśli o rozwoju drużyny, a nie tylko o wyniku najbliższej imprezy) i jednocześnie wybraniem mniejszego ryzyka, ponieważ dużo bardziej prawdopodobne jest, że przez najbliższe 12 miesięcy Zatorski stanie się jeszcze lepszym zawodnikiem, niż, że zrobi krok naprzód, lub przynajmniej utrzyma obecny poziom, 35-letni Krzysztof Ignaczak. Co więcej, Anastasi, wbrew wszelkim sugestiom, pokazał, że nie przywiązuje się do nazwisk. Odsunął bowiem od gry jeden z filarów swojego zespołu, który miał spory wkład w wygranie w zeszłym roku Ligi Światowej (najlepszy libero turnieju), a na igrzyskach olimpijskich w Londynie był jednym z niewielu biało-czerwonych, którzy nie zawiedli (najlepszy przyjmujący zawodów). Jakby tego było mało, Ignaczak wywalczył kilka tygodni temu złoto mistrzostw Polski, więc papiery na grę na najwyższym poziomie wciąż ma. Problem jednak w tym, że pojawiła mu się w kadrze silna konkurencja, bo Zatorski w biało-czerwonej koszulce już w 2013 roku prezentuje się rewelacyjnie, a jeśli zdrowie pozwoli to jego reprezentacyjna kariera potrwać może jeszcze mniej więcej dekadę. "Igła" tego atutu już niestety nie ma.

Czy "Igła" powalczy jeszcze o miejsce w reprezentacji?
Czy "Igła" powalczy jeszcze o miejsce w reprezentacji?

Warto więc, by w przyszłości rywalizacja o miejsce w kadrze pozostała tematem czysto sportowym, a wszelkie teorie spiskowe nie miały wpływu na to, co dzieje się w reprezentacji. Ignaczak, który jest przecież najbardziej utytułowanym polskim libero w historii, ostatniego słowa na pewno wciąż nie powiedział. W końcu "Igła" mistrzem Europy już był, a mundialowego krążka w jakże bogatym dorobku wciąż jeszcze mu brakuje…

Marcin Olczyk

Siatkówka na SportoweFakty.pl - nasz nowy profil na Facebooku. Dla wszystkich fanów volleya i nie tylko! Kliknij i polub nas. Wolisz ćwierkać? Na Twitterze też jesteśmy!

Źródło artykułu: