Przepraszamy za opóźnienie - sezon 2013/2014 w wykonaniu PGE Skry Bełchatów

Po kompletnie nieudanym i zakończonym na 5. miejscu sezonie, najbardziej utytułowany polski zespół ostatniej dekady odrodził się niczym feniks z popiołów.

W tym artykule dowiesz się o:

PGE Skra Bełchatów ściągając do siebie Miguela Falaskę i Stephane'a Antigę, musiała liczyć się z tym, że bez względu na wszystko, to będzie sezon wyjątkowy. Przede wszystkim zakontraktowanie na stanowisko trenera byłego zawodnika, ale bez żadnego doświadczenia, nie było nowością w sportowym światku, ale swego rodzaju eksperymentem. Teraz można powiedzieć, że udanym, a w te same ślady idzie Sir Safety Perugia, zatrudniając Nikolę Grbicia.
[ad=rectangle]
Drugi ważny aspekt pojawił się już w trakcie sezonu, kiedy doświadczony francuski przyjmujący zgodził się przyjąć posadę trenera reprezentacji Polski. Gdyby tego nie zrobił, może jeszcze przez kolejny rok walczyłby na parkietach PlusLigi? Ten sezon był więc ostatnim dla najlepszego zagranicznego zawodnika w historii naszej rodzimej ligi, a kiedy PGE Skra odpadała kolejno z Pucharu CEV i Pucharu Polski, wydawało się, że ukoronowanie kariery Antigi może nie być takie, na jakie ten zawodnik zasłużył. Ostatecznie - udało się! Falasca zdjął przyjmującego na chwilę przed zakończeniem ostatniego spotkania, a ten został nagrodzony brawami, przeznaczonymi tylko dla siebie.

PGE Skra powróciła na tron, a po finałach zawodnicy i sztab na ulicach miasta zaprezentowali się w koszulkach z zegarem, wskazującym na godzinę ósmą (symbolicznie - ósmy tytuł zdobyty przez drużynę) i podpis "Przepraszamy za opóźnienie".

Przed sezonem

Wiosną 2013 roku PGE Skra Bełchatów stanęła nad krawędzią. Klub, który przez lata dominował w lidze, zamiast zrewanżować się Asseco Resovii Rzeszów za przegrany finał ligowy rok wcześniej, walkę o ligowe medale zakończył w ćwierćfinale (przegrywając właśnie z ekipą z Podkarpacia). Fatalny sezon, który pokazał, że bełchatowianom uciekła już nie tylko Europa (przykra porażka z Arkasem Izmir), ale również krajowa konkurencja (zakończenie rozgrywek PlusLigi za plecami czterech rywali!), musiał doprowadzić do zmian.

Pierwszą, najoczywistszą ofiarą porażek okazał się trener Jacek Nawrocki. Zarzutów bo jego adresem było sporo. Od przestawienia Mariusza Wlazłego na pozycję przyjmującego począwszy, przez fatalne ruchy transferowe (pamięta ktoś jeszcze Dejana Vincicia?) czy pomijanie w wyjściowym składzie dobrze dysponowanego Wytze Kooistry, na kiepskiej kondycji fizycznej często uskarżających się na urazy zawodników. Nawet sprzyjający trenerowi prezes Konrad Piechocki zdawał sobie sprawę, że tego eksperymentu kontynuować nie można.

Cięcie było szybkie, dzięki czemu udało się w porę zacząć pracę nad zupełnie nowym zespołem. Opiekunem zespołu został znakomity rozgrywający Miguel Falasca, który ledwo skończył w Rosji swój ostatni sezon kariery zawodniczej. Komentatorzy mieli w związku z tą nominacją wiele wątpliwości, ale Argentyńczyk z hiszpańskim paszportem przez całą karierę umiejętnie dowodził spod siatki kolejnymi zespołami, a w Bełchatowie spędził jako siatkarz 4 lata. Z jego osobą wiązało się zresztą pierwsze poważne wzmocnienie zespołu w postaci ściągnięcia z powrotem po dwuletniej banicji w Bydgoszczy Stephane'a Antigi - prywatnie przyjaciela Falaski.

Abstrahując od debiutującego trenera, to właśnie w kontekście składu personalnego Skry było najwięcej niewiadomych, zwłaszcza że wiadomym było, iż do dalszej współpracy nakłonić nie uda się Aleksandara Atanasijevicia i Michała Winiarskiego. Najpierw do pozostania w klubie nakłonić trzeba było zniechęconego do gry (zwłaszcza na pozycji przyjmującego) przez poprzedniego trenera Wlazłego. Następnie przyszła pora na szukanie wzmocnień. Do Bełchatowa, oprócz Antigi trafili więc: utalentowany środkowy Andrzej Wrona, wynaleziony w mało siatkarskiej Austrii na potrzeby szerokiej kadry narodowej przez Andreę Anastasiego Wojciech Włodarczyk, solidny francuski przyjmujący Samuel Tuia oraz młody rozgrywający reprezentacji Serbii Aleksa Brdjović.

Miguel Falasca stworzył drużynę wartą złotego medalu
Miguel Falasca stworzył drużynę wartą złotego medalu

Największe ryzyko, ale również nadzieje wiązane były jednak z pozyskaniem dwóch Argentyńczyków: Nicolasa Uriarte i Facundo Conte. Pierwszy nie spotkał się z wielkim entuzjazmem, gdyż ze Skrą łączony był jego bardziej znany rodak: Luciano De Cecco. Pozyskanie Niko uznano więc raczej za skutek fiaska poszukiwań gracza z najwyższej światowej półki (jak bardzo krzywdzące były te opinie przekonać można było się już kilka tygodni później, ale o tym za chwilę). Z Conte problem był inny. Kreowany na przyszłą gwiazdę siatkówki przyjmujący latem miał poddać się poważnej operacji i nie dość, że dla zespołu byłby przez kilka miesięcy bezużyteczny, to jeszcze nie było pewności, że znów będzie w stanie wrócić do najwyższej dyspozycji sprzed urazu. - Bardzo się cieszę ze składu, jaki mam do dyspozycji. Pracowaliśmy nad nim wspólnie z prezesem i jestem bardzo zadowolony z tego, co osiągnęliśmy przyznał na początku wrześnie po meczu towarzyskim z Polonią Londyn Falasca. I miał tylko jedno marzenie: zdążyć zgrać wszystkie trybiki przed play-off...

Wzloty i upadki

PGE Skra Bełchatów nieźle zaczęła sezon, obejmując po 3. kolejce pozycję lidera i pozostając jedyną niepokonaną drużyną w lidze. Tego miana pozbawiła ich porażka z beniaminkiem w Radomiu, choć w tamtym momencie można było ją ewentualnie usprawiedliwiać, z perspektywy czasu to jedna z dwóch większych wpadek w sezonie ligowym. Podopieczni Falaski przegrywali jeszcze w Kędzierzynie-Koźlu oraz Jastrzębiu, ale w obu wypadkach po walce (szczególnie w tym drugim meczu). Upadkiem był jednak mecz na Podpromiu, z Aleksą Brdjoviciem w wyjściowej szóstce, bo Nicolas Uriarte jeszcze nie doszedł do siebie po zabiegu kolana. Asseco Resovia przerwała wtedy passę 33 wygranych setów PGE Skry i pokazała, że jest głównym faworytem do zwycięstwa w lidze.

Bełchatowianie przegrali jeszcze jedno spotkanie, ale ciężko je zakwalifikować do upadków lub do wpadek. Był to ostatni mecz sezonu zasadniczego, PGE Skra nie mogła już awansować, nikt nie mógł jej wyprzedzić. Chory był Wlazły, na ból narzekał Wrona, a kilku podstawowym zawodnikom Falasca po prostu pozwolił odpocząć po trudach spotkania w Pucharze CEV. Na boisko w starciu z Effectorem Kielce  oddelegował m.in. Jędrzeja Maćkowiaka i Łukasza Pietrzaka. Pomimo mocno okrojonego składu, bełchatowianie byli o krok od zwycięstwa, ostatecznie polegli w tie-breaku. - My chcieliśmy zagrać dobre spotkanie, a także udowodnić, jako zawodnicy, którzy nie wychodzą w szóstce, że potrafimy też grać na wysokim poziomie. Udawało się to przez dłuższy czas i nie było tu żadnej matematyki - zapewnił Włodarczyk.

Jeśli nazwać przegrane w Pucharze CEV i Pucharze Polski upadkami, to PGE Skra odrodziła się po nich jak feniks z popiołów. Bełchatowianie w play-offach nie przegrali ani jednego meczu, wyciągając wnioski ze wszystkich poniesionych wcześniej porażek. Wyjątkowo zabrakło w tym sezonie walki w finale, a powiedzenie "co cię nie zabije, to cię wzmocni" nabrało rzeczywistego wymiaru.

Jesteśmy na Facebooku. Dołącz do nas! Na Twitterze też nas znajdziesz!
[nextpage]Analiza

Zgrywanie zespołu Falasce poszło całkiem nieźle, bo już w pierwszych meczach, mimo braku Conte i grze tylko jednym atakującym (poważny zabieg przejść musiał Maciej Muzaj) widać było, że odmieniona Skra jest mocna i będzie groźna dla każdego. Długo jedyną piętą achillesową bełchatowian były jednak mecze wyjazdowe. Już w czwartej kolejce Wlazły i spółka przegrali w Radomiu z tamtejszym beniaminkiem ligi. W sezonie zasadniczym przegrali zresztą wszystkie spotkania na boiskach medalistów ubiegłego sezonu.
[ad=rectangle]
Falasca był jednak konsekwentny (stawiając między innymi na duet Kłos - Wrona kosztem doświadczonego Daniela Plińskiego na środku) i swoimi metodami cementował zespół. Jego Skra była drużyną, która stale robiła postępy, ale najwięcej uczyła się na własnych porażkach. Dzięki temu dopiero po przegranych w półfinałach Pucharu Polski i Pucharu Challenge zespół osiągnął najlepszą dyspozycję i w momencie, gdy zmęczeni, oddychający "rękawami" rywale marzyli już tylko o końcu sezonu, bełchatowianie zaatakowali ligowych faworytów ze zdwojoną energią, potęgowaną jeszcze olbrzymim głodem sukcesu.

Postęp widać było nie tylko w sferze fizycznej czy też zgraniu, ale również na płaszczyźnie mentalnej. W obu rozgrywkach pucharowych, w których bełchatowianie odpadali tuż przed finałem, rywalizację przegrywali w tie-breakach. Z kolei w dwóch ostatnich fazach play-off mecze otwarcia wygrywali właśnie w partiach nr 5, pokazując, że wreszcie dojrzeli do wielkich czynów. To właśnie te decydujące sety inauguracyjnych spotkań były kluczowe dla całej rywalizacji w półfinale z Jastrzębskim Węglem i finale z Asseco Resovią. Po nich rywale nie byli już w stanie się podnieść.

Olbrzymiego sukcesu, jakim było wywalczenie mistrzostwa Polski, nie byłoby oczywiście bez rewelacyjnej postawy jednostek, zgranych w doskonale funkcjonujący organizm. Przywrócony na atak Wlazły na początku sezonu często był krytykowany. Padały nawet opinie mówiące, że już nigdy nie wróci do formy sprzed zmiany pozycji. Koniec sezonu w jego wydaniu był już na tyle imponujący, że większość komentatorów nie wyobrażała sobie kadry narodowej bez zdecydowanie najlepszego bombardiera ligi. Spory wkład w mistrzostwo miał też zagraniczny duet przyjmujących Antiga - Conte. Pierwszy emanował spokojem oraz doświadczeniem, będąc wzorem i przykładem dla młodszych kolegów, drugi, po powrocie do zdrowia i odzyskaniu formy, w najważniejszej części sezonu błyszczał wszechstronnością. Dobrze radził sobie w odbiorze i obronie, znakomicie atakował i serwował, a do tego umiejętnie ustawiał się w bloku, wielokrotnie stanowiąc dla rywali zaporę nie do przejścia.

Nie byłoby jednak mistrzostwa, gdyby nie rewelacyjny Uriarte, który wzorowo kierował poczynaniami kolegów. Argentyński rozgrywający odpowiednio zwalniając lub przyspieszając grę potrafił do maksimum wykorzystać największe atuty każdego z bełchatowian, dzięki czemu w wielu meczach skuteczność ataku jego zespołu była imponująca, a w jednym z półfinałów zdezorientowani jastrzębianie nie zanotowali ani jednego punktowego bloku!

Po dwóch latach panowania Asseco Resovii, bełchatowianie wrócili na tron
Po dwóch latach panowania Asseco Resovii, bełchatowianie wrócili na tron

Ważne słowa

Przez większą część sezonu siatkarze i sztab zapewniali, że ich gra może być jeszcze lepsza, a czas działa tylko na ich korzyść. - Na pewno nie będzie łatwo nadrobić treningi z takimi zawodnikami jak Samuel Tuia. Mamy nowy zespół, chcemy coś zmienić, więc czeka nas trudne zadanie. Potrzebujemy czasu. Tak naprawdę jednak najważniejsze będzie play-off, dlatego do kluczowego okresu w sezonie powinniśmy z wszystkim się wyrobić - deklarował przed sezonem Falasca i... jak pokazała faza pucharowa PlusLigi upragniony cel osiągnął w imponującym stylu.

Bełchatowianie należeli do grona faworytów, pomimo tego, że zajęli piąte miejsce sezon wcześniej. -  Na pewno jak zawsze wszyscy będą do Bełchatowa przyjeżdżali pod hasłem "bij mistrza", mimo że mistrzem wcale już nie jesteśmy. Jest takie przekonanie, że Skra jest mocna i jest prestiżowo ją ograć, zwłaszcza w naszej hali - mówił Włodarczyk na początku sezonu. Ta sztuka jednak udała się tylko Effectorowi oraz Guberni, większość drużyn nie była nawet w stanie urwać punktu.

PGE Skra zakończyła sezon zasadniczy na drugiej pozycji, tuż za plecami broniącej tytułu mistrzowskiego Resovii. - Jako zespół myślę, że pokazaliśmy dwa oblicza. Długo się docieraliśmy, jesteśmy młodymi zawodnikami i ciężko nam było znaleźć odpowiedni rytm. Z czasem udało nam się go złapać i myślę, że czas gra na naszą korzyść i tak będzie do końca sezonu. Możemy się spodziewać jeszcze lepszej naszej gry. Im dłużej gramy i trenujemy, tym jest lepiej - podsumował Włodarczyk.

Po pucharowych porażkach pojawiły się głosy, że od nowego trenera i stosunkowo odmłodzonej ekipy, nie można od razu wymagać najcenniejszych skalpów. - Myślę, że od żadnej drużyny nie można oczekiwać, że zdobędzie wszystkie trofea. PGE Skra chce zawsze jak najwięcej wygrać, ale inne zespoły w Polsce i Europie są bardzo mocne i później wszystko weryfikuje boisko. Jeśli chodzi o Guberniję Niżny Nowogród w Pucharze CEV, to niewiele brakowało do awansu. W Pucharze Polski również byliśmy o krok od finału - wyjaśnił Pliński.

Okazało się, że porażki uskrzydliły bełchatowian, dając im motywację do jeszcze cięższej pracy na treningach i lepszej gry. - Końcówkę sezonu graliśmy już jak jedna z najlepszych drużyn w Polsce. Wcześniej nie wyszedł nam Puchar Polski, a jeszcze wcześniej Puchar CEV. Skrytykowano nas za to, że nie wytrzymujemy w najważniejszych meczach, a teraz pokazaliśmy, że tak nie jest i daliśmy radę, z czego możemy się cieszyć - przyznał Zatorski.

Co dalej?

Jeszcze przed zakończeniem sezonu pojawiły się plotki o odejściu Pawła Zatorskiego, a zawodnik potwierdził je kilka minut po odebraniu złotego medalu. Również po finale odejście i "rozpoczęcie nowego rozdziału" potwierdził Pliński, środkowy bardzo chciał grać, a tymczasem oprócz kontuzji, decyzją trenera, głównie wspierał kolegów z kwadratu dla rezerwowych. Wiadomo było również, że drużyna będzie musiała poszukać nowego przyjmującego w miejsce Antigi. Nie jest jeszcze pewne, co się stanie z Włodarczykiem, który miał zostać wypożyczony.

Na pozycję libero prawdopodobnie z wypożyczenia powróci Kacper Piechocki, mówi się także o powrocie Srecko Lisinaca, który wywalczył złoty medal z Berlin Recycling Volleys. PGE Skra starała się o Juliena Lyneela, ale ten doznał kontuzji i na razie wyłączony jest z gry. W przypadku mistrza Polski - na razie tylko jest mowa o pewnych rozwiązaniach, ale nowych zawodników jeszcze nie powitano. Rok temu o tej porze skład już był niemal skompletowany, ale wtedy bełchatowianie kończyli sezon dużo wcześniej.

Pomimo tego, że skład się troszkę zmieni, większość zawodników, która stworzyła tak znakomitą atmosferę - pozostanie na pokładzie. To mimo wszystko dobry prognostyk przed nowym sezonem, w którym PGE Skra oprócz gry w PlusLidze, powróci do łódzkiej Atlas Areny, by walczyć z najlepszymi europejskimi drużynami w Lidze Mistrzów. Gdy po wygranym finale pytano zawodników o to, który tytuł jest dla nich najcenniejszy, zgodnie odpowiadali, że tegoroczny. Powodem było nie tylko to, że podnieśli się po ostatnim słabym sezonie, lecz także atmosfera i dobra energia, którą wspólnie stworzyli nie tylko na boisku, ale i poza nim.

Trochę liczb

Najstarszy i najmłodszy zawodnik: Łukasz Pietrzak (18 lat) i Stephane Antiga (38 lat)
Najwięcej rozegranych setów: Paweł Zatorski (114)
Najwięcej zdobytych punktów: Mariusz Wlazły (520)
Najwięcej asów serwisowych: Mariusz Wlazły (66)
Najwięcej punktów zdobytych blokiem: Karol Kłos (84)
Najlepsze przyjęcie: Paweł Zatorski (34 proc. przyjęcia perfekcyjnego)
Średnia frekwencja na trybunach: 2287
Najdłuższa passa wygranych setów: 33 (łącznie w PlusLidze i Pucharze CEV)

Opracowali: Dominika Pawlik i Marcin Olczyk

Jesteśmy na Facebooku. Dołącz do nas! Na Twitterze też nas znajdziesz!

Komentarze (1)
rr778
21.05.2014
Zgłoś do moderacji
1
0
Odpowiedz
Najlepszy ruch: wyp... Nawrockiego, potem powrót Antigi, przyjscie Uriarte i Conte oraz powrot Wlazłego na pozycje atakującego. Reszta juz była formalnoscia, nie liczac wywalenia z 6 Plinskiego Czytaj całość