Chciałem być jak Miljković - rozmowa z Nikolą Gjorgiewem, atakującym reprezentacji Macedonii

Dwa lata temu Gjorgiew wyeliminował Jastrzębski Węgiel z Pucharu CEV. Kapitan Macedończyków opowiedział między innymi o tamtym meczu, swojej reprezentacji i byłym klubowym koledze, Marko Ivoviciu.

Michał Biegun: Słyszałem, że pana reprezentacja nie miała łatwej podróży na turniej eliminacyjny do Polski?

Nikola Gjorgiew: Tak, to prawda. Jechaliśmy do Wrocławia ponad dwadzieścia godzin autokarem, ale nie sądzę, żeby to wpłynęło na naszą dyspozycję. Nie byliśmy aż tak bardzo zmęczeni i staraliśmy się pokazać jak najlepszą siatkówkę. Ze Słoweńcami prowadziliśmy 2:1, ale nagle przestaliśmy grać. Przeciwko Polsce nie mieliśmy jakichkolwiek szans. Wasi gracze tak serwowali, że nie byliśmy w stanie poprawnie przyjąć żadnej zagrywki. Z Łotwą weszliśmy w mecz dopiero po drugim secie. Szkoda, bo mogliśmy powalczyć o zwycięstwo. Mieliśmy pecha, bo w czwartej części meczu jedna piłka zadecydowała o naszym niepowodzeniu.

Przez cały turniej borykaliście się z dobrym odbiorem zagrywki. W ostatnim meczu nawet pan z pozycji atakującego przeszedł na przyjęcie.

- Nasz drugi atakujący, Jovica Simowski, późno skończył sezon we Francji z uwagi na grę w play-offach w barwach Ajaccio. Nie mógł być z nami w czasie treningów, sparingów i pierwszej rundy eliminacyjnej w Macedonii. Dołączył do nas dopiero w czasie podróży do Polski. Tak naprawdę nie mogliśmy przećwiczyć tego ustawienia ze mną na przyjęciu. Już widzę, że wygląda to całkiem nieźle, szczególnie w trzecim secie meczu z Łotwą. Mogę przyjmować zagrywkę, nie boję się tego.

Po meczu z Polakami powiedział pan na konferencji prasowej, że był pod wrażeniem atmosfery panującej w Hali Stulecia. W lidze tureckiej, gdzie grał pan do tej pory, chyba nie przychodzi do hal tyle ludzi.

- Pod względem organizacyjnym liga turecka robi się coraz lepsza, z roku na rok sporo dobrych zawodników wyjeżdża tam grać. Jednak na meczach panują pustki, jedynie w czasie spotkań Fenerbahce z Galatasarayem można liczyć na jakiś większy doping. Co ciekawe, żeńska liga cieszy się nieporównanie większą popularnością od męskiej.

Czyli polscy kibice podbili macedońskie serca?

- Oczywiście, że tak. Kocham grać przy takim dopingu, to trochę jak na meczach piłki nożnej. Wypełnione trybuny potrafią pociągnąć cię do jeszcze lepszej gry. Twój organizm dostaje jeszcze więcej dodatkowej adrenaliny. Dwa lata temu grałem tu przeciwko Jastrzębskiemu Węglowi i atmosfera w ich hali sprawiła, że zwyciężyliśmy.
[ad=rectangle]
Skoro już pan wspomniał o tym meczu, to cofnijmy się do sezonu 2012/2013, bo akurat byłem wtedy w jastrzębskiej hali. Mało znana turecka drużyna, Maliye Milli Piyango Ankara, przyjeżdża do Polski i ogrywa faworyta. Co pan zapamiętał z tamtego wydarzenia?

- Pamiętam ten mecz jakby był wczoraj. To najważniejsza wygrana w moim życiu. W Ankarze przegraliśmy 1:3, a w rewanżu Jastrzębski miał jakieś problemy z Matteo Martino, które nam trochę pomogły. Paradoksalnie doping kibiców przeciwnika pozwolił nam oczyścić umysły, dzięki czemu zagraliśmy najlepsze spotkanie w naszych karierach. Złoty set był niesamowity, wygraliśmy 15:8, nie czuliśmy żadnej presji i awansowaliśmy do kolejnej rundy.

Dla wielu byliście anonimowym zespołem, ale w tamtej oraz ubiegłej edycji Pucharu CEV graliście z niezłym powodzeniem, zachodząc bardzo wysoko.

- Wtedy po pokonaniu Jastrzębskiego doszliśmy do półfinału, a w tym roku przegraliśmy w rundzie challenge. Mieliśmy problemy kadrowe. Nasz rozgrywający nie mógł wystąpić w decydującym meczu z Tomisem Constanta. Dla takiego klubu jak Maliye Milli Piyango Ankara to są wielkie sukcesy i wszyscy byliśmy z siebie dumni.

Nikola Gjorgiew - gwiazda zespołu macedońskiego
Nikola Gjorgiew - gwiazda zespołu macedońskiego

Przez rok pana klubowym kolegą w Turcji był Marko Ivović, który właśnie przeszedł z Paris Volley do Asseco Resovii Rzeszów. Jakby pan scharakteryzował tego serbskiego skrzydłowego?

- Marko to przede wszystkim mój serdeczny przyjaciel. Mogę szczerze powiedzieć, że jest jednym z najlepszych zawodników młodego pokolenia w Europie. Ma wszystko to, co musi mieć zawodnik na jego pozycji: świetnie przyjmuje, silnie zagrywa, a jego możliwości w ataku są imponujące. Ma charakter wojownika i polska liga będzie dla niego idealna. Resovia to jeden z najlepszych klubów nie tylko w Polsce, ale i Europie. Oglądałem ich sporo meczów w Lidze Mistrzów i jestem przekonany, że to najlepszy wybór dla niego.

Czyżbyśmy za rok mieli okazję oglądać pana w PlusLidze? Pana kariera i Marko układa się w podobny sposób, najpierw Turcja, teraz Francja, a w końcu Polska.

- Czemu nie?! Na swoim koncie na Twitterze napisałem, że chciałbym pewnego dnia zagrać w waszej lidze, dla tych wszystkich ludzi, którzy przychodzą tłumnie na mecze. Najbliższy sezon na pewno spędzę w Paryżu, ale potem, to kto wie?

Czy oferta z Paryża była jedyną, jaką pan otrzymał?

- Miałem propozycje z Włoch, Turcji i Japonii, ale zadecydowałem, że na rok podpiszę kontrakt we Francji. Szykuje się tam ciekawy projekt, a prezes bardzo chciał mnie widzieć w swoich szeregach. Również organizacja stoi tam na dobrym poziome, a dodatkowym magnesem była Liga Mistrzów. Może znowu trafię na jakiś klub z Polski.

Gjorgiew dał się mocno we znaki Jastrzębskiemu Węglowi (foto: cev.lu)
Gjorgiew dał się mocno we znaki Jastrzębskiemu Węglowi (foto: cev.lu)

Na jakim etapie jest obecnie reprezentacja Macedonii?

- Powiem tak, moi zawodnicy na co dzień grają w małych klubach, w jeszcze mniejszych ligach. Jestem tylko ja, mój brat, który jest mistrzem Bułgarii i Simowski z ligi francuskiej. Reszta gra w Rumunii, Iraku, Libanie czy Finlandii. Oni potrzebują meczów z wielkimi drużynami, aby nabrać doświadczenia. Kiedy przychodzi do tego typu turniejów, to wiem, że właśnie jego brak jest naszą największą bolączką. Dziewięćdziesiąt procent ważnych meczów przegrywamy właśnie dlatego, że nie mamy możliwości częstej gry z lepszymi do siebie. Mamy teraz bardzo intensywne lato. Kończymy eliminacje i gramy Ligę Europejską, na której wszyscy się koncentrujemy. Jedno jest pewne, że musimy grać jako zespół, a nie liczyć na indywidualności. Jesteśmy małym zespołem i tylko ciężka praca może dać nam jakiekolwiek rezultaty.

W takim razie czy siatkówka jest choć trochę popularna w pana kraju?

- W ogóle, liga jest bardzo zła i nierozwojowa. Nie mamy wcale młodych zawodników, a dla mojej generacji udział w jednych mistrzostwach Europy będzie olbrzymim wyróżnieniem. Może z pomocą Boga nam się to powiedzie.

W takim razie jak to się stało, że został pan siatkarzem?

- Mój tata również grał w siatkówkę i zdecydowałem się kontynuować rodzinne tradycje. Jednak tak naprawdę o wszystkim przesądziły igrzyska olimpijskie w Sydney w 2000. Oglądałem wszystkie mecze reprezentacji Jugosławii i chciałem być jak Ivan Miljković. On był moim idolem i kochałem go bardziej niż jakiegokolwiek innego sportowca. Teraz jesteśmy bardzo dobrymi przyjaciółmi, a to dowód na to, że marzenia się spełniają. Co ciekawe, zaczynałem treningi jako rozgrywający.

Naprawdę? Aż ciężko w to uwierzyć, widząc z jaką mocą i pasją atakuje pan piłkę.

- To była dla mnie duża zmiana, ale ja po prostu kocham atakować, uwielbiam to i musiałem zmienić pozycję. Nawet, gdy przegrywamy wysoko, to myślę tylko o tym, żeby zaatakować.

Jakie ma pan plany na przyszłość?

- Teraz reprezentacja, a potem jak najlepsza gra dla Paris Volley, bo chciałbym powalczyć o mistrzostwo Francji. Jak mi się tam spodoba, to może zostanę na dłużej. Jeśli jednak będę grał na tyle dobrze, że zainteresuje się mną któryś z wielkich zespołów, to jestem otwarty na każdą propozycję.

We Wrocławiu rozmawiał Michał Biegun

Jesteśmy na Facebooku. Dołącz do nas! Na Twitterze też nas znajdziesz!

Komentarze (0)