Chłodna głowa po kieleckim koszmarze
Gdy równo przed dwoma miesiącami (1 lutego 2014), ZAKSA Kędzierzyn-Koźle poległa 0:3 w starciu z Effectorem Kielce, na drużynę wicemistrzów Polski z praktycznie wszystkich stron spadały wielkie fale pomyj. Większość sfrustrowanych kibiców domagała się przede wszystkim zmiany trenera, mając jeszcze świeżo w pamięci wcześniejsze niepowodzenie w fazie grupowej Ligi Mistrzów. Murem za Sebastianem Świderskim stało bardzo nieliczne grono, ale na jego czele znajdowała się osoba mające najistotniejsze zdanie w całej sprawie - Sabina Nowosielska. Pani prezes jedną zwięzła wypowiedzią ucięła wszelkie spekulacje dotyczące kwestii natychmiastowej roszady na stanowisku szkoleniowca. Otwarcie zadeklarowała, że daje drużynie kolejną szansę, a na podsumowanie pracy Świderskiego przyjdzie czas po sezonie.
[b]
Nie jesteś gwiazdą - realizuj taktykę[/b]
Po wystawieniu kiepskiej jakości przedstawienia na ziemi świętokrzyskiej nie obyło się jednak bez rozmów wewnątrz zespołu. Porażka z Effectorem była bowiem już szóstym niepowodzeniem ZAKSY w sezonie regularnym. - Niektórzy zawodnicy chyba zbyt szybko uwierzyli, że są gwiazdami, lub tak myślą od dawna. To, czy ktoś jest gwiazdą, trzeba zademonstrować na boisku. Jeżeli się nią nie jest, realizuje się taktykę. Jeżeli się to robi w niecałych 25 procentach, ciężko mówić o przedmeczowych założeniach i grać z kimkolwiek. Kolejny rywal pokazał nam, że wolą walki i poświęceniem w walce o każdą piłkę można wygrać z każdym - takie słowa padły z ust Świderskiego tuż po zakończeniu kieleckiej tragedii w trzech aktach.
Drużyna z Kędzierzyna-Koźla szybko podniosła się po bolesnym ciosie, lecz zwycięstwa nad Lotosem Treflem Gdańsk oraz AZS-em Częstochowa jeszcze nikogo nie przekonały, by tezę o odrodzeniu kędzierzynian uznać za słuszną. Były one traktowane w kategorii obowiązkowych, tym bardziej, że nie zostały odniesione w stylu mogącym budzić podziw. Powszechna opinia na temat ich formy zaczęła się znacząco zmieniać w drugiej połowie lutego, od momentu heroicznej wygranej 3:2 nad Asseco Resovią Rzeszów. W dwóch ostatnich meczach fazy zasadniczej, ZAKSA kompletnie wybiła siatkówkę z głowy nieobliczalnym drużynom z Radomia i Olsztyna, ale seria pięciu triumfów z rzędu i tak nie pozwoliła im na ukończenie zmagań w sezonie regularnym powyżej czwartego miejsca.
W drodze na pierwszy szczyt
Trasa wiodąca ekipę z Opolszczyzny ku zdobyciu jednego z najcenniejszych laurów na krajowej arenie - Pucharu Polski, zawierała w sobie pięć przystanków. Jeszcze przed wyjazdem na turniej finałowy, kędzierzynianie rozpoczęli dalszy ciąg zmagań z Indykpolem AZS Olsztyn, dwukrotnie pokonując go 3:0 w I rundzie fazy play-off. W Zielonej Górze, pierwszą z trzech przeszkód na ich drodze do chwały byli ponownie olsztynianie. Ćwierćfinałowy bój w PP po raz kolejny zakończył się miażdżącym zwycięstwem wicemistrzów Polski.
O ile wszystkie mecze przeciwko olsztynianom przypominały raczej przyjemny spacer wśród pięknych regli, o tyle półfinałowy bój z PGE Skrą Bełchatów należy porównać do niezmiernie wymagającej wspinaczki po niebezpiecznych turniach. Dla "Świdra" i jego żołnierzy była to prawdziwa próba charakteru. W pewnym momencie zaliczyli już tyle potknięć, że odwrót wydawał się nieunikniony. Nieustraszeni niekorzystnymi warunkami postanowili jednak walczyć do końca i za takie podejście otrzymali bardzo okazałą nagrodę. W całym pojedynku zwyciężyli 3:2, pomimo że przegrywali już 1:2 w setach i 9:14 w czwartym. - Przez większość spotkania byliśmy pod ścianą, PGE Skra dość mocno przyciskała. To naprawdę wielka radość, by wygrać po tak ciężkim meczu, kiedy w kilku momentach byliśmy w kłopotach - przyznawał uradowany Dominik Witczak.
Jesteśmy na Facebooku. Dołącz do nas! Na Twitterze też nas znajdziesz!
[nextpage]Ostatni fragment wspinaczki na "Giewont" okazał się dużo łatwiejszy niż wędrówka po skałach na jej początkowy etapie. Siatkarze z województwa opolskiego, w czasie około dwugodzinnej wyprawy, zwolnili na chwilę tempo jedynie podczas pierwszej godziny marszu. 10-minutowy odpoczynek po drugim secie pozwolił im na odzyskanie nieco utraconego wigoru, o czym na własnej skórze najlepiej przekonywali się kolejni gracze Jastrzębskiego Węgla, na czele z duetem tańczących Michałów: Kubiak - Łasko. ZAKSA dotarła na szczyt, broniąc trofeum wywalczonego rok temu w Częstochowie, choć tym razem przystępowała do rywalizacji w roli kopciuszka. Tydzień po wywalczeniu PP pokonała po raz piąty z kolei, tym razem na wyjeździe 3:2, Indykpol i wywalczyła awans do półfinału PlusLigi.
[b]
Renesanse i wybuchy[/b]
Słysząc hasło "ZAKSA w Zielonej Górze", pierwszym skojarzeniem jest odrodzenie bądź eksplozja formy poszczególnych zawodników zespołu z Kędzierzyna-Koźla. Głównym aktorem zielonogórskiego turnieju był bez dwóch zdań Paweł Zagumny, który jak najbardziej słusznie został uhonorowany tytułem MVP. "Guma" w starciach ze Skrą oraz Jastrzębskim zaprezentował zdecydowanie najlepszą siatkówkę w sezonie i przypomniał wszystkim niedowiarkom, dlaczego cały czas należy zaliczać go do grona siatkarskich profesorów. Przy okazji wytłumaczył, że między nim a Świderskim nie ma żadnych animozji. - Z Sebastianem nie mieliśmy żadnych problemów. Z jednej migawki telewizyjnej zrobiono jakieś niestworzone historie, które wszyscy interpretowali jak chcieli - wyjaśnił.
Głównym motorem napędowym poczynań kędzierzynian był z kolei Dick Kooy. W przypadku Holendra należy mówić o eksplozji formy, ponieważ jego dyspozycja szła stopniowo do góry już przed przyjazdem do Zielonej Góry. Najszybciej odnalazł właściwy rytm w ataku, następnie ustabilizował przyjęcie, a od potyczki z Resovią zaczął siać coraz większe spustoszenie zagrywką. - Na początku sezonu przeżywał każdą nieudaną akcję, czy to przyjęcie, czy atak. Było widać na zewnątrz, że się denerwował. Teraz praca z nim polega także na tym, żeby nie myślał o tym, co było, tylko o następnej piłce - opisywał w grudniu swojego przyjmującego Świderski. Dzisiaj oglądamy już zupełnie innego gracza niż przed trzema miesiącami.
O sferę defensywną bardzo sumiennie zadbali zaś Piotr Gacek oraz Michał Ruciak. Szczególnie zauważalny był progres w postawie tego drugiego. "Rucek" nie tylko doskonale spisywał się w przyjęciu, ale równie dobrze uzupełniał grę ofensywną swojej drużyny. W turnieju finałowym PP wyglądał przede wszystkim na dużo świeższego niż w rundzie zasadniczej, która była w jego wykonaniu najsłabszą za czasów gry w ZAKSIE. Czyniąc szybki postęp wysłał wyraźny sygnał: "jeszcze mnie nie skreślajcie". A kiedy Ruciak staje się dla przeciwników trudnym do zatrzymania na siatce, gra kędzierzynian zostaje uzupełniona o jeden, ale za to ogromnie istotny element.
Jeśli wszyscy członkowie załogi spisują się zgodnie z oczekiwaniami, Zagumnemu nie pozostaje nic innego niż podjęcie próby poprowadzenia swojej załogi do wywalczenia dubletu. Mistrzostwo Polski to bowiem trofeum, którego wielokrotny reprezentant naszego kraju w swojej kolekcji jeszcze nie posiada. W związku z tym, na usta ciśnie się tylko jedno pytanie: "jak nie teraz, to kiedy?".
Jesteśmy na Facebooku. Dołącz do nas! Na Twitterze też nas znajdziesz!