Velasco zrobił ze mnie gracza - rozmowa z Janem Stokrem, atakującym reprezentacji Czech

Były siatkarz włoskiego Trentino z dużym sentymentem wspomina współpracę z legendarnym argentyńskim trenerem. Jak sam przyznaje, to on pewnego dnia namówił go na zamianę przyjęcia na prawe skrzydło.

Michał Biegun
Michał Biegun

Michał Biegun: Dlaczego po prawie dziewięciu sezonach zdecydował się pan zamienić Italię na Rosję?

Jan Stokr: Opuszczenie Włoch było dla mnie bardzo trudną decyzją. Spędziłem tam najwspanialsze lata swojej kariery i zdążyłem się zadomowić. Jednak podjąłem ją z wielu względów, także sportowych. Liga rosyjska jest obecnie jedną z najlepszych na świecie i gra w niej to olbrzymie wyzwanie. Chciałem sprawdzić na co mnie jeszcze stać.

Jak minęły panu pierwsze dni w nowym otoczeniu?

- Na pewno nie było łatwo. Musiałem się przenieść bez żony oraz dzieci. Jednak wrażenia są jak najbardziej pozytywne. Drużyna z Krasnodaru ma bardzo silny skład i w tabeli zajmujemy wysoką lokatę. Współpraca z trenerem Javierem Weberem również była dla mnie kusząca, a rosyjscy gracze pomagają mi jak mogą w aklimatyzacji do nowych warunków.

Trzy lata spędził pan w Trentino, gdzie chyba zdobył wszystkie możliwe klubowe puchary.

- Z Trento mam tylko pozytywne wspomnienia. To była wtedy chyba najlepsza drużyna świata. Występy w niej pozwoliły mi zdobyć wszystkie najcenniejsze trofea. Spotkałem tam świetnych zawodników takich jak: Juantorena, Raphael czy Kazijski. Przez dwa lata moim rywalem w ataku był Cwetan Sokołow i patrzcie jak teraz gra. Ten zespół pozwolił mi się stać tym, kim teraz jestem, dlatego ciężko było mi z niego odejść.

Jak wspomina pan współpracę z bułgarskim szkoleniowcem Radostinem Stojczewem?

- Na pewno jest jednym z najtrudniejszych i najbardziej wymagających trenerów, jakich spotkałem w swojej karierze. Sporo mu zawdzięczam, bo to właśnie on dał mi szansę w Trentino. Treningi z nim był naprawdę ciężkie, ale jeśli widzisz jakie to przynosi efekty, to zmęczenie schodzi na drugi plan. Stojczew pozwolił mi na wydobycie z siebie wszystkiego, co najlepsze dla dobra zespołu.

Jesteśmy na Facebooku. Dołącz do nas! Na Twitterze też nas znajdziesz!

Do Serie A trafił pan jako młody chłopak i to od razu do legendarnego klubu z Modeny.

- Na pewnym etapie swojej kariery byłem bardzo zdecydowany na transfer do Włoch. A jeśli chce ciebie w drużynie ktoś taki jak Julio Velasco, to nie czekasz długo, tylko się pakujesz i jedziesz na miejsce. Nie dość, że w tak młodym wieku trafiasz pod skrzydła siatkarskiej legendy, to jeszcze masz samych wybitnych kolegów w szatni. Ten skład, który się wtedy stworzył po igrzyskach olimpijskich w 2004 był niesamowity: Damiano Pippi, Andrea Giani, Ricardinho, Dante Amaral, a jeszcze przecież był Holender Richard Schuil. Same legendy!

Przeskok z ligi czeskiej do włoskiej musiał być chyba ogromnym szokiem?

- Wtedy po przeprowadzce do Modeny czułem się podobnie jak teraz w przypadku Rosji. Nowy kraj, nowa kultura i nowa liga. Wszystko było dla mnie nowe, ale ten jeden rok w tym klubie mnie bardzo ukształtował. Pomimo tego, że byłem młodym graczem, to Velasco dawał mi sporo szans na grę. Przychodziłem do Serie A jako przyjmujący, a to właśnie ten trener przestawił mnie na atak. Przez pierwsze miesiące ćwiczyłem odbiór zagrywki, ale pewnego dnia do mnie podszedł i powiedział, że pora na zmianę pozycji.

Miał pan niebywałą okazję do współpracy z wybitnymi szkoleniowcami, więcej pomiędzy nimi różnic czy podobieństw?

- Jak wiadomo każdy trener jest inny, każdy stara się na tym najwyższym poziomie mieć swój styl. Z pewnością Javier Weber stosuje inne metody pracy niż Stojczew. Bardzo duży nacisk kładzie na relacje z zawodnikami, wciąż stara się do nich dotrzeć, tłumaczyć błędy. Mam z nim bardzo dobry kontakt, bo w Krasnodarze jest tylko trzech obcokrajowców: ja, Weber i Brazylijczyk Marlon.
Jan Stokr jest ostoją reprezentacji Czech Jan Stokr jest ostoją reprezentacji Czech
Co było dla pana największym zaskoczeniem po przenosinach do Rosji?

- Chyba dla każdego obcokrajowca na początku największym problem są podróże. Każdy mecz wyjazdowy łączy się z pokonaniem strasznych odległości. Ostatnio jak lecieliśmy na mecz, to na lotnisku, gdzie mieliśmy międzylądowanie, czekaliśmy prawie pięć godzin na kolejny lot. Na początku kompletnie nie potrafiłem się do tego przyzwyczaić, ale z czasem jest coraz lepiej. Zaskoczył mnie wysoki poziom sportowy Superligi. Rosyjscy gracze mają duże umiejętności i to nie tylko ci, których znamy z reprezentacji, czy europejskich pucharów. Jest sporo zagranicznych trenerów i asystentów, a limit obcokrajowców powoduje, że rzeczywiście trafiają tu tylko najlepsi.

Czy znacząco różni się życie siatkarze w Rosji od tego we Włoszech?

- W Italii było więcej czasu na życie pozasportowe. Po treningu, czy meczu można było pójść na kawę na miasto, czy do restauracji. Tu, w Krasnodarze jest na to bardzo mało czasu. Rano trzeba być w hali, a jeszcze zajęcia mogą się opóźnić, bo w tej samej hali trenują jeszcze siatkarki oraz zespoły piłki ręcznej. Wszystko toczy się w szalonym cyklu treningowo-meczowym.

A jak samo miasto?

- Muszę przyznać, że Krasnodar jest piękny. W wolnej chwili można się przejść na kawę do centrum. Mam akurat to szczęście, że mieszkam niemalże w środku miasta i nie muszę jeździć samochodem. To duża ulga. Ruch uliczny, który panuje na rosyjskich ulicach chyba każdego by przerósł. Dzięki temu mam codziennie okazję do spaceru. Wszędzie mam blisko i mogę lepiej poznać okolice.

Czy w najbliższym czasie możemy być świadkami dominacji rosyjskich klubów w europejskich pucharach?

- Myślę, że klubowa siatkówka się na tyle wyrówna, że nie będzie dominacji klubów tylko z jednego kraju. We Włoszech jest parę silnych drużyn, które mogą na poziomie międzynarodowym rywalizować z ekipami z Superligi. Na pewno może do nich dołączyć Modena, gdyż podpisała kontrakt z Bruno Rezende, jednym z najlepszych rozgrywających świata. To też o czymś świadczy. Pomimo kryzysu finansowego w Italii jest jeszcze dużo świetnych zawodników. Myślę, że tak łatwo nie oddadzą pola Rosji.

Przejdźmy teraz do reprezentacji Czech. Ostatnio zdarza się panu występować na nietypowej dla siebie pozycji przyjmującego. David Konecny (atakujący reprezentacji Czech - przyp. red.) zdradził mi, że bardzo pan nie chce grać na tej pozycji.

- Próbujemy grać tym systemem w reprezentacji od dwóch lat. To trochę wybór z konieczności, bo mamy problem z klasowymi przyjmującymi. Mam doświadczenie na tej pozycji jeszcze z czasów ligi czeskiej, czy Modeny i w tym elemencie jestem lepszy od Davida, który również był przymierzany do tej roli. Taki jest zamysł trenera, abyśmy zmaksymalizowali nasz ofensywny potencjał. Ale tak jak David powiedział, żaden z nas nie chce grać na tej pozycji. Obydwaj najlepiej czujemy się z prawej strony boiska.

Jaka jest obecnie sytuacja czeskiego zespołu?

- Jesteśmy na etapie stabilizacji. Ostatnio zmienili się trenerzy, a ze składu z mistrzostw świata we Włoszech w 2010 roku zostało nas niewielu. Od tego momentu mamy problem z ustabilizowaniem składu. Na przykład Bułgarzy grają tym samym zestawieniem od paru lat i mogą do siebie odgrywać z zamkniętymi oczami. Widać, że są zgrani i na boisku czują się silni. Nam bardzo tego brakuje. Mamy teraz sporo młodych siatkarzy w reprezentacji i trochę czasu zajmie nim zbudujemy drużynę.

Czy karierą klubową trochę zrekompensował pan sobie brak sukcesów reprezentacyjnych?

- To zawsze był dla mnie problem. Jestem chyba w grupie tych graczy, którzy mają dużo sukcesów klubowych, a na arenie reprezentacyjnej nic nie ugrali. Przez pewien czas bardzo mnie to mierziło, że nic wielkiego w czasie tych dwunastu lat nie wygrałem. Gdy jechałem na kadrę to musiałem się przystosować do trochę innego poziomu, innej rzeczywistości. Zdaję sobie też sprawę, że niektóre lata mogły być lepsze. Osobiście bardzo mnie cieszy wygrana Liga Europejska w Opawie w 2004 roku. Myślę też, że 10 miejsce na mundialu w 2010 było wynikiem na miarę naszych możliwości.

Snuje pan plany na dalsze lata swojej kariery?

- Na kolejny sezon mam jeszcze ważny kontrakt w Dynamie Krasnodar. Na pewno nie będę zły, jeśli miałbym tam zostać, bo jak już wspomniałem to bardzo fajne miejsce. A co jeśli nie Rosja? Nie wiem, może Polska? Sebastian Świderski bardzo chciał mnie ściągnąć do Kędzierzyna, ale niestety ostatecznie nie doszło do podpisania umowy. Wasza liga jest bardzo wdzięczna dla siatkarza. Pełne hale, wspaniali kibice, także kto wie?

W Opawie rozmawiał,
Michał Biegun

Jesteśmy na Facebooku. Dołącz do nas! Na Twitterze też nas znajdziesz!

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×