Piast przejechał 1600 km w 70 godzin

Dwadzieścia osiem godzin w pociągu i tylko dwie na parkiecie. Tak w telegraficznym skrócie można opisać podróż siatkarek Pro Kon Stal Piasta na mecze do Krakowa i Lublina. W ciągu 70 godzin szczecinianki przejechały ponad 1600 kilometrów. No, ale nikt nie mówił, że będzie lekko, łatwo i przyjemnie.

W tym artykule dowiesz się o:

Początek zgodnie z planem

Podróż na południe Polski rozpoczęła się zgodnie z planem, czyli od zbiórki na Dworcu Głównym. W pociągu relacji Szczecin - Przemyśl zabrakło tylko chorej Anny Róg, która żegnała koleżanki z zespołu na peronie. Sama podróż przebiegała bez większych niespodzianek. W Krakowie zawodniczki pojawiły się punktualnie i szybko pojechały do hotelu na obiektach Wisły. Z wizyty pod Wawelem najbardziej ucieszyły się Anna Szydełko i Małgorzata Sikora. - Bo jest okazja aby choć trochę pobyć we własnym domu i spotkać się z bliskimi. W sezonie, to rzadkość, więc trzeba korzystać z każdej takiej chwili - cieszyła się ta pierwsza.

Mecz w hali przy ul. Reymonta, o dziwo, zgromadził liczną grupę kibiców. – Tylu ludzi nie było tutaj nawet wiosną podczas naszych spotkań w fazie play off – dziwiła się Paulina Chojnacka. - Kibice przyszli zobaczyć nową, odmłodzoną Wisłę. Byliśmy skazywani na spadek, a wygraliśmy dwa pierwsze spotkania. I to na wyjazdach - tłumaczyli później działacze z Krakowa. Fani "Białej Gwiazdy" nie mieli jednak powodów do radości, bo przyjezdne wygrały nadspodziewanie łatwo. - To był nasz najlepszy mecz. Wreszcie na boisku widać było drużynę. Popełniliśmy mało błędów - cieszył się po spotkaniu trener Marek Mierzwiński.

Po tak efektownym zwycięstwie szkoleniowiec Pro Kon Stal Piasta pozwolił swoim zawodniczkom na mały wypad do centrum Krakowa. - W hotelu chcę was widzieć punktualnie o godz. 22.00 - zapowiedział jednak "Mierzwa". O szaleństwach na Starym Rynku, czy zakupach w Galerii Krakowskiej nie mogło więc być mowy, dlatego część zespołu wolny czas postanowiła spędzić w dzielnicy żydowskiej na Kazimierzu. - Niestety, mieliśmy kiepskiego przewodnika. Większość czasu straciliśmy na chodzeniu i szukaniu tej dzielnicy. To był ktoś z naszej ekipy, więc nie będę mówić po nazwisku - śmiała się Marta Szymańska. - Ale przynajmniej zwiedziliśmy trochę miasta – dodała od razu szczecińska rozgrywająca, która jeszcze wtedy nie wiedziała, że długi spacer po malowniczych uliczkach Krakowa był niczym w porównaniu z podróżą do Lublina.

Prawie jak w filmie

Środa, 29 października 2008 na długo zapadnie w pamięci szczecińskich siatkarek. Zaczęło się sympatycznie, bo od wspólnego śniadania w pociągu. - Wyjazd był zbyt wcześnie, aby ciągnąć dziewczyny gdzieś do restauracji. Kupiliśmy więc suchy prowiant na drogę - tłumaczył Robert Białek, kierownik zespołu. I kiedy wydawało się, że drużyna spokojnie dojedzie na pucharowy mecz z UKS Sobieski, za Radomiem… zepsuła się lokomotywa.

Dwugodzinny postój w szczerym polu sprawił, że w przedziałach zajmowanych przez siatkarki Piasta coraz częściej dało się usłyszeć słowo "walkower". – Najpierw przekładaliśmy mecz na wcześniejszą godzinę, by zdążyć na powrotny pociąg do Lublina, a teraz spóźnimy się na jego rozpoczęcie – ironizował trener Mierzwiński. Na szczęście, do tak drastycznej sytuacji nie doszło.

Obok zepsutego pociągu zatrzymał się inny jadący do Lublina i nastąpiła niecodzienna przesiadka. – Od razu przypomniały mi się sceny z pierwszego odcinka filmu "Dom", kiedy to ludzie wisieli na pociągu i jechali do Warszawy. W naszym przypadku aż tak źle nie było, ale sama przesiadka chwilami wyglądała komicznie. Na wysokich nasypach nawet dziewczyny miały problemy z wejściem do wagonu, a co dopiero zwykli, mniej wysportowani pasażerowie. Nie mówić już o tym, że wokół były bagna, a wszystko działo się na torach - opisuje szkoleniowiec Pro Kon Stal Piasta.

I tak jak w filmie "Dom" wszyscy szczęśliwie dojechali na miejsce, tyle tylko, że w ostatniej chwili. O obiedzie, który przewidziany był już na miejscu w Lublinie można więc było zapomnieć. A dziewczyny były coraz bardziej głodne… Trudno nawet opisać wyraz twarzy pana "Piwo jasne proszę", gdy w pociągu usłyszał od Małgorzaty Sikory pytanie: - A nie ma pan kotleta?. Nasza skrzydłowa miała zresztą największy problemy z opanowaniem głodu. - Wszędzie widzę mięso - żaliła się kompletnie tym rozbawiając koleżanki z drużyny. Te zresztą także powoli dostawały typowej "głupawki", prześcigając się w coraz dziwniejszych opowiadaniach.

Chamstwo na trybunach

Szczecinianki szybko musiały jednak opanować śmiech, bo po wyjściu z pociągu miały tylko godzinę na dojazd do hali przy ul. Biedronki i przygotowanie się do pojedynku z juniorkami UKS Sobieski. A mecz trzeba było wygrać bardzo szybko, by… zdążyć na pociąg powrotny. W takiej sytuacji odprawa trenera trwała krótko. - Gramy prostymi środkami. Spokojnie punktujemy rywala. Bez głupich błędów - mówił "Mierzwa". I jego zawodniczki przez długi czas skrupulatnie wypełniały te polecania.

W trzecim secie nastąpił jednak kryzys. Zawodniczki myślami były już chyba w szatni i niepotrzebnie doprowadziły do nerwowej końcówki meczu. Na to tylko czekali miejscowi kibice, którzy przy stanie 21:21 zaczęli skandować: I tak nie zdążycie, na pociąg nie zdążycie. Jak się okazało, było to tylko ich pobożne życzenie, bo po trzech bombach Edyty Rzenno na zagrywce sędzia odgwizdał koniec spotkania.

Zachowanie młodych fanów UKS Sobieski (w tym przypadku bardziej adekwatne byłoby nazywanie ich głupkami, a nie fanami) było zresztą żenujące. O wulgaryzmach padających z ich strony pod adresem naszych siatkarek lepiej nie wspominać, ale zachowanie po tym, jak Malwina Kokolewska dostała w twarz piłką i to po uderzeniu z całej siły… nogą, było karygodne. - Pierwszy raz się z czymś takim spotkałam. Jak można skandować "jeszcze raz, tylko mocniej"? - pytała się i nie kryła złości skrzydłowa Piasta. - Szkoda, że doszło do takiej sytuacji, bo teraz Lublin będzie nam się kojarzył głównie z męczącą podróżą i z tą grupką beznadziejnych i chamskich małolatów. A przecież było sporo normalnych kibiców – dodała.

18 godzin w pociągu

Po planowej i szybkiej wygranej z UKS Sobieski, szczecinianki szybko zjadły zamówioną w trybie awaryjnym pizzę i pojechały na dworzec w Lublinie. Tutaj zespół podzielił się na dwie grupy. Jedna pojechała do Szczecina, druga do Krakowa. - Wyjechaliśmy z Krakowa o godz. 8.00. Droga powrotna do domu zajęła nam blisko dobę, z czego 18 godzin spędziłyśmy w pociągu! Jedyny plus z tej wyprawy, to dwa zwycięstwa i… niezapomniane wspomnienia. Bo tę podróż będziemy naprawdę długo pamiętać - zapewniła Paulina Chojnacka. Nic więc dziwnego, że po wyjściu na szczeciński peron nikt nie miał ochoty na pogawędki. Jedynie Marta Siwka z przerażeniem w oczach zapytała: - A kiedy znowu pojedziemy pociągiem?

Komentarze (0)