Wiktor Gumiński: W ostatnich sześciu spotkaniach wywalczyliście 12 punktów. Warszawska lokomotywa nareszcie porządnie odpaliła, ale w Kędzierzynie-Koźlu zanotowała jednak postój.
Jakub Bednaruk: Jeżeli mamy Poloneza z niezmienianymi oponami i niewymienianym olejem, możemy jechać dwieście na godzinę, tak jak w pojedynku z Resovią, ale nie jesteśmy w stanie tego zrobić dwa razy pod rząd. Ja to rozumiem. Nie mam pretensji do zawodników, bo oni dają z siebie wszystko, co mogą i potrafią. Prawda jest taka, że gramy dobrze wówczas, gdy dobrze trenujemy. Teraz tak nie było. W niedzielę mecz, w poniedziałek lekki trening, a we wtorek jazdy w śnieżycy do Kędzierzyna-Koźla. Ale to nie jest wytłumaczenie. Mieliśmy w starciu z ZAKSĄ swoje szanse, ale ich nie wykorzystaliśmy. Musimy myśleć o tym, co dzieje się za dwa, trzy dni, ciułać kolejne punkty i sety. Nagle okaże się bowiem, że Effector Kielce wszystko wygra, zwyciężać zacznie Lotos Trefl Gdańsk i spadniemy na 9. miejsce. Ja chcę być co najmniej na 8. pozycji.
Po niedawnym, przegranym meczu z Czarnymi Radom mówił pan, że drużyna popełnia jeszcze dużo błędów. To wasza największa bolączka?
- Potyczka z ZAKSĄ był bardzo podobna do tej z Czarnymi. Graliśmy falami, popełniając dużo błędów indywidualnych, które nie powinny nam się przydarzać. Niestety, jesteśmy takim zespołem, którego postawa przypomina sinusoidę. My, jako trenerzy, próbujemy ją spłaszczyć. Najbardziej spłaszczoną sinusoidę mają jednak najlepsze drużyny na świecie, a my do takich nie należymy. Raz prezentujemy się dobrze, raz źle, ale wcale mnie to nie dziwi. Gramy świetne zawody z Indykpolem AZS Olsztyn, później fatalne z Czarnymi. Świetne z Resovią, fatalne w Kędzierzynie-Koźlu. Na pewno ta nierówna gra i skoki jakościowe są naszym przekleństwem. Zdarzają się one zarówno na treningach, jak i w meczach. Występują też problemy z psychiką, bo czasami nasze myśli gdzieś się rozchodzą i nie jesteśmy do końca skoncentrowani na dystansie całego spotkania.
Jesteśmy na Facebooku. Dołącz do nas! Na Twitterze też nas znajdziesz!
Dużo lepsze wyniki osiągacie na własnym boisku. W Warszawie wygraliście 5 z 7 spotkań, a na wyjeździe jedynie 2 z 9. Nie stanowi żadnego trudności fakt, że w roli gospodarza występujecie w dwóch różnych halach?
- Jeżeli wygrywamy, to nie jest problem, jak przegrywamy to jest (śmiech). Na Torwarze trenujemy bardzo rzadko, generalnie dzień przed meczem. Dla mnie nie jest to nowa hala, ale zawodnicy, którzy do nas przyszli przeprowadzili na niej do tej pory trzy lub cztery treningi. To jest kłopot, ale z drugiej strony nagle okazuje się, że nie ma problemu, skoro wygrywamy z Resovią.
Odpadliście już z Pucharu Polski, przegrywając z KPS-em Siedlce. Wówczas dał pan szansę gry wielu zawodnikom rezerwowym. Presji nie wytrzymał choćby drugi rozgrywający Maciej Stępień.
- To jest młody, bardzo mądry i pracowity chłopak, który nie zagrał jeszcze poważnego meczu. My jednak w niego inwestujemy, ponieważ wierzymy, że to przyszłość warszawskiej siatkówki. Ma wielkie możliwości. Widzi dokładnie, co musi poprawić i nad tym pracuje. Czasami po prostu za dużo myśli. Są zawodnicy, którzy grają na impulsie. On jest z kolei przeinteligentnym człowiekiem, bardzo mocno wszystko analizuje i później dzieją się różne dziwne rzeczy.
A podstawowy reżyser gry, Juraj Zatko, spełnia pokładane w nim nadzieje?
- Jurek może grać lepiej. Pracujemy nad nim bardzo dużo i dla mnie jest to trochę nowa szkoła. W zeszłym roku, przy Fabianie Drzyzdze, w bardzo niewielki sposób decydowałem o rozegraniu w czasie spotkania. Jemu trzeba było dać dużo wolnej ręki. Zatko trzeba natomiast prowadzić przez cały mecz za rączkę. To nie jest tak, że jeden sposób jest dobry, a drugi zły. Samemu uczę się prowadzenia rozgrywającego, bo ja też nie lubiłem, jak trener cały czas do mnie gadał. Jurka trzeba jednak bez przerwy kontrolować, bo czasami ponosi go fantazja.
Przed sezonem, na Memoriale Zdzisława Ambroziaka, furorę robił Artur Szalpuk. W PlusLidze idzie mu to jak dotąd różnie.
- Artur robi ogromne postępy. Poczekajmy, on niedługo pisze maturę. Ma 19 lat, a gra przeciwko ludziom, którzy wygrywali mistrzostwa Europy. Musi jeszcze dojrzeć jako mężczyzna, bo umiejętności siatkarskie już ma ogromne. Ja cały czas w niego wierzę.
Właśnie Szalpuk powiedział po meczu w Rzeszowie: "nie wyobrażam sobie tej drużyny bez Kuby Bednaruka". Wynika z tego, że atmosfera w Warszawie dobra.
- Staramy się, żebym w tym naszym gronie, pomimo różnych problemów, wszystko jakoś funkcjonowało. Wytyczyliśmy sobie pewne zasady i działamy. Na pewno nie jest tak, że nie możemy na siebie patrzeć. Jeżeli wspólna praca sprawia nam przyjemność, potrafimy ze sobą żartować i razem iść się bić na wojnę, to jeszcze jest dobrze. Wiadomo również, że na mnie i całej naszej drużynie ciąży inna presja niż chociażby na "Świdrze" i jego ZAKSIE.
Pracuje pan w zespole, którego finanse nie są najmocniejszą stroną, a założeniem jest awans do fazy play-off. Według pana, większą frajdę w zawodzie trenera sprawia zrealizowanie takiego celu z zespołem skreślanym przez wielu fachowców? Czy może lepiej przyjść na gotowe, posiadać super zawodników i od razu móc walczyć o trofea?
- A skąd ja mam to wiedzieć? Na pewno byłbym zaskoczony, jakby szefowa do mnie i powiedziała: "masz tu osiem baniek i zrób zespół". Nie wiem, jakbym się odnalazł, musiałbym to sprawdzić. Na razie ogromną radość sprawia mi praca z tymi ludźmi, codzienne spotykanie się z nimi. Lubię z nimi popracować i pożartować.
Jakie jest zatem pańskie największe trenerskie marzenie?
- Żebyśmy wzajemnie z zawodnikami mogli na siebie patrzeć. Charaktery i osobowości są bowiem różne, a trzeba ze sobą przebywać codziennie. Chciałbym, żeby nigdy nie doszło do tego, że zespół nie może już oglądać trenera i odwrotnie.